2021. Witusia. Część pierwsza.

Rozmowy z Kotem

Trzydziestego pierwszego grudnia zmęczony intensywnym rokiem ale zadowolony z owoców swej pracy Los, rozsiadł się wygodnie w bujanym fotelu, na stoliku ustawił przekąski i słodycze na wieczór, oraz odpowiednie do tegoż wieczoru napoje. Szampan od wielu godzin chłodził się w lodówce. Los był zmęczony. Mijający właśnie rok przysporzył mu wiele pracy i czuł, że potrzebuje odpoczynku. Popatrzył na strzelający wesoło w kominku ogień, łyknął ulubionej whisky , zaciągnął się świeżutko sprowadzonym z Kuby, jednym z ulubionych cygar o nazwie Romeo y Julieta Churchill,  nazwanym tak od nazwiska tego legendarnego polityka i ze względu na specjalnie dla niego wyprodukowany ich rozmiar. Uśmiechnął się szelmowsko, gdyż dokładnie sto lat po wejściu na rynek owej firmy, urodziła się jedna z jego ulubienic. Zaciągnął się z przyjemnością, oko mu błysnęło ale uznał, że na tę wariatkę potrzebuje czegoś innego. Zerwał się z fotela, popędził do gabinetu, z rozmachem otworzył ukrytą w biurku szafkę, wyciągnął z niej nie do końca legalne suszone zioło i  równie energicznie wrócił na wciąż kiwający się po zerwaniu fotel. Zaciągnął się z lubością, pogratulował sobie umiejscowienia w Holandii najlepszych producentów tej wesołej roślinki, sięgnął po opasłe tomisko zwane księgą przeznaczenia i otworzył je pod literą M. Łyknął bursztynowego napoju, odszukał swoją ulubienicę Mame i chichocząc niczym nastolatka na widok młodego męskiego torsu,  postanowił lekko zmienić ustalony dla niej już dawno temu grafik. Po dwóch whisky uznał, że aktualny jest trochę nudny.

W połowie stycznia, nieświadoma sylwestrowych działań Losu Mame, siedziała w pracy ponuro zastanawiając się nad dwoma kwestiami. Pierwszą, rozważaną od wielu miesięcy była egzystencjonalna o wiele znaczącym tytule ” co ja tutaj robię”, drugą, nie mniej ważną, a na pewno bardziej absorbującą ” już połowa styczna, a ja jeszcze nie zrobiłam niczego szalonego”. Mame nosiło. Sięgnęła po telefon, odpaliła Messengera i olawszy dokumentnie wykończającą ją psychiczne pracę, rozpoczęła konwersację z Kubusiową ciotką Ewą.

