-Tate,- usłyszałem głos wypakowującej zmywarkę Mame, -Tate, odsapniemy chwilkę po obiedzie i trzeba zacząć się pakować, jutro rano to ja chcę mieć wszystko gotowe, a nie latać jak kot z pęcherzem i szukać naszych rzeczy. Czas wracać do domu, koniec tego byczenia się w raju, praca czeka – mówiła Mame do robiącego popołudniową kawę Tate. – Ja nie wiem jak to jest, ale w tę stronę to ja nas jakoś zapakowałam, ale z powrotem, to chyba pożyczymy torbę od Doroty, bo za diabła się nie zmieścimy, a nie wiedzieć czemu nie udało mi się Ciebie zrujnować i wcale dużo nie kupiłam, więc to chyba ta sławetna niemiecka chemia, tylko dlaczego w naszym przypadku, poza wypraniem rozszerzyła też wszystkie ciuchy? – zastanawiała się głośno, krojąc równocześnie zrobiony rano placek ze śliwkami.
-To nie niemiecka chemia, tylko wracać Ci się nie chce i podświadomie robisz wszystko, żeby nie wyjeżdżać, – stwierdził Tate, nalewając do filiżanki kawę dla Mame. – czy Ty nie możesz pić tej kawy z kubka, tak normalnie, a nie z tych naparstków? Zamiast pięciu filiżanek napiłabyś się jak normalny człowiek z kubka, raz a porządnie i nie trzeba by było co pięć sekund wstawiać ekspresu, – mamrotał Tate, któremu wbrew pozorom, urlop bardzo się podobał i też nie miał najmniejszych chęci wracać do domu. – Z kubka nie smakuje, – ucięła Mame, z lubością pakując do ust kawałek ciasta. Masz tu rancik, ja nie chcę, choć muszę nieskromnie przyznać, że wyszło mi rewelacyjnie, -mlasnęła sobie z lubością, popijając równocześnie mikroskopijnym łykiem kawy. Wołamy Dorotę, czy pożremy całe to ciasto? – spytała Tate, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Ależ mi się nie chce wracać do tego kołchozu, -mruknęła z niechęcią myśląc o swojej pracy, -Ależ mi się chce być bogatą niemiecką emerytką, mieć swój ogród i uprawiać warzywa i podróżować i ciosać Ci kołki na głowie, Matko Naturo, ależ to piękna wizja – rozmarzyła się Mame, która z wiekiem wyrobiła w sobie dość specyficzne poglądu na temat czasu pracy. Otóż mogłaby najefektywniej pracować sześć godzin, ze wszystkimi środami wolnymi oraz posiadać raz na kwartał dwutygodniowy urlop. Takie warunki są dla niej do przyjęcia i uważa, że zdecydowanie poprawiłoby to efektywność pracowników. Na wszelki wypadek postanowiła nie omawiać tego tematu ze swoim szefem. -Kołki ciosasz mi i bez niemieckiej emerytury – uszczypliwie mruknął Tate, który z dość dużym trudem oderwał się od nader kuszącej wizji spędzenia życia na Majorce, czy też innej Teneryfie. – Może i tak- odparła uszczypliwie Mame, ale teraz muszę chodzić do pracy, co zdecydowanie ogranicza mój czas na ciosanie- odcięła się uszczypliwie i sięgnęła po filiżankę. – O, kawa mi się wypiła, wstawisz ekspres? Masz bliżej – zwróciła się z uśmiechem do siedzącego w tej samej co ona odległości od kuchni Tate. – Wstawię – westchnął, podnosząc się z fotela – wstawię, dodał i ruszył w stronę stojącego na szafce ekspresu.
