Nieświadoma nie tyle samej walki stoczonej przez Magdę, co nawet jej istnieniu Mame, konwersowała w najlepsze z Ewą. Dowiedziała się już o akcji łapania chłopaków, ubawiła setnie na wieść o dotykowej przypadłości Magdy i przynajmniej na chwilę oderwała od nękających ją egzystencjalnych problemów. Opis łapanki wyzwolił w niej chęć poznania owej Magdy. Tymczasem skupiła się na zmartwieniu Ewy. – Jeszcze jeden maluch mi został do odłowienia, a nie mam już miejsca – pisała Ewa. -Teraz te mrozy wskoczyły, a wszystkie znajome domy zapchane po drapaki. – Maluch, powiadasz, maluch….Hmmm, Willas mi się włączyła – zaciekawiła się Mame. – Tak, ten z przodu – odpisała Ewa i za sekundę na ekranie Mame pojawiło się zdjęcie malutkiej, ślicznej kruszynki. Mame stopiło na skwarek. – O jesssu, jakem niewierząca, co siedzisz i piszesz! Łap szybko! – A gdzie go dam?- stropiła się Ewa. – Do mojego dużego pokoju – wyświetliło się na jej ekranie. – Serio, weźmiesz? – No ba – odpisała pochłonięta po kokardy całą sprawą Mame. – Duży pokój największy znowuż nie jest, ale kot mały, zmieści się – praktyczny umysł Mame w ułamku sekundy miał już ułożony cały plan. – Łap, wbijaj codziennie pod wieczór, a ja muszę Tate przygotować, właściwie to mógłby wiedzieć. Ale to w ostatniej chwili, co się ma stresować i za dużo myśleć. On jak myśli, to zawsze potem muszę problemy rozwiązywać. Niestety idiotą nie jest, liczyć potrafi i na bank dopatrzy się kolejnego kota w domu – dodała. – A teraz idź i go łap. – Zaraz zadzwonię do Magdy i będziemy łapać, dzięki – Ewie kamień spadł z serca, złapała telefon i wybrała numer do Magdy.
2021. Witusia. Część pierwsza.
Trzydziestego pierwszego grudnia zmęczony intensywnym rokiem ale zadowolony z owoców swej pracy Los, rozsiadł się wygodnie w bujanym fotelu, na stoliku ustawił przekąski i słodycze na wieczór, oraz odpowiednie do tegoż wieczoru napoje. Szampan od wielu godzin chłodził się w lodówce. Los był zmęczony. Mijający właśnie rok przysporzył mu wiele pracy i czuł, że potrzebuje odpoczynku. Popatrzył na strzelający wesoło w kominku ogień, łyknął ulubionej whisky , zaciągnął się świeżutko sprowadzonym z Kuby, jednym z ulubionych cygar o nazwie Romeo y Julieta Churchill, nazwanym tak od nazwiska tego legendarnego polityka i ze względu na specjalnie dla niego wyprodukowany ich rozmiar. Uśmiechnął się szelmowsko, gdyż dokładnie sto lat po wejściu na rynek owej firmy, urodziła się jedna z jego ulubienic. Zaciągnął się z przyjemnością, oko mu błysnęło ale uznał, że na tę wariatkę potrzebuje czegoś innego. Zerwał się z fotela, popędził do gabinetu, z rozmachem otworzył ukrytą w biurku szafkę, wyciągnął z niej nie do końca legalne suszone zioło i równie energicznie wrócił na wciąż kiwający się po zerwaniu fotel. Zaciągnął się z lubością, pogratulował sobie umiejscowienia w Holandii najlepszych producentów tej wesołej roślinki, sięgnął po opasłe tomisko zwane księgą przeznaczenia i otworzył je pod literą M. Łyknął bursztynowego napoju, odszukał swoją ulubienicę Mame i chichocząc niczym nastolatka na widok młodego męskiego torsu, postanowił lekko zmienić ustalony dla niej już dawno temu grafik. Po dwóch whisky uznał, że aktualny jest trochę nudny.