Ewa miała akurat problem z przestrzenią. Co prawda nie swoją czy życiową, ale mieszkalną. Na terenie firmy w której pracowała jej przyjaciółka Magda, obozowało stado kotów. W jego skład wchodził przepiękny czarny z białymi wstawkami kot i jego dwie połowice, czarnulka i buraska. Z tego trójkąta pochodziły wszystkie kociaki szwędające się po połowie dzielnicy. Magda nie mogła na to patrzeć. W miarę możliwości pilnowała, dokarmiała i dbała o wciąż powiększającą się gromadę. Tatuś tego przychówku świadom swojego niezaprzeczalnego uroku co rusz hojnie obdarowywał swe żony nie skażonym, zdrowym i doskonałej jakości DNA, a one niczym robotnice w mrowisku, zachodziły w ciążę, rodziły, odkarmiały i znowu zachodziły. Nie zanosiło się na zatrzymanie tego szaleństwa, gdyż głowa rodu materiału genetycznego posiadał w bród, a jego damy acz zmęczone ciągłym rodzeniem , były kotkami młodymi i  zdrowymi i teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie aby w ten sposób zakocili nie tylko pół dzielnicy ale nawet dwie. Szczęściem, acz potężnie wybrakowanym w tym nieszczęściu, okazał się być czynnik, z oporami trzeba przyznać, ludzki. Wystąpił w postaci kolegów z pracy Magdy, empatycznych jaskiniowców o ograniczonej wyobraźni. Za każdym razem, kiedy umorusana i wypompowana psychicznie Magda wchodziła do biura po nakarmieniu całego towarzystwa, słyszała doprowadzające ją do szału słowa -Zrób coś w końcu z tymi kotami! Magdzie krew nie tyle uderzała do głowy na owo stwierdzenie, co przechodziła przez cebulki i barwiła jej ładne blond włosy na charakterystyczny czerwony odcień, wkurwem zwany.  -Co mam robić? – warczała dzień w dzień do wybrakowanych umysłowo kolegów, -Potopić? – dodawała i na widok ich  niepokojąco milczących twarzy z furią wychodziła z biura. Sytuacja stawała się coraz gorsza. Według Magdy kotki permanentnie były w ciąży, pogoda zrobiła wszystkim psikusa i przywiała bestię ze wschodu, którą ludzie w okolicach maminego wieku zimą zwą, a na dodatek jaskiniowcy coraz silniej utwierdzali się w przekonaniu, że bytujące na terenie ich firmy stado jest jej własnym i to ona jest za nie odpowiedzialna. Doprowadzona do ostateczności Magda, zwróciła się o pomoc do Ewy. Ewie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Uzgodniły szczegóły, zaplanowały najbliższą przyszłość stadka i uradziły, że Magda będzie odławiać kociaki, przy okazji socjalizować rodzicielski trójkąt by w przyszłości móc to poligamiczne towarzystwo złapać i wykastrować. Miłość niechaj bucha i kwitnie niczym pole rzepaku na wiosnę, ale już bez konsekwencji.  Doskonały ów plan miał jedną małą, drobną właściwie ryskę. Absolutnie nie skazę, skąd znowu! W sumie to niewielką kreseczkę taką.  Otóż okazało się że nasza dziarsko stawiająca się w pracy przedstawicielom umysłowej epoki kamienia łupanego Magda, boi się kotów. No może nie tak całkiem kotów, co wzięcia ich na ręce. Tak, nawet w chwili kiedy nie przeczytaliście jeszcze tych słów, słychać okalającą Was w tym momencie ciszę i widać lekką konsternację na twarzach. Jak to się boi? Kotów?! Przecież je karmi, dba i pilnuje, jak ona zamierza je odłowić?!  Te i jeszcze inne związane z tematem myśli zaprzątały Magdy głowę. Tyle obaw, tyle wątpliwości…A jak mnie podrapie? Osika? Może też bryzgnie rozwolnieniem? Kto wie jak taki kot zareaguje kiedy wezmę go na ręce. To przecież dzikie stworzenie jest. Czy kiedy się nachylę i wyciągnę ręce, przestraszy się i wydłubie mi oko? Sweter pozaciąga i rozedrze płaszczyk? Może kupię rękawice ochronne, takie jakimi posługują się w hucie? Jak ja mam to zrobić?! – myślała spanikowana Magda kiedy zaopatrzona w transporterek, milion cennych rad od Ewy, kompletnie teraz nieprzydatnych gdyż wszystkie zniknęły gdzieś w zakamarkach umysłu i mocne postanowienie bycia twardą i nieugiętą w obliczu wyzwania, jechała w poniedziałek do pracy. Z zimnym lekceważeniem i w milczeniu minęła szykujących codzienną porcję złośliwości kolegów, z premedytacją nie usłyszała wołającego ją do siebie zniecierpliwionym głosem szefa i rzuciwszy niedbale swoje klamoty na biurko, założyła specjalistyczny sprzęt ochronny w postaci trzech par gumowych rękawic kuchennych, dwóch par ogrodowych oraz jednej skórzanej z milicyjnego jeszcze przydziału, bez wyrzutów sumienia skubniętych w weekend dziadkowi. Była gotowa i nieugięta.