Siedziałem sobie cichutko pod stolikiem kawowym zajęty wyjadaniem okruszków, które mniej lub bardziej świadomie spadały na podłogę po lewej stronie Mame. Kiedy skończyła jeść, przeniosłem się do Tate na deser i po zjedzeniu datków od niego, z pełnym i szczęśliwym brzuszkiem poszedłem szukać Kimi. Miałem plan i postanowiłem sobie, że bez jego realizacji nie wracam do domu. No nie wracam i już! Znalazłem ją kiedy wszedłem do łazienki na parterze i wskoczyłem na mój widokowy parapet. Stała sobie przy płocie i rozmawiała o czymś wesoło z Uwe. – Kimi – zawołałem, -Kimi, podejdź tu szybko, potrzebuję Twojej pomocy – zawołałem w ich stronę. – To bardzo ważne jest, Mame powiedziała, że jutro wyjeżdżamy, pomóż mi, ja muszę stąd wyjść, – dodałem błagalnie, kiedy się do mnie zbliżyła. – Kimi- powtórzyłem, ja nie chcę wyjechać bez pogłaskania się z Uwe i Dafne i nawet Ketem i Kentem, a bardzo chciałbym się dać pogłaskać panu Mahlerowi i Luise. – Och, Kubusiu – powiedziała Kimi, to będzie trudne, ale spróbujemy, może razem uda się nam coś wykombinować?
Kimi wróciła do domu i usiedliśmy sobie razem na wyjątkowo wygodnym bujanym fotelu, tym samym, na którym Tate umierał ze śmiechu patrząc jak kilka dni temu Mame z Dorotą próbowały dokonać niemożliwego. W domu panował lekki rozgardiasz, ponieważ Dorota postanowiła, że skoro my wyjeżdżamy, to ona nie będzie siedziała sama w domu i równocześnie z Mame rozpoczęła pakowanie swoich toreb z zamiarem udania się na Sylt. Grzecznie przeczekaliśmy burzliwe sceny pakowania się ich obu do jednej torby, wypakowania całej zawartości z jednej zaniesionej już do auta walizki, kiedy okazało się, że walizka jest Doroty, zawartość mieszana, a sama walizka spoczywa na dnie naszego bagażnika. W innej sytuacji uznałbym to za bardzo interesujące i stwarzające okazję do wspaniałej zabawy w chowanego oraz pomocy przy pakowaniu, ale nie tym razem. Teraz potrzebowałem się skupić i trafić w moment, kiedy będę mógł się niepostrzeżenie wyrwać z domu. Okazja nadarzyła się szybciej, niż myślałem. Tate z rezygnacją na twarzy, podczas kolejnego kursu z domu do samochodu, z roztargnienia nie zamknął za sobą drzwi. To był moment na który czekałem. Bez żalu porzuciłem widowisko i schowany za Kimi wyszedłem z domu.
Nareszcie! Nareszcie mogłem spokojnie wszystko sam sprawdzić, zbadać i w końcu się przekonać, czy koński pysk naprawdę jest tak aksamitny w dotyku jak wszyscy mówią. Co sił w łapkach pobiegłem za Kimi. Uwe biegał sobie gdzieś w najdalszym końcu padoku i chwilę musiałem na niego czekać. Opłaciło się! Kiedy lekkim, swobodnym kłusem zbliżył się do nas, oniemiałem z zachwytu. Ależ on był wielki! A jaki piękny! Pierwsze co rzucało się w oczy, to jego własne, przepastne, mądre oczy o wspaniałej ciemnej barwie. Żeby wskoczyć na płot i przywitać się z nim, potrzebowałem pomocy Kimi. Musiała kucnąć, a ja wdrapałem się na jej grzbiet i stamtąd wskoczyłem na najwyższą belkę w płocie. Uwe delikatnie pochylił głowę i pozwolił się obwąchać i wsadzić sobie w nozdrza i oko mój nosek. W oko wsadziłem przez przypadek, ale wytrzymał to dzielnie i bez słowa. Kiedy wymieniliśmy już powitalne otarcia, Uwe rozglądnął się uważnie na boki, poszukał wzrokiem pana Mahlera i zwrócił się do mnie z propozycją – Kubusiu – odezwał się bardzo poważnie, -Kubusiu, może chciałbyś zwiedzić nasze gospodarstwo? – Ależ oczywiście, że tak, ale nie mam tyle czasu, Mame zaraz zacznie mnie szukać, a ja nie umiem biegać tak szybko jak Ty – odparłem równocześnie zadowolony z propozycji i zmartwiony, że nie mogę zobaczyć jak mieszka. – Kubusiu – powiedział raz jeszcze bardzo poważy Uwe. -Ja nie pytam czy szybko biegasz, ale czy chcesz zobaczyć mój dom? – dodał, wciąż jeszcze poważny, ale z lekkim rozbawieniem. – E…, Tak, jasne że chcę – odparłem zgodnie z prawdą. – No to wskakuj, jedziemy na przejażdżkę – przykucnął troszkę ten wielki, wspaniały koń, tak żebym mógł wejść mu na grzbiet. – Wskakuj, jedziemy – dodał całkiem już radosny i po upewnieniu się, że siedzę wygodnie ruszył z uśmiechniętą Kimi przy boku w stronę stajni.
Siedziałem oniemiały i nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie zrobiliśmy. Pomyślałem sobie, że ten jeden, jedyny raz cieszę się, że nie ma przy mnie Mame i Tate, bo ludzie czasem nerwowi są i mogłoby ich to przyprawić co najmniej o palpitacje. Zwiedziłem stajnie, zobaczyłem jak bardzo Luisa i pan Mahler dbają o swoje zwierzęta, jak czysto i schludnie jest w każdym pomieszczeniu. Uwe przeszedł też koło domu i po zaglądnięciu przez okno do kuchni, zobaczyłem, że taki sam porządek mają w domu. To prawdziwy gospodarz, pomyślałem o panu Mahler. Widać, że kocha swoje zwierzęta, a one odpłacają mu tym samym. I ten porządek na obejściu. Mame kiedyś powiedziała, że porządek na zewnątrz, to znaczy w domu czy na podwórku, oznacza również porządek w życiu i w głowie. Nie da się żyć w chaosie, a ktoś, kto nie dba o swoje zwierzęta, nie powinien ich mieć. Zobaczyłem też pole pełne kukurydzy i ciągnące się wzdłuż drogi nieskończenie długie rzędy drzewek owocowych. Pan Mahler miał piękne gospodarstwo i mógł być z niego dumny. – Kubusiu – spytał znienacka Uwe. – Chciałbym Ci pokazać do czego tak naprawdę stworzone są konie, pozwolisz? – Tak, jasne – odparłem zaciekawiony, ale bardzo przejęty. -Tak Uwe, proszę, pokaż mi. – To złap się mocno mały i patrz – powiedział koń i po upewnieniu się, że nie spadnę ruszył przed siebie galopem. Matko Naturo, a cóż to był za pęd! Siedziałem jak przyklejony do końskiego grzbietu, poddałem się całkowicie końskim ruchom i oniemiały z zachwytu uczestniczyłem z Uwe, w milczeniu, w tym swoistym celebrowaniu życia i szczęścia tej jednej, niepowtarzalnej chwili. Koń rozwinął zawrotną prędkość i kiedy myślałem już, że szybciej się nie da, machnął grzywą, zarżał z całego serca i przeszedł w cwał. Matko moja Naturą zwana! Co za prędkość, co za szczęście i radość oraz wielką, niczym nie okiełznaną wolnością okazał się ten bieg! Uwe gnał przed siebie niczym błyskawica, niczym pocisk na czterech kopytach, czułem pod doopką każdy jego ruch, każde napięcie mięśni oraz jedno, wielkie, nie dające się z niczym innym pomylić poczucie wolności. Końske płuca, każdy centymetr jego ciała przepełniała radość tej chwili, jego moc i świadomość jedności z naturą udzieliły się również mnie. Nagle, z niewiadomych dla mnie powodów, z przepełniających mnie odczuwalnych wraz z Uwe emocji poczułem w sobie potrzebę, aby je wyrazić, aby oznajmić światu przepełniające mnie szczęście. Uniosłem lekko przednią łapkę i ile sił w płucach zacząłem krzyczeć – Taaak, taaak, gnaj Uwe , leć mój wspaniały przyjacielu, teraz wiem, teraz rozumiem co chciałeś mi przekazać, teraz wiem, czym dla zwierząt jest wolność!
Z sąsiedniej wioski, drogą wzdłuż sadu pana Mahlera szedł miejscowy obibok i pijak, niejaki Chris Classen. Robota kłuła go w ręce, pieniądze przelatywały przez palce, a żona tydzień temu postawiwszy mu ultimatum, albo ona albo wódka, zabrała dzieci i wyprowadziła się z domu. W myśl zasady, że żeby pijak podjął jakiekolwiek leczenie musi mieć świadomość, ze został sam i nie ma na kogo liczyć. Dopiero wtedy jest szansa, że rozpocznie leczenie. Chris nie dojrzał jeszcze do decyzji o odstąpieniu od samozagłady i na średnim rauszu, krokiem posuwiście chybotliwym podążał był w stronę domu pana Mahlera celem wysępienia kilku euro na piwo, gdyż ssanie odczuwał potężne. Kiedy rozmyślał, co by tu powiedzieć swojemu sąsiadowi, wzrok jego przykuł widok, który wpłynął na całe jego późniejsze życie. Kilka metrów od niego w pełnym cwale, rżąc gromko, przeleciał pięknym łukiem przez leżące na ziemi pale do naprawy ogrodzenia Uwe. Znajomy, biegnący po swoim własnym terenie koń nie stanowił jeszcze porażającego umysł obrazka, ale ten sam koń, który w cwale bierze przeszkodę, a na jego grzebiecie podskakuje przeraźliwie miauczący kot już tak. Chris zamarł. Pomysł wydarcia z pana Mahlera pieniędzy rozwiał się porwany pędem powietrza wytworzonym przez pędzącego konia. Do jego, nagle w pełni wytrzeźwiałego umysłu dotarły wszystkie prośby ukochanej małżonki , błagającej go o udanie się na leczenie. Chris przypomniał sobie jedno straszne słowo. Delirium. Osłabły nagle usiadł na ziemi, wyciągnął telefon i zadzwonił pod podany przez żonę numer do kliniki leczenia alkoholików.
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Tak też zakończyła się moja szaleńcza jazda z Uwe. Nie jestem w stanie oddać Wam wszystkich przepełniających mnie w tamtej chwili emocji, ale w pełni zrozumiałem Mame, która z wielką zaciętością twierdzi, że wykorzystywanie koni do ciągnięcia przepełnionych, pełnych ludzi bryczek, tylko po to, żeby tychże ludzi zawieść na jakąś górę to zbrodnia. Mówi też, że jak chcą coś zobaczyć, a nie chce im się męczyć, to niech sobie telewizję włączą, tam też zobaczą te góry bez szkody dla zwierząt.
Pożegnałem się serdecznie z Uwe, który już normalnym krokiem odstawił mnie pod dom. Wiedziałem, że pozostanie moim przyjacielem na zawsze, a naszą przejażdżkę zachowam w pamięci jako jedno z najcudowniejszych wspomnień.
Pakowanie w domu trwało w najlepsze, więc bez żadnych problemów wślizgnąłem się i jak gdyby nigdy nic, usadowiłem się w fotelu. Jak każda czynność, tak i ta w końcu się skończyła. Mame z Dorotą siedziały wyczerpane i o dziwo bez słowa na kanapie, a Tate, któremu w udziale przypadł los tragarza postanowił zażyć kąpieli. Rano szaleństwo trwało krótko i wśród licznych uścisków, pożegnań i obietnic rychłego ponownego zobaczenia się, ruszyliśmy do domu. Byłem bardzo zmęczony, bo jeszcze długo, długo w noc rozmawiałem z Kimi. Ja również obiecałem, że następnym razem przyjadę i zabiorę ze sobą Kawę i Maksia. Odprowadzał mnie chór głosów wszystkich moich nowych przyjaciół. – Do zobaczenia Kubusiu, wróć do nas szybko, Kubusiu, kochamy Cię bardzo, Kubusiu, tęsknimy, Kubusiu, bezpiecznej podróży, Kubusiu, Kubusiu, Kubusiu……
-Kubusiu, maleńki, otwórz oczka, halo, mały mój, Kubeczku, jak się czujesz? – usłyszałem głos Mame. – Zobacz, – zwróciła się do stojącego obok Tate, -Zobacz budzi się, ale jaki on jeszcze naćpany,…. Nie rozumiałem, co się stało. Przecież jechaliśmy do domu, wracaliśmy z urlopu, to dlaczego ja jestem w gabinecie u lekarza i dlaczego boli mnie szczęka, jak to się stało, że nagle się tu znalazłem? – Mame, – zawołałem nagle przestraszony, -Mame, co się dzieje, dlaczego jesteśmy u lekarza? – chciałem wiedzieć. – Kubuniu, miałeś stan zapalny w pyszczku i trzeba było wyczyścić Ci ząbki, przecież wiesz, mówiłam o tym wczoraj. – Mame, jak to wczoraj?- spytałem nagle bez tchu – Przecież wczoraj byliśmy u Doroty i ja rozmawiałem z Kimi i jechałem na Uwe, Mame, o co tu chodzi? – z przerażeniem przypomniałem sobie, że wczoraj byłem u Doroty, ale i też nic nie jadłem. Przestało mi się coś zgadzać i koniecznie chciałem to wyjaśnić. – A skąd Ty wiesz o Dorocie i Kimi? – zdziwiła się Mame. Kubusiu, skąd wiesz? – Mame, – powiedziałem dość rozpaczliwie, przecież byłem, widziałem, pamiętam! I z Kimi rozmawiałem, Mame! – Kubusiu, – powiedziała patrząc na mnie ze współczuciem. Kubeczku mój maleńki, coś Ci się w główce przestawiło. My owszem, byliśmy z Tate u Doroty, ale to było dwa lata temu, przed Twoim urodzeniem, a jeżeli chodzi o Kimi…… Wiesz…… Może słyszałeś, jak rozmawiałam wczoraj z Dorotą i ona mówiła, że Kimi umarła w zeszłym miesiącu….Wlazła na te piekielne schody i nie chciała zejść, a potem położyła się pod oknem, jakby chciała oglądnąć zachód słońca i zasnęła….. Tak już na zawsze….. Tylko nie rozumiem, skąd Ci przyszło do głowy, że tam byłeś? Może to ta narkoza, ciężko stwierdzić w pełni jak może działać na zwierzęta….
Nie mogłem nic powiedzieć. Nie wiedziałem nawet co. W milczeniu dałem zapakować się do różowego i w milczeniu wróciłem do domu. Kawa z Maksiem już na mnie czekali, bardzo się troszczyli o stan moich dziąseł i Kawa wspaniałomyślnie stwierdziła, że pozwoli mi pogonić jej kota. To oznaka wielkiego współczucia z jej strony, ale musiałem odmówić. Podziękowałem grzecznie, wskoczyłem sobie na parapet w sypialni i obserwowałem zachód słońca. Oczka zaczęły mi się zamykać i w pewnym momencie, nie wiem już sam, czy jeszcze na jawie, czy już we śnie, usłyszałem z oddali wesołe szczekanie psa i donośne, pełne szcześcia końskie rżenie.
Cdn…
Wasz Kubuś
Och, Kubusiu, co tu dużo pisać, jesteś naprawdę wyjątkowym kotem…