Odebrany od matki w wieku trzech miesięcy i pozostawiony w jakimś obcym domu maleńki chłopczyk dawał wyraz tęsknocie za rodzinnym domem, matką, ,rodzeństwem i wujkiem w jedyny znany sobie sposób. Płakał. Przejmująco, rozpaczliwie jak tylko małe dzieci potrafią wołał matkę. Ludzie do których trafił zajmowali się nim w wielkim zaangażowaniem, ale mówmy szczerze – największa nawet miłość od obcych nie zastąpi matczynego uczucia. Maluszek cierpiał.
Tadeusz i Janina nie byli złymi ludźmi i próbowali stworzyć mu najlepsze z możliwych warunki. Po odchowaniu swoich rodzonych dzieci przyszedł moment w którym uznali, że posiadają wystarczający zapas miłości który mogą komuś ofiarować. Padło na tego ślicznego, kędzierzawego chłopczyka. Pomimo ich zaangażowania i ofiarowanej małemu czułości, chłopczyk marniał w oczach. Przestał jeść, nie chciał pić, chował się po kątach. Tadeusz szalał z rozpaczy, a Janina postanowiła zasięgnąć rady syna i synowej. Był to też, a może przede wszystkim pretekst do oglądnięcia i wyrażania kolejnych zachwytów nad rosnącą jak na drożdżach wnuczką. Janina zadzwoniła do syna, umówiła wizytę, przygotowała przyjęcie i w radosnym oczekiwaniu na przyjazd swojej dziesięciomiesięcznej wnuczki, poleciała do sklepu dokupić spod lady i po znajomych kierowniczkach sklepów niezbędnych jej zdaniem dla dziewczynki w tym wieku sukienek, bucików i sweterków, które jej wnuczka absolutnie oraz niezbędnie powinna posiadać. Obligowało ją do tego prawo bycia babcią. Prawo, z którego korzystała z ogromnym zapałem. Rozpieszczała ponad miarę swoją jedyną i jak do tej pory, najstarszą wnuczkę. Nigdy nie wiadomo ile trzeba będzie czekać na kolejne dziecko w rodzinie. Kiedy nadszedł w końcu dzień ich przyjazdu, Janina wypucowała dom lepiej niż na święta i wizytę proboszcza po kolędzie razem wzięte. Lśniące w witrynach kryształy oświetlały swym blaskiem cały pokój, prezenty dla wnuczki okupowały rozłożony na dywanie kocyk na którym jej królewna będzie się bawiła a ulubione kaszki wnusi czekały tylko na otwarcie przez nią buzi, by celnym ruchem ze specjalne dla dzieci zakupionej w kotki i pieski zastawy stołowej, w tym wypadku akurat łyżeczki, wylądować w otwartym otworze gębowym dziecka. Janina była gotowa na podjęcie gości. Tadeusz nie brał udziału w szaleństwie żony. Spokojny acz towarzyski człowiek, czekał wprawdzie na dzieci i wnuczkę z nie mniejszym zapałem, ale do głowy by mu nie przyszło przewracać dom do góry nogami. Syn z rodziną przyjeżdżał do tydzień i za każdym razem Janina, niczym tajfun nad tropikalną wyspą szalała, szorowała, gotowała i kupowała prezenty. Tadeusz postanowił zająć się ich małym chłopczykiem, wziął go na ręce i wyszedł z nim na dwór. Nie chciał narażać go na niepotrzebny stres.