Dwa czarne w białe wstawki kociaki zobaczyły nadciągający w ich stronę podajnik żarcia. Lubiły go. Nie dość że karmił, nie dość że regularnie, to jeszcze od czasu do czasu wydawał z siebie takie przyjemne dźwięki. Miłe bardzo i łagodne.  Przeciągnęły się od czubków uszu do końców ogonków, umyły szybko łapki przed jedzeniem i ruszyły w stronę podajnika. Kolejny dzień zaczynał się od dobrego posiłku.

Niezłomna w swym postanowieniu Magda zobaczyła dwa zbliżające się do niej szybkim krokiem koty. Nie rozróżniała ich płci, ale nie miało to w tej chwili większego znaczenia. Grunt że się pokazały, że będą się posilać, a ona w tym czasie nastawi psychicznie na łapankę. Oprócz strachu, poczuła też pewnego rodzaju dumę. Magda Wielka, Magda Nieustraszona, o jej wyczynie będzie głośno!. Zanim jednak wyczyn miał ujrzeć światło dzienne, trzeba było przyjąć odpowiednią postawę do połowu. Dzielna dziewczyna przyjęła profesjonalną pozę mocno przypominającą powitanie zapaśników sumo, pogratulowała sobie założenia luźniejszych spodni i zamarła w oczekiwaniu na koniec posiłku.

Kociaki zjadły, oblizały się i zobaczyły że ich podajnik zamarł w dziwnym pochyleniu nad nimi. Zdziwiły się lekko, ale zostały wyposażone przez matkę naturę w roczny zapas bezczelnej oraz zuchwałej odwagi bez grama obawy, podniosły głowy i patrząc z zaciekawieniem ku pochylającej się ku nim Magdzie, odezwały się z zaciekawieniem. – Hejka, co tam?

Magdę odblokowało w chwili, kiedy po zjedzonym w ekspresowym tempie mięsie drobiowym, dwa czarnulki podniosły główki i na nią spojrzały. Przysięgłaby, że oczka im błysnęły a pyszczki ułożyły w coś na kształt uśmiechów. Wyciągnęła ręce.

Bracia zdębieli. Podajnik odpowiedział na ich powitanie, wyciągnął ręce, może to takie ludzkie obwąchiwanie pod ogonem? Ale dlaczego te ręce zbliżają się do głowy a nie do tyłeczków? Wciąż zdziwieni, ale bez żadnych ciemnych myśli uznali, że to wstęp do zabawy.  Energicznie odbiegli trzy kroki i usiedli w oczekiwaniu na reakcję podajnika. Podejmie wyzwanie i pobawią się, czy zrezygnuje?

Magdy ręce trafiły w pustkę. Sekundę temu dwa nieopierzone do końca sierściuchy były w zasięgu, teraz gówniarzy teleportowało na odległość dwóch metrów. Magdę wygięło, zarzuciło na bok, zaszłą obawa że rąbnie twarzą w kocie miski, jednak dziewczyna zebrała się w sobie, zacisnęła zęby i z mocnym postanowieniem dorwania szczyli, ruszyła w ich stronę.

Chłopcy oszaleli ze szczęścia. Będzie zabawa, podajnik się uaktywnił!  Najedzone bąki, pełne energii, sił i zapału, postanowiły pobawić się z podajnikiem w berka. Oni w jedną stronę, on za nimi, oni hyc za beczki przy ścianie, on z góry, oni w dwie różne strony, on….

Magdę ogarnęła rozpacz. O ile jeszcze miała jakieś szanse złapania tego towarzystwa na początku, to w miarę rozwoju sytuacji jej rokowania spadły na łeb i szyję. Koty w dwóch różnych miejscach, ona na środku rozczochrana, zasapana, z nie wiedzieć czemu, brudnym płaszczem i tworzącym się pod nosem wodospadem. Było źle i doszła nawet do wniosku, że jest beznadziejna. Zrezygnowana schyliła się po zgubiony nie wiadomo kiedy pasek od płaszcza i powlokła się w stronę biura. Jej pierwsza w życiu łapanka i taka porażka.  Doszła do wniosku że się nie nadaje i chyba poprosi Ewę żeby przyjechała tu do niej i jej pomogła. Może we dwie dadzą radę?

Chłopakom zrobiło się przykro. Taka fajna zabawa i tak szybko się skończyła. Rozczarowani trochę postanowili udać się za podajnikiem i zaczepić, może do nich wróci? Oni się wcale nie zmęczyli , wszak to dopiero rozgrzewka była.

Wlokąca się w stronę drzwi do biura umęczona Magda, poczuła lekki opór  który stawił wciąż wleczony za sobą pasek. Nie zastanawiając się nad nim szarpnęła mocniej wleczony wciąż za sobą pasek i nie zatrzymując się, szła dalej. Po chwili szarpnęło znowu. Zaskoczona odwróciła się.

Hura, udało się, podajnik zareagował!. Braciom wrócił uśmiech na pyszczki i rozradował duszę. Pobawimy się, ten sznurek który ciągnie się za podajnikiem jest taki fascynujący!

To był moment. Drzemiące w Magdzie połączenie lwicy, tygrysicy i przebiegłej modliszki wybuchnęło erupcją zawstydzającą starą, poczciwą Etnę. W ułamku sekundy nastąpił wyrzut adrenaliny, obróciło ją o 90 stopni i z prędkością której się po sobie nie spodziewała, złapała te dwa małe, równie piękne co złośliwe kocie gówniaki. Pienia anielskie rozległy się w jej duszy, żebra poczuły moc organów i we względnej ciszy poranka rozległ się tryumfalny ryk – Ha, mam was!

Zdezorientowane koty znalazły się nagle w innej rzeczywistości. Niby to samo, ale niejasno przeczuwały, że niewinna zabawa z podajnikiem odmieni ich życie. Sam fakt, że podajnik okazał się być taki przyjemny w dotyku, tak wspaniale głaszcze futerko i to niesamowicie przyjemne drapanie za uszkiem…

Eksplodująca tryumfem Magda zapakowała chłopaków do transporterka, śmiejąc się ze swoich wcześniejszych obaw, zrzuciła sprzęt zabezpieczający z rąk, zahipnotyzowana kocimi oczyma wpakowała je do transporterka i zaczęła smyrać futerka. Futerka odpowiedziały ciepłem i fakturą przechodzącą z aksamitu w puch. Magda została zakocana. Popatrzyła na te niewinne diabelskie okruszki, przypomniała sobie niedawną, nierówną walkę z nimi i sprawiła, że już nigdy nie będą bezdomne. Nadała im imiona. -Ty, ponieważ przez Ciebie sapałam jakbym co najmniej w kuwecie była, będziesz Entliczkiem. Ciebie zarazku maleńki, za zaplątywanie mi nóg w kokardę nazwę Pentliczkiem.

Dumna z siebie niebotycznie zadzwoniła do Ewy z cudowną wieścią, że udało jej się złapać dwa kociaki za jednym zamachem.  Nie mniej dumna z Magdy Ewa zadziałała błyskawicznie i uruchomiła całą machinę wydarzeń, które miały doprowadzić do celu, czyli znalezienia kotkom najlepszego na świecie domu.

Maleńka koteczka, która zza zabezpieczających ją przed wścibskimi spojrzeniami desek oglądała całą akcję, zasmuciła się trochę. Z całego stada rodzeństwa, tych jej dwóch przyrodnich braci upodobała sobie szczególnie. To z nimi wyprawiała największe harce, to z nimi, zwinięta w precelka i przytulona do ich ciepłych dupek śniła najpiękniejsze sny. Kocim instynktem przeczuła, że już nigdy się nie spotkają.  Ze spuszczoną główką wróciła do rodziny. Nie miała pojęcia że Los przewidział dla niej pewną rolę w tym wcieleniu i już dawno zapisał uroczyście jej śliczne imię Witusia w księdze przeznaczenia.

Cdn…

Wasz Kubuś

 


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz