Szary. Część pierwsza.

Rozmowy z Kotem

-Miau, miiiiiiaaauuuu, mmmmmmiiiau, auuauuuu….. rozległo się wieczorem za oknem. Dokładnie o tej samej porze co wczoraj i przedwczoraj.  I cztery dni temu również. Krzychu miał dość. Tyrał codziennie po dwanaście godzin na budowie, w pełnym słońcu, upale a wczoraj nawet podczas oberwania chmury i miał absolutnie oraz serdecznie dość. – Zamknij ten cholerny ryj – wrzasnął wściekły w stronę okna. – Niech ktoś uciszy tego pieprzonego kota, bo go dorwę i utopię – wrzeszczał, przepłukując gardło co drugie słowo ciepłym piwem, bo jego żonie nie chciało się go wstawić do lodówki.  – Słyszałeś co mówię?! – ryczał do miauczącego wciąż w krzakach pod jego oknami kota. – Zamknij się, bo cię kurwa utopię! – zerwał się z kanapy, cisnął pustą butelką pod stół i poleciał do stojącej przy drzwiach wejściowych torby w której miał przezornie kupione w drodze z pracy, cudownie zimne, kolejne dwie butelki. Wściekły, trzęsącymi się rękoma wyciągnął jedną, otworzył i wypił duszkiem. Odbiło mu się potężnie, otarł rękawem mokre usta i rozglądnął się za ciepniętymi gdzieś w łazience spodniami. Drące się pod oknem bydlę, miauknęło o jeden raz za dużo.

Na ich osiedlu co rusz kociła się jakaś kotka. Miasto miało gdzieś fakt że od wczesnej wiosny do późnej jesieni następował niepotrzebny wysyp niechcianych kociaków. Małomiasteczkowa mentalność  daleka była od fanaberii „miastowych” z dużych aglomeracji, w których zatrzęsienie fundacji ale przede wszystkim różnej maści domów tymczasowych, najczęściej za własne pieniądze łowiło, kastrowało i za wszelką cenę próbowało ograniczyć dziki rozród kotów. Za dużo niechcianych zwierząt było poupychanych w pękających w szwach domach, za dużo tych na wolności umierało z głodu, chorób i z winy człowieka, żeby pozwolić sobie na taką beztroskę. Tu nikt nie zwracał na to uwagi. Jeden kot w te czy we wte, żadna różnica.

Buszujący po mieszkaniu, mocno już pijany a jeszcze bardziej wściekły Krzychu, szukał swoich spodni. Resztka rozsądku podpowiadała mu, że wyjście w samych i do tego dziurawych gaciach nie jest dobrym pomysłem. Mógłby się przez jakiegoś cholernego pecha natknąć na teściową i nieszczęście gotowe. Teściowa może i nic by mu nie powiedziała, ale jak mu piwo miłe, na bank przekablowałaby swojej córeczce, a ta znowu trułaby mu dupę i kołki na głowie ciosała. Dla swojego własnego spokoju, postanowił się jednak ubrać. Znalazł je w końcu na podłodze w pokoju dzieci, schylił żeby podnieść po czym zaklął siarczyście, gdyż chłopcy zrobili sobie z nogawek tunel dla samochodzików i ruszenie owej konstrukcji poskutkowało przeraźliwym rumorem upadających na podłogę resoraków.  – Kurwa, kurwa, kurwa,  – wydarł się z niemocy i bezsilności Krzychu. Te trzy ulubione słowa Polaków wyrażające więcej niż tysiąc innych słów, miały kluczowe znaczenie dla tego kota i pogrążonej w rozpaczy pewnej dziewczyny , która jak na razie nie miała zielonego pojęcia o rozgrywających się na drugim końcu kraju wydarzeniach, a już na pewno o płaczącym w krzakach jakimś kocie.

-Kotek? Tata, kotek? – usłyszał, łapiący właśnie za klamkę Krzychu  zaspany głos młodszego synka. – Tata, kotek daj, daj – błagalne oczka trzyletniego chłopczyka wlepiły się w twarz ojca. – Daj, daj cem kotka, daj – coraz głośniej  i natarczywiej rozlegało się w mieszkaniu. Krzychu rzucił okiem na stojącego w łóżeczku i trzymającego się szczebelek synka. Trące zaspane oczy i patrzące na niego dziecko było jego cudem. Krzychu nie potrafił i nie chciał mu niczego odmówić. – Tak mały, dostaniesz kotka – ze wściekłej, pałającej żądzą mordu pijanej już furii, przeistoczył się we wciąż pijaną, ale jednak uległą istotę. – Tak synku, tata da Ci kotka – podszedł do łóżeczka, wyciągnął z niego dziecko i mocno przytulił. – Tata Ci niczego nie odmówi – dodał. Postarał się nie słyszeć miauczącego wciąż kota.

-Młody chce kota, załatw to i to szybko – powitał kilka godzin później wracającą z pracy żonę.  – I pospiesz się, on chce tego kotka już. Tylko żeby mi był ładny i srał do swojego kibla – dorzucił, walnął w ubraniu do łóżka i zasnął. Synek dostanie co chce, inaczej ta idiotka dostanie to, na co zasługuje. Rodzicielski obowiązek uznał za spełniony. Renatą wstrząsnęło. Od kilku dni próbowała powstrzymać krewkiego chłopa od zrobienia krzywdy kotu, który co wieczór miauczał przeraźliwie i żałośnie. Znała go wszakże i wiedziała że musi przynieść jak najszybciej jakiegoś do domu i to najlepiej przed jutrzejszym powrotem męża z pracy. Ostatni siniak nie zdążył jeszcze zniknąć i na pewno nie zamierzała oglądać następnego. Zadzwoniła do przyjacióki, umówiła się na rano i poszła spać.

– O mój Boże, jakie to maleństwo – rozczuliła się na widok puchatej kuleczki przyjaciółka Renaty, Basia, wyciągając z krzaków brudnego, pokrwawionego i mocno przestraszonego kota. – Jak ktoś mógł go wyrzucić – jęknęła na jego widok Renata. – To nie musiało tak być – rozsądnie odparła Basia, która posapując lekko, wyłoniła się w dziwnym zgięciu z krzaków. -Dobra, mamy go – złapała wygodniej kota, wyciągnęła wolną ręką paczkę papierosów z kieszeni i podała Renacie. – Odpal mi – zażyczyła sobie i wciągając po chwili z wielką przyjemnością ulubiony dymek, zadała jej bardzo istotne pytanie. – Czy Ty wiesz, jak się tym opiekować, bo ja nie mam pojęcia? Renacie skwaśniała mina. Posiadała ogólne pojęcie o zwierzętach, obie bratowe miały koty i często o nich opowiadały, ale z tak małym w życiu nie miała doświadczenia. – Poradzimy sobie – odparła beztrosko, myśląc tylko o tym, żeby Krzych po powrocie z pracy nie miał się o co czepiać. Chyba najpierw pójdę z nim do weterynarza a potem się zobaczy. Teraz chodź wracamy, muszę pójść po młodego do mamy – zwróciła się do Basi, wzięła kota na ręce i parząc sobie niemiłosiernie nogi pokrzywami, wyszła w końcu z znajdujących się pod domem krzaków. Powątpiewająca w jej zapewniania Basia, ruszyła w milczeniu za nią. Renata, Krzychu i kot pod jednym dachem nie wróżyły w jej odczuciu niczego dobrego. Ale może? Kto wie? Za to kot nie mówił nic. Było mu sucho, ciepło i doskwierał mu tylko przeraźliwy głód, ale postanowił jeszcze trochę wytrzymać. Szósty zmysł podpowiadał mu, że od teraz będzie mu już tylko lepiej.  Nie pomylił się, ale droga do wymarzonego raju posiadała kilka zakrętów i nie było możliwości pójścia na skróty.  Przekalkulował swoją sytuację i uznał że da radę i warto poczekać.

Renata, wbrew obawom przyjaciółki, potrafiła myśleć rozsądnie. Zadzwoniła do mieszkającej w pobliskiej wiosce bratowej pierwszej, dostała namiary na ich weterynarza oraz miliard cennych porad których nie zamierzała nawet zapamiętać i przed pójściem do pilnującej  w dniu  dzisiejszym młodego  mamy, udała się wprost do weterynarza. Na szczęście był blisko. – To chłopak – zawyrokowała pani doktor, zaglądając kotu pod ogon. – Sześć, może siedem tygodni – dodała, sprawdzając mu równocześnie uszy, zęby i oczy.  Uszy w miarę czyste, zęby też, jak się domyje to futerko też wypięknieje…. Nie widzę skąd ta krew, może jakieś wcześniejsze rany….To co? Odrobaczamy, szczepimy i za jakiś do kontroli? – oddała Renacie kota, gotowa sięgać po medykamenty. – Taak….- przeciągle wydobyła z siebie głos Renata. – A ile to będzie kosztowało, bo ja właściwie go tylko znalazłam, to nie moje, ale darł się w krzakach i myślałam że coś mu się stało – wciąż wydłużając zgłoski ciągnęła Renata. Doskonale wiedziała że taki nieplanowany wydatek może zaowocować nowymi siniakami i bliższa była ucieczki z gabinetu, niż zapłaceniu choćby złotówki.  Pani doktor znieruchomiała w połowie wyciągania strzykawki z szuflady. – To miejski kot, tak? – upewniła się profilaktycznie, nie oczekując odpowiedzi. Skoro miejski, to tylko odrobaczamy, posmarujemy płynem na pchły i może wracać skąd przyszedł – dodała i otworzyła inną szufladę. – Gdyby Pani chciała dać mu coś do jedzenia zanim go wypuści, to mleko w proszku jest tanie i się nada – popatrzyła beznamiętnie  na Renatę, smarując równocześnie kotu kark. – To wszystko, do widzenia – dodała po chwili i otwierając przed trzymającą w objęciach kota Renatą drzwi, zaprosiła do gabinetu pacjenta, którego rasa, sztucznie stworzona i modyfikowana przez człowieka, zapewniała wielu gabinetom weterynaryjnym dostatnie życie.  Maleńkie i cierpiące przez bezmyślność  oraz chęć zysku człowieka , między innymi buldożki francuskie, nie miały w tym temacie nic do powiedzenia. Rodziły się, chorowały i cierpiały w milczeniu.

-Kotek, kotek, mama, kotek – piszczał nieprzytomny ze szczęścia, wracający od babci młody po wejściu do domu.  Mała szara kuleczka, która przed chwilą zjadła całą saszetkę kupionego przez Renatę kociego jedzenia, siedziała na środku pokoju i spokojnie myła łapki. Młody na widok kotka oszalał ze szczęścia. Rzucił się do niego, złapał w objęcia i ścisła, całował, i ślinił z całych sił. Renata odetchnęła z ulgą, kotu było wszystko jedno, a wracający do domu Krzych uznał, że małżonka wywiązała się z zadania. Wszytko było tak, jak powinno. Krzychu z zadowoleniem otworzył sobie schłodzone tym razem piwko i zaległ przed telewizorem. Nikt nie truł mu dupy, a to było przecież najważniejsze. Pracuje, zarabia, wystarczy. Następny ranek pokazał mu, że jednak nie. Obudził go płacz młodego, który darł się wniebogłosy, stojąc w swoim łóżeczku i drapiąc niemiłosiernie. Wiszącą na telefonie i próbującą zarejestrować dziecko do lekarza Renatę, zlokalizował w kuchni. Rzut oka na sytuację momentalnie wyjaśnił mu co zaszło. – Kurwa, zabiję to bydlę! – ryknął niczym ranny bawół, przemierzający samotnie afrykańskie sawanny. – Wypierdol tego kota albo wypieprzę go przez okno – ryczał niezmiennie, zwracając się do żony. – Kurwa, idiotko, nie wiedziałaś że dziecko ma uczulenie na kota? – rozdał się przeraźliwie, z niebezpiecznym błyskiem w oku zbliżając się do żony. – Zajebię Was razem, Ciebie i to pieprzone gówno – zwinięta pięść była bliska głowy Renaty, kiedy szczęśliwie w przychodni ktoś podniósł słuchawkę. – Dzień dobry – z mieszaniną strachu i ulgi odezwała się Renata. – Syn ma chyba uczulenie na kota, cały jest w chrostach, drapie się i płacze. Tak, za godzinę? – dobrze, będziemy – odezwała się po chwili i odłożyła telefon. – A skąd miałam wiedzieć? – rzuciła zaczepnie do męża, szczęśliwa że udało się załatwić tak szybko lekarza. – Gówno mnie to obchodzi – odparł wściekły Krzychu i kopnął buszującego w kuchni kota. – Jak wrócę z pracy, ma go nie być – dodał, kopnął drugi raz i wściekły na cały świat oraz tę idiotkę, wyszedł do pracy. Renacie opadły ręce.  Bez chwili namysłu sięgnęła po telefon i wybrała numer drugiej bratowej modląc się w duchu, żeby się udało.