Wrócili do domu w chwili, kiedy już po nieopanowanym emocjonalnie powitaniu wnuczki przez żonę, usadzeniu dzieci przy stole na którym parował wesoło nieśmiertelnie niedzielny rosół, oraz posadzeniu wnuczki na kocyku wśród niezliczonej masy prezentów, wśród ochów i achów jak to dziecko przez ten potwornie długi tydzień urosło, zapanowała względna cisza. Wchodzący z chłopczykiem na ręku Tadeusz ujrzał rozanieloną żonę, wodzącą nieprzytomnie rozkochanym wzrokiem na żującą kawałek jabłka wnuczkę, syna i synową zmęczonych acz szczęśliwych chwilą oddechu od córeczki, jedzących w pośpiechu właściwym młodym rodzicom rosół i zadowoloną z życia bez zbędnych trosk, siedzącą na kocyku wnuczkę. Tadeusz postawił chłopczyka na podłodze, rozebrał się i poszedł witać z gośćmi. Chłopczyk i dziewczynka zauważyli się w tym samym momencie. To drugi raz w życiu tego dziecka, kiedy spotkało się z Losem. Pierwszy był przy narodzinach, kiedy wizytujący piękny kwiecień w zasnutej komunistycznymi chmurami Polsce, szukał tego jednego specjalnego dziecka, którym zamierzał zajmować się do końca jego życia. Teraz postawił na jej drodze kędzierzawego chłopczyka i wielce z siebie rad, udał się do kuchni i zanurzył palce w rosole. Uwielbiał podjadać mięso z garnków.
Dwie pary oczu spotkały się i pokochały na zawsze w tym samym momencie. Niebieskie oczy dziewczynki, wypełniające się coraz większym zachwytem i szare oczy psa który w tej właśnie chwili dostrzegł swojego człowieka, zamarły w chwilowym znieruchomieniu. Po trzech sekundach absolutnej ciszy, zastygłe figurki ożyły. – Ooo, mama – wyrwała się przeciągle z ust dziecka wraz z kawałkami jabłka informacja. – Hau, Hau – odezwał się rozanielony szczeniaczek na widok swojej pani. Wzruszony Los pociągnął ze dwa razy nosem, z emocji skubnął Janinie dwa ziemniaki z przygotowanego do zaniesienia na stół stosu i odleciał w swoją stronę. Ta dwójka nie będzie potrzebowała już jego interwencji.
Po wydaniu z siebie powitalnych okrzyków, dwoje dzieci ruszyło w swoją stronę. Dorośli zamarli. Nieogarnięte życiowo dwa stworzenia, które nigdy w swoim dotychczasowo krótkim życiu nie spotkały przedstawiciela rasy przeciwnej, mogły w chwili zderzenia zrobić wszystko. Ludzie poderwali się z miejsc akurat wtedy kiedy psiak z gotowym do całowania, wywalonym wraz z migdałkami jęzorem, wpadł na dziecko. Takiego szczęścia, wzajemnego uwielbienia i miłości jaka od pierwszych sekund ogarnęła tę dwójkę, ciężko ze świecą szukać. Roześmiana, piszcząca ze szczęścia dziewczynka i nie mniej uradowany psiak wymieniali między sobą uściski, całusy i czułości z taką radością że oboje z tego szczęścia popuścili. Dziewczynka była w tej lepszej sytuacji iż namacalny dowód jej ekscytacji nie wyszedł poza pieluszkę, ale pod psem pojawiła się ciurkająca wesoło po kocyku i dywanie plama. Janina z synową zapowietrzyły się równocześnie, ale na szczęście Tadeusz odznaczał się wielkim refleksem. Złapał liżącego wciąż dziecko psa, postawił na linoleum w progu pokoju i poleciał do łazienki po ścierkę. Janina należała do tego rodzaju ludzi, co jej synowa. Zwierzak w domu tak, ale kłaki, sierść czy nie daj Matko Naturo odchody walające się po mieszkaniu – nie. Czyli najlepiej u kogoś. Zanim małżonka nabrała powietrza żeby mężowi i psu powiedzieć co o nich myśli, Tadeusz zmył psią winę, rzucił na mokre miejsce jakąś ścierkę, umył ręce i spokojnie wrócił do stołu. Postawiony na podłodze pies wywalił jęzor i wrócił do okazywania miłości swojemu człowiekowi. Teraz jego życie nabrało sensu. Malutka Mame i jej pierwsza w życiu bratnia zwierzęca dusza Argos, najwspanialszy na świecie psi przedstawiciel rasy pudel, czyli międzygatunkowe bliźniaki stali się jednością. Po pierwszym szoku i obawach czy dziecko nie zrobi psu krzywdy, czy pies go nie pogryzie i czy w ogóle można pozwolić żeby pies lizał dziecko po buzi wszak to takie niehigieniczne, dorośli uznali, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Od tej pierwszej iskry która scaliła te dwie istoty, z dzieckiem i z psem nie było najmniejszych problemów. Stworzyli swój własny wszechświat do którego nikt nie miał dostępu i z którego za żadne skarby nie chcieli się wyprowadzać. Podjęto decyzję która stała się kompromisem dla dorosłych. Wielką ulgą dla Janiny, smutkiem dla Tadeusza i ogromnym niezadowoleniem BABCIE, która nie przepadała za zwierzętami przebywającymi w jej bezpośrednim towarzystwie. Miłość do nich wzrasta u niej wraz z odległością w jakiej się od nich znajduje. Klasyczny objaw miłości na odległość. U BABCIE przeważyły uczucia które jeszcze w tamtym czasie żywiła do własnego dziecka, które to dziecko rozdzielone z psem darło się w niebo głosy, dostawało gorączki i zwyczajnej acz konkretnej sraczki z nerwów. Z drugiej strony zaś Argos odmawiał posłuszeństwa, gryzł meble, buty, załatwiał się gdzie popadnie i kładąc się pod drzwiami wejściowymi płakał rzewnie za swoją panią. Bez swojej drugiej połówki w duszach bliźniaków działa się tragedia, z nią zaś praktycznie nie było widać w domu ani psa, ani dziecka. Przemyślawszy sprawę BABCIE uznała że woli nie mieć dziecka i tym sposobem Agros zamieszkał z Mame. Ta dwójka była sobie przeznaczona i w ten oto sposób rozpoczęli wspólne życie.
Zanim Mame nauczyła się chodzić, Argos dzielnie podtrzymywał jej chybotliwy kadłub gdy uczyła się stawać. Ona z kolei swoją małą, niewprawną jeszcze rączką czule głaskała go po głowie. Razem jedli, razem spali i razem rozrabiali. Mame darła się niczym obdzierany potencjalny posiłek w wiosce kanibali kiedy BABCIE próbowała ją nakarmić ale psu już nie podawała łyżeczki. Pies wył i nie chciał jeść kiedy w jego misce było pełno, ale jego człowiek nie dostał drugiej miski. Według niezadowolonej z sytuacji BABCIE z normalnego domu zrobił się dom wariatów z którego nawet lekarze uciekli, a pacjenci serwowali sobie tabletki zgodnie z własną fantazją. Każde jednak szaleństwo ma to do siebie, że z czasem się uspokaja. Nie inaczej było też w ich przypadku. Szczęśliwa dwójka żyjąca ze świadomością że już na zawsze pozostaną razem rosła zdrowo, rozwijała się prawidłowo i tylko czasem zatroskana BABCIE patrzyła z obawą na jej jak dotychczas jedyne dziecko, które z zapałem i wyraźnym zachwytem wypinało prężnie swój zadek i wzorem psa chłeptało wodę z jego miski. W takich chwilach zastanawiała się co i w którym momencie poszło nie tak i czy jest to dziedziczne bądź zaraźliwe? Chciała mieć drugie dziecko, ale kto wie? Może by jednak tego nie rozprzestrzeniać?
Nieświadoma życiowych dylematów rodzicielki Mame, rozwijała w sobie wysoce pożądane w życiu umiejętności. Słuchanie ze zrozumieniem, empatia na drugą istotę i wiedza, że do komunikowania się nie jest wcale potrzebna mowa, osiągnęły u niej wysoki poziom i ogromną wrażliwość na uczucia innych, Naturalnie w tamtym okresie kompletnie nie przeszkadzało jej eksploatowanie psa ponad miarę. Agros, w zależności od fantazji swojej ludzkiej siostry bywał koniem pod dzielnym Winnetou, przedzierającym się przez dzikie krainy Białym Kłem , Robin Hoodem ratującym swą wybrankę z rąk niegodziwego szeryfa który pod postacią BABCIE z beznadziejnym uporem próbował przerywać im zabawę w najlepszym momencie oraz milionem innych postaci z książek, które Mame pochłaniała z ogromną przyjemnością. Uczestniczył w nich z wielkim zapałem i wszelkie wyzwania traktował jako przednią zabawę. Wystarczy wspomnieć, że jedną z najbardziej widocznych oznak jego miłości i oddania, stał się czerwony kożuszek, w który zimową porą ubierano jego siostrę. Do końca życia na widok ubranego tak dziecka leciał w jego stronę z wywalonym ze szczęścia jęzorem gotów do natychmiastowego okazania swych uczuć. Mame nie była typową dziewczynką i wśród wszystkich ról do których angażowała Argosa, całkowicie pominęła wszelkiego rodzaju czekające na wielką miłość, uciekające przed złymi ludźmi czy tęskniące za nie wiadomo czym, królewny. Nudziły ją okrutnie a jej własne, rodzone dwie babcie, nieświadome zupełnie preferencji wnuczki z uporem maniaczek próbowały ubierać ją tak, jak na królewnę przystało. Mame nie miała jeszcze wtedy nic do powiedzenia. Była ogólnie grzecznym dzieckiem i we wczesnym dzieciństwie cierpiała wielce, ale bez słowa kiedy na jej głowie pojawiał się szczyt wstydu zwany kokardką. Mame niezmiennie kojarzyła się z wielką, żółtą muchą na szyi klaunów których nie lubiła i których się bała. Babcia po kądzieli pierwsza poszła po rozum do głowy i przestała katować nimi dziecko, kiedy zobaczyła jak wystrojona niczym choinka na jarmarku wnuczka, ubrana w znienawidzoną kokardę wyszedłszy z domu pobiegła do najbliższego rowu, zdarła ze złością znienawidzoną kokardkę, wrzuciła ją do znajdującego się w rowie błocka i w swojej ślicznej sukience koloru białego, z pietyzmem dzierganą po nocach przez babcię na szydełku, wskoczyła na nią w to błocko i próbowała utopić, skacząc po bogu ducha winnym kawałku materiału. Wyraz jej twarzy dał babci do myślenia i już nigdy nie ubrała wnuczki w ten sposób. Przerzuciła się, trochę ze smutkiem ale jednak, na dzierganie spodenek. Zapewniła tym sobie dozgonną miłość wnuczki.
Idylla trwała wiele lat do czasu, aż trzy wydarzenia zdecydowały o rozdzieleniu bliźniaków. Pierwszym była wyprowadzka Janiny i Tadeusza z Wrocławia na wieś, do rodzinnej posiadłości. Stwierdzili w którym momencie że miasto ich męczy i na stare lata życzą sobie odmiany. Drugą, dzięki której podarowali Argosowi kilka lat życia, była niespodziewana choroba jego psiego wujka, również Argosa. Wujek był psem wystawowym, wymuskanym, wychuchanym i według Mame, która odwiedzała go bardzo często, nieszczęśliwym. To z jego powodu Mame jest ogromną przeciwniczką wszelkich wystaw i konkursów dla zwierząt. Wracając do Argosa-wujka, pies podczas jednego z konkursów zaczął się dziwnie zachowywać. Pospiesznie zabrany do weterynarza wyszedł od niego z diagnozą – wrodzona wada serca. Zalecany spokój, odpoczynek, żadnych stresów i niespieszne życie psiego emeryta. Wiadomym było że z Argosem młodszym należy jak najszybciej udać się do lekarza, może to rodzinna przypadłość. W tym wypadku okazało się to niestety prawdą. Trzecim z powodów dla którego ich rozdzielono, była bezgraniczna miłość psa do swojego człowieka. Mame dorastała w czasach, kiedy jednym z elementów wychowawczych były różnego rodzaju przedmioty typu kapcie, paski, kable i wiele innych, których pierwotnym przeznaczeniem było zgoła co innego, niż tyłek dziecka. Podczas jednej z tego typu rozmów wychowawczych przeprowadzanych przez ojca, Mame nie wytrzymała. Zwykle dzielna, tym jednym, jedynym razem zawołała na pomoc psa. Argosem wstrząsnęło. Nigdy jeszcze w swoim życiu nie słyszał takiego głosu swojej ludzkiej siostry. Zadział instynkt. Argos rzucił się na trzymającą kabel rękę i dotkliwie ją pogryzł. Rezultat był wiadomy do przewidzenia. Dość, że w obliczu dwóch poprzednich zdarzeń to okazało się przysłowiowym gwoździem do trumny. Tadeusz zabrał psa na wieś. To była tragedia. Żadne z nich nie mogło i nie chciało się z tym faktem pogodzić. Rozwijający skrzydełka twardy charakter Mame wymusił na BABCIE co weekendowe wizyty u psa. Wielkie szczęście na widok swojej drugiej połówki dorównywało cierpieniu w chwili wyjazdu. Na szczęście nic nie trwa wiecznie i z czasem wizyty stały się coraz rzadsze. Przyzwyczaili się do tego stanu rzeczy, a Argos, pomijając oczywiste korzyści zdrowotne, znalazł sobie niebezpieczne zajęcie. Postanowił bowiem przekazać swoje nieprzeciętne geny pożądanej przez wszystkie psy we wsi, pięknej wilczycy, suczce sąsiadów. Owa fame fatale psiego rodu wyjątkowo fanaberyjnie obdarzała swymi wdziękami adoratorów. Działało w tym przypadku prawo dżungli respektowane przez wszystkie psy. Poza jednym. Srebrny miastowy amant z racji bezpośredniego sąsiedztwa z piękną Karo, doprowadzał do szału wszystkie wioskowe psy. Kiedy one gonione widłami przez jej pana uciekały z podkulonymi ogonami na drugi koniec wsi, Argos dziurą w płocie między podwórkami przechodził spokojnie do uroczej sąsiadki celem okazania uczuć. Niedoszli pogonieni wracając uparcie pod dom wilczycy obchodzili się smakiem i widokiem miejskiego fircyka tulącego się bezczelnie do ich Karo. Takiej zniewagi się nie daruje.
Szesnastoletnia Mame składająca życzenia z okazji dnia dziadka Tadeuszowi, wyczuła dziwne napięcie w jego głosie. Po odklepaniu zwyczajowej formułki i przebrnięciu przez wymagany sytuacją Wersal, Mame jak zwykle zażyczyła sobie rozmowy z Argosem. Tadeusz się zaciął. Nie miał serca jej okłamać, ale też za skarby świata nie chciał powiedzieć prawdy. Nie podjąwszy żadnej decyzji poddał się i rozłączył. Mame zmroziło. Podświadomie wiedziała już co się stało, ale nie przyjęła tego do wiadomości. Przysłuchująca się rozmowie córki BABCIE poczuła na sobie jej wzrok. – Jedziemy – odezwało się cicho jej dziecko. Jedziemy natychmiast , albo kup mi bilet na pociąg, sama pojadę.To był jeden z nielicznych momentów w życiu BABCIE, kiedy bez słowa zachowała się dokładnie tak jak trzeba. Po ponad trzech godzinach zaparkowała pod bramą teściów.
Mame wypadła z samochodu i bez słowa pobiegła nad staw tam, gdzie rosła rozłożysta wierzba, ulubione miejsce Argosa. W miejscu gdzie zwykle sobie spał zobaczyła niewielki prostokąt świeżo skopanej ziemi…
Wasz Kubuś