– A ta czego? – z wielką niechęcią pomyślała Mame, widząc przychodzące od szwagierki połączenie. Znowu będzie mi truła, a ja w pracy jestem -z wielką niechęcią odebrała jednak dzwoniący wciąż telefon. – Załatwię to szybko, w pracy jestem, spuszę na drzewo, niech dzwoni wieczorem – dodała w myślach, odbierając. – Nie rozłączaj się, szybko powiem, mam wielki problem z kotem – usłyszała Mame w słuchawce, a słowo kot okazało się tu być kluczowym. Renata wiedziała czym zainteresować szwagierkę żeby ta nie odłożyła słuchawki. – Przyplątał się taki mały, zakrwawiony, u nas nie może zostać, ja nie mam pieniędzy, weterynarz mówiła że trochę ponad miesiąc i on jest sam i mogę go karmić mlekiem w proszku i…. – tyrada Renaty trwała w najlepsze, ale Mame już nie słuchała. Jej percepcja zatrzymała się przy słowach ponad miesiąc i mleko w proszku. – Zamknij się teraz – stanowczym głosem przerwała monolog szwagierki. – Cicho bądź i daj pomyśleć – dorzuciła i nabrała oddechu. – Zrobię u siebie post, dam znać mojej Ewie że mamy sytuację alarmową i zadzwonię do Ciebie jak uda mi się coś załatwić – głosem nie znoszącym sprzeciwu nie dała nabrać Renacie oddechu i rozłączyła się. Bez namysłu wyrzuciła z umysłu sprawy zawodowe i zajęła się tymi naprawdę ważnymi. Karmiony mlekiem w proszku kot nie dawał jej spokoju.

Zarówno Ewa jak i powiadomione trzy ciotki Ropuchami zwane, dostały amoku.  Napisany przez Mame post oczywiście udostępniły, ale też wydzwaniały gdzie tylko się dało, żeby kociemu dziecku znaleźć dom.  Będąca z nimi w ciągłym kontakcie Mame, z pełną premedytacją olewająca sprawy służbowe, dzieliła się co rusz swoimi przemyśleniami i obawami. Największa dotyczyła nieszczęsnego mleka w proszku, które szarpało maminą wątrobę tak, że orzeł od Prometeusza ze wstydu podciął sobie skrzydła. Mame dostała zaćmy oraz klapek na oczach. Wszystko przestało się liczyć, a świat składał się w tym momencie z podawanemu małemu kotku mleka w proszku. Rozrobionego mlekiem krowim. Amok osiągnął apogeum.

Ze wszystkich trzech, jak to je Mame niezbyt czule nazywała ropuszych ciotek, najmniejszy udział w całej akcji szukania domu małemu sierściuchowi miała Joanna. Nie znaczy to wcale, że się nie przejęła, że nie udostępniała czy nie dzwoniła. Skąd! Jej podświadomość, całkowicie ignorując wciąż obecną w sercu żałobę, uznała że czas wrócić do świata i zmarłemu jakiś czas temu Maniusiowi, pozwolić odejść. Jakkolwiek by nie było brutalne, złe czy niesprawiedliwe życie, musiało toczyć się dalej i to od nas będzie zależało w którym to pójdzie kierunku. Maniuś kotem pięknym i najwspanialszym na świecie był i to nie podlega żadnym wątpliwościom. Jego choroba i decyzja o uśpieniu, były dla Joanny jednymi z najtrudniejszych w życiu. Na zewnątrz spokojna i sprawiająca wrażenie nieśmiałej oraz wycofanej osoby Joanna,  w środku płonęła żywym  ogniem uczuć i emocji, które ulokowała w swoich najdroższych na świecie dzieciach. Maniuś, Tosia i Zuza, trzy oczka w głowie, trójka, wydawać by się mogło, wieczna i nie do rozdzielenia. Śmierć Maniusia zburzyła jej ten życiowy fundament i zrozpaczona dziewczyna coraz mocniej pogrążała się w otchłani  i rozpaczy. Nie mogła, nie potrafiła pogodzić się z odejściem Maniusia i wszystko wskazywało na to, że wkroczyła na ścieżkę depresji a co gorsza, nie zamierza z niej zawrócić. Informacja od Mame z załączonym zdjęciem kociego nieszczęścia, zrobiła w jej duszy wyrwę w którą wlał się strumień nadziei i obietnica przyszłego szczęścia. Na razie maleńką, mocno chwiejną i gotową się w każdej chwili zasklepić, ale jednak. Ziarno zostało zasiane, mrok w jej głowie poczuł się zagrożony i od wielu, stanowczo zbyt wielu miesięcy Joanna poczuła, że wciąż może mieć w tym życiu jakiś cel. Odetchnęła głęboko, uroniła wiele łez jak zwykle podczas wspominania Maniusia i sięgając energicznie po telefon zrozumiała, że to jest ten moment i ten czas, które zaważą na jej przyszłym życiu. Nacisnęła ikonkę Messengera i zaczęła pisać.

Gryzący się jej cierpieniem przebywający Za Tęczowym Mostem Maniuś, zatrzymał się w połowie obracania na drugi bok podczas pierwszej  porannej drzemki. Zastygł nasłuchując uważnie, skierował wzrok w sobie tylko widziany punkt, by po chwili z typową dla kotów obojętnością acz wielkim skupieniem, zabrać się za mycie podogona. Jego ukochana mama pogodziła się z jego śmiercią i pozwoliła mu odejść. Ostatni smutek tego wcielenia zniknął. Maniuś mógł rozpocząć przygotowania do kolejnego.  Skończył się myć, wstał, leniwie i powoli przeciągnął i niespiesznie udał w sobie tylko wiadomą stronę. Znalazł się jego następca i mama będzie szczęśliwa. Jego droga dobiegła końca.

Zanim Joanna napisała swą krótką acz znamienną w skutkach wiadomość, Mame również podjęła decyzję. Zadzwoniła do Tate, wyłuszczyła sprawę, kazała po powrocie z pracy odgrzać sobie obiad który na pewno znajduje się w lodówce i którego ma szukać aż znajdzie, z zaciśniętymi zębami wytrzymała do końca pracy, która czasami straszliwie przeszkadza w załatwianiu życiowych spraw i pędząc do domu jak oszalała celem nakarmienia kotów i zabrania kontenerka, skierowała koła swojego Minionka na autostradę. Mleko w proszku ją dobiło i postanowiła za wszelką cenę jak najszybciej zabrać od szwagierki karmionego nim kota. – Słuchajcie, jadę po niego – napisała wychodząc z domu szybką wiadomość do ropuszych ciotek, wrzuciła telefon do torebki i ruszyła na południe. Jak na piekielnej DK8 nie będzie jakiegoś wypadku czy innej katastrofy, za półtorej godziny dotrze na miejsce. Włączyła sobie płytę ukochanego Kultu i wydobywając z siebie dźwięki, w swoim mniemaniu przewyższające nie tylko Marię Callas, ale i samego Pavarottiego, oznajmiała światu i innym użytkownikom drogi iż Czarne Słońca oraz Knajpę Morderców da się śpiewać nie posiadając za grosz słuchu. Krótką, wręcz lakoniczną informację od Joanny, wraz z miliardem komentarzy dwóch pozostałych przedstawicielek płazowatych, przeczytała mając już kota w objęciach.

– Ja go wezmę – napisała Joanna i wraz z naciśnięciem przycisku wyślij, wysłała też w diabły kamień ciążący jej na sercu. – Wezmę, – dodała na głos do siedzących z nią w pokoju Tosi i Zuzy. Będziecie miały braciszka – wymruczała w futerko Tosi, które nie wiedzieć jakim sposobem z fotela przemieściło się w jej objęcia. – Tak, małego, szarego, pięknego braciszka – zacałowywała nieprzytomnie Tosię, która z miną cierpiętnicy czekała aż matce skończy się oddech i nadejdzie okazja żeby z tychże objęć uciec i porządnie się umyć. Joanna jednak sama z siebie uwolniła kotkę i chwyciła za telefon. Czekała na wieści od Mame. Miały wszak tyle do omówienia….

CDN….

Wasz Kubuś.

 

 


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz