Hamburger DOM

Rozmowy z Kotem

Co za urlop, – rozmyślał siedzący w salonie w bujanym fotelu Tate.  Jak tak dalej pójdzie, będę musiał wziąć urlop żeby odpocząć po urlopie, toby się dopiero w pracy zdziwili, -uśmiechnął się pod nosem i z bezpiecznej odległości patrzył, jak jego kochana żona wraz ze swoim pierwowzorem ciotką Dorotą, usiłują w przeciągu, zapałkami , podpalić gaz pod kuchenką elektryczną.

Wbrew wszelkim przewidywaniom Tate, Mame i Dorota w niezrozumiały dla normalnych ludzi sposób, ogarnęły wspominki i plotki  i ku jego niewymownemu zdziwieniu udało im się to w  tym stuleciu. Nie znaczyło to, że zabrakło  im tematów do rozmów, ale oznaczało, że powrót z urlopu nastąpi w terminie. Siedziały teraz przy stole w jadalni i niespiesznie osuszały butelkę wytrawnego czerwonego wina.  Tate podejrzewał, że nie była to jedyna w tym dniu, ale nic nie mówił, bo zna Mame i w sytuacji, kiedy raz na kilka lat wypije ona lampkę bądź butelkę wina nie będzie z tego tytułu powodów do niepokoju. W pełni zgadza się z jej teorią, że od czasu do czasu lepiej zażyć porządnego lekarstwa na nerwy, niż, na przykład, zrobić mu karczemną awanturę. Tate zna możliwości swojej żony i zdecydowanie woli kupić jej dobre wino, niż martwić się o swoje aorty.

-Głodna jestem, -stwierdziła w którymś momencie Mame. – Zjadłabym sobie kremiku z dyni, teraz jest najlepsza i może do kompletu placuszków z cukini? – rozważała głośno zwierzając w stronę kuchni. – Tak, tak, do kremiku z  dyni pasują mi dzisiaj placuszki z cukini, – podśpiewując wesoło pod nosem podeszła do spiżarni, zabrała niezbędne do produkcji zupy-kremu warzywa i przygotowawszy sobie garnek i obierak, rozpoczęła przygotowania.  Siedząca wciąż przy stole Dorota w pewnym momencie zaskoczyła, że po pierwsze siedzi już sama, a po drugie, że zabrakło wina, a ona nie czuje się jeszcze w pełni uleczona. Odwróciła się do Tate, wydała dyspozycję przyniesienia i otwarcia kolejnej butelki, po czym wstała i udała się do kuchni by pomóc swojej bratanicy w przygotowaniu posiłku. Tate wytresowany przez swoją żonę w milczeniu i nie rzucając się w oczy, żeby przypadkiem nie zostać wciągniętym do prac kuchennych, przyniósł wino, nalał im do kieliszków i oddalił się pospiesznie ku wyjątkowo wygodnemu, bujanemu fotelowi. W tym czasie Mame skończyła obierać warzywa, nalała wody do garnka i postawiła na kuchni. Odruchowo spróbowała przekręcić kurem z gazem, ale zorientowała się, że nigdzie nie widzi zapalarki do gazu. Po krótkim namyśle doszła do wniosku, że takich zdobyczy cywilizacji u Doroty nie ma sensu szukać i z zapytaniem o zapałki odwróciła się do mieszającej właśnie w garnku zimne warzywa Doroty.  -Gdzie masz jakieś zapałki, bo na zapalarkę w tym domu to nie mam większych nadziei i zostaw tę łyżkę, nie miąchaj mi tu w tym garnku, przecież to zimne, nic się nie przypali, gdzie jest moje lekarstwo, a, tutaj, no dajże te zapałki, bo o północy będziemy jeść – dodała i opróżniwszy kieliszek czekała aż informacje dotrą do Doroty. Ta, po chwili milczenia i sporego wysiłku umysłowego rozjaśniła oblicze, czknęła sobie gromko i znalazła dla Mame zapałki. – Tate, -powiedziała, -Przynieś jej te zapałki, bo ja z głodu trzy razy zdążę umrzeć, co to za zwyczaje uzależniać posiłek od ognia, nie stój tak i nie patrz jakbyś nie rozumiał, zapałki mówię, na kominku po lewej, nie tej lewej, po tej drugiej lewej, przecież pokazałam, co za powolny chłop, prawie tak jak mój, musicie tu jeszcze parę razy przyjechać, mówiłam że tydzień na wychowanie to mało, no nareszcie, w fabryce po nie byłeś? – monolog Doroty skończył się z chwilą podania jej przez Tate zapałek. – Proszę, -tryumfalnie odwróciła się do Mame podając jej równocześnie zapałki, – Proszę, przyniosłam Ci, -czknęła, dolała sobie wina i zadowolona z wniesionego w posiłek wkładu uznała, że pozostanie w kuchni, gdyż Mame przyda się jeszcze jej pomoc. Przeczucie kazało Tate przestawić fotel tak, żeby poczynania tych dwóch wariatek były dlań w pełni widoczne, i wyjątkowo kontent począł obserwować jedyną w swoim rodzaju scenę. – Szkoda że nie mam telefonu pod ręką, -pomyślał zasmucony, – Ale za nic w świecie nie ruszę się z tego fotela, nie zamierzam uronić ani sekundy z rozgrywających się w kuchni poczynań.

Nieświadoma wzbudzonego w małżonku nagłego zainteresowania Mame otworzyła pudełko, wyciągnęła jedną zapałkę i zamarła. – Umarł ktoś? – spytała w zadumie Doroty. – No umarł  i zapomniałaś mi powiedzieć, czy o co innego chodzi z tymi zapałkami? – dodała i poczęła wnikliwie badać ogromnie długie, typowo kominkowe zapałki. – Toż to pochodnia, szkoda tego na gaz marnować, dobrze że kuchnia duża, jak odpalę to będę musiała się od kuchenki odsunąć, dobrze że Dorota tu jest, bo przecież drugą ręką do kurka nie sięgnę, a trzeba było kazać Tate przynieść zapalniczkę, przecież mam w torebce, toby odpalił, ale teraz już za późno, no nic, dam radę chyba, – mamrotała pod nosem i w obliczu takiego wyzwania postanowiła zażyć lekarstwa, które w niewyjaśniony sposób z lekarstwa na nerwy przeistoczyło się w lekarstwo aplikowane  dla kurażu. Miała już zapalić tego giganta, ale rozmyśliła się, odłożyła pudełko na blat i odwróciwszy się w stronę okna otworzyła je na oścież. – Jeszcze niczego nie gotuję, a już jest tu gorąco, – mruknęła i zabrała pudełko z blatu. – Uwaga, – powiedziała do stojącej w pełnej gotowości Doroty, – Uwaga, odpalaj gaz, ja zapalam, – gromkiemu okrzykowi Mame towarzyszył charakterystyczny dźwięk pocieranej o pudełko zapałki. – Co tak szybko zgasiłaś, przecież ja nie zdążyłam kurka znaleźć, uprzedzaj, może na trzy to zrobimy, czemuś to zgasiła tak szybko? – zapiekliła się Dorota. – Ja też jestem głodna, odpalaj drugi raz, na trzy! – rzuciła w stronę Mame. -To nie ja, – zdenerwowała się po króciutkiej chwili Mame, kiedy to druga zapałka zgasła równie szybko jak pierwsza, – To nie ja ,to Twoje zapałki jakieś ułomne są, – zwróciła się zapieklona do Doroty. – Dawaj, spróbujemy jeszcze raz. – Hmmm, zamruczała pod nosem Mame, albo te zapałki są przeterminowane, albo wilgoć złapały,- pokiwała smętnie głową do Doroty. – Jakie przeterminowane, jaka wilgoć, porządne niemieckie zapałki, – zirytowała się Dorota. – Ty po prostu nie umiesz tego robić, no ale jak się ma zapalarkę w domu to nic dziwnego, oddaj mi to pudełko, Ty odpalaj gaz, ja zapalam zapałkę. – Ha Hahhahahaha , hep, hep, hahhaaha, hep! – rozległo się po sekundzie. Ponieważ efekt zapalania przez Dorotę był dokładnie taki sam jak przez Mame, ta dostała ataku śmiechu i z tego śmiechu również czkawki. Pozwoliło to na nieco przytomniejsze spojrzenie na rzeczywistość – Poczekaj, -wciąż czkając i śmiejąc, zwróciła się do ciotki. -Poczekaj, ale my oślice jesteśmy, przecież okno jest otwarte, to jak ma się nam udać? Zamknę i wtedy odpalamy, musimy oszczędzać, tych zapałek nie ma tam już za wiele, -wciąż krztusząc się ze śmiechu, zamknęła okno. – No, -sapnęła zadowolona, -Odpalaj. -Jakiej cholery to nie działa? – zeźliła się w końcu Dorota. – Może faktycznie zawilgły? – Dobra, – postanowiła, -biorę po dwie, może będzie łatwiej.  Kiedy po kilku bezowocnych próbach zabrakło im zapałek w kuchni zapadła pełna zadumy cisza. Stały obie, w milczeniu  z widocznym na twarzach wysiłkiem toczącym się właśnie w  ich mózgach. Po przetworzeniu informacji, mózgi, bardzo zgodne w tym temacie, przesłały na ich twarze wyrazy zadumy, żeby po chwili zmienić je na łagodną rezygnację zwiastującą pogodzenie się z rzeczywistością. – Widziałam w szafce puszkę kukurydzy i marchewkę, – odezwała się po chwili Mame, -Nie jest to szczyt marzeń, ale da się zjeść na zimno, – dodała i skierowała się w kierunku spiżarni. Pogodzona w równym stopniu z niepowodzeniem co Mame Dorota, pokiwała w milczeniu głową i zrobiła jedyną sensowną w tej sytuacji rzecz. Nalała im do kieliszków wina i poczęła szukać otwieracza do puszek.

Przyglądający się temu wszystkiemu Tate uznał, że czas im pomóc. Spłakany ze śmiechu tak, że miał problem ze wstaniem z fotela, podjął był jednak ten heroiczny wysiłek i na miękkich nogach poszedł do kuchni. Pomyślał sobie, że z tego wszystkiego też zaburczało mu w brzuchu, a dwie puszki na trzy osoby to trochę mało, poza tym, zupa krem w wykonaniu jego żony oraz placuszki z cukinii wymagają od niego poświęcenia i przerwania tej przepięknej, kuchennej akcji. Wszedł do kuchni równocześnie z wracającą ze spiżarni Mame, zabrał jej puszki, pogłaskał ze zrozumieniem po głowie, wsadził w rękę kieliszek i troskliwie, pełen współczucia oraz zrozumienia poprowadził do siedzącej już przy stole i w zadumie spoglądającej w okno Doroty. Kiedy Mame sapnęła i jej twarz ozdobił dokładnie ten sam wyraz co siedzącej obok Doroty, Tate podszedł do kuchenki, wcisnął przyciski na elektrycznej płycie, włączył okap i wrócił na fotel.

Po dłuższej chwili do nozdrzy Mame zakradła się woń gotowanych warzyw. Wciąż milcząc, podniosła się z krzesła, podeszła do kuchenki i po dokładniejszym pociągnięciu nosem sięgnęła po sól. Z wciąż nieobecnym wyrazem twarzy doprawiła zupę, zmniejszyła temperaturę pod garnkiem i poczęła przygotowywać placuszki.  Kiedy posiłek był już na stole i zanurzyły swoje łyżki w ciepłym dyniowym kremie, Dorotę odblokowało. – Znalazłaś zapałki, -ucieszyła się i apetytem zaczęła jeść. – No nareszcie, bo przecież z głodu nic powiedzieć nie mogłam, – udało się jej powiedzieć pomiędzy jednym a drugim kęsem. – Ale to dobre, – ale już nie gadaj, tylko jedz, bo nam wystygnie, -stwierdziła, nie bacząc na to, że zarówno Mame jak i Tate jedzą w milczeniu.

Po zjedzeniu i posprzątaniu po posiłku, Tate postanowił wrócić na fotel i utrwalić sobie dzisiejsze wydarzenia.  Nie było mu to dane. O ile czas poświęcony na przygotowanie obiadu i jego spożycie upłynął w grobowej ciszy, o tyle po nim w Mame wstąpiły ponownie witalne siły oraz ułańska fantazja. -Ja chcę gdzieś pojechać, – kategorycznie zwróciła się do Tate. – Obiad Ci zrobiłam, kawę zaraz wstawię, ale później wychodzimy! – zakomunikowała, wstawiając równocześnie ekspres.  -Dokąd Ty chcesz jechać, szalona kobieto? – jęknął zdruzgotany Tate, do którego właśnie dotarło, jakiż to poziom lekarstwa płynie sobie w krwioobiegu jego żony.  Dawno przekroczył oczekiwany przez Tate stan „daj mi kocyk bo mi zimno” i wszedł właśnie w fazę „chodź gdzieś pojedziemy, ja chcę do ludzi, a nie wiecznie siedzimy jak te dwa zgredy w domu” Innymi słowy, Mame osiągnęła poziom wylewającej się z niej miłości oraz sympatii i życzliwości do bliźnich. Mame zapragnęła zaszaleć. – To co chcesz robić? – ze ściśniętym gardłem spytał Tate, pełen obaw, czy ułańskie geny jego żony nie rozkażą zawieźć się na Sylt (niemiecka wyspa na Morzu Północnym przy granicy z Danią) i nie będzie jej interesowało, że prom dawno odpłynął, a pociągu o tej porze może już nie być. Na szczęście Mame miała inne plany. – Ja chcę do Hamburga, DOM (Hamburger DOM – największy w północnych Niemczech, cyklicznie pojawiające się w Hamburgu wesołe miasteczko) przyjechał, ja chcę na karuzelę!- zaczęła tańczyć po pokoju Mame. -Dorota, dawaj, jedziemy na karuzelę, DOM przyjechał, pokręcimy się w filiżankach, ja zamawiam niebieską, – rozochociła się Mame, będąca już po części ubrana. – No ruszcie się w końcu, bo mi odjadą, ja chcę się bawić, – poganiała towarzystwo. Dorocie nie trzeba było dwa razy powtarzać i biedny Tate, nie mając innego wyjścia zapakował je do samochodu i wywiózł zgodnie z życzeniem. Przez całą drogę nie miał możliwości włączenia i posłuchania sobie radia, bowiem radio i to w stereo posiadał w aucie. Mame przeżywała karuzelę w filiżanki i strzelnicę i ukochane młyńskie koło, Dorota nuciła coś pod nosem i nim się zorientował, w samochodzie pojawiły się sokoły. Z zapałem godnym lepszej sprawy, wyjątkowo muzykalna Dorota próbowała wydusić z wyjątkowo niemuzykalnej Mame choć jeden czysty dźwięk. Poddała się w okolicach Stade i do miasta jechały dwa różne stada sokołów. Jedne o pięknym, czystym locie, ze wszystkimi nutami na właściwym miejscu i drugie, o locie niekompatybilnym z jakąkolwiek linią melodyczną, wznoszące się i opadające wbrew prawom fizyki o zgodności z muzyką nie wspominając. Mame to kompletnie nie przeszkadzało. Mame jechała do swojego ukochanego miasta, do DOMU-u, gdzie znajduje się wysoki na sto metrów diabelski młyn i co do którego miała dzisiaj wyjątkowo jasno sprecyzowane plany. Przed samym miastem nieskoordynowane sokoły odleciały, po chwili dołączyły do nich drugie. Tate zauważył, że obie szalone niewiasty umilkły i przeżywają ten przyjazd. Tyle lat, tyle wspomnień mają związanych z tym miastem i dla każdej z nich, za każdym razem jest to wyjątkowo wzruszająca chwila.

Tate podjechał pod DOM, znalazł parking i zgasił silnik. – No, moje drogie, jesteśmy – oznajmił radośnie. – Halo, jesteśmy, -dodał głośniej odwracając się równocześnie w stronę Mame. Mame z błogim uśmiechem na ustach, z lekka pochrapując spała w najlepsze. Po odwróceniu się Tate stwierdził, że Dorota również zasnęła. Spróbował wszak ocknąć małżonkę, żeby nie okazało się, że ona tylko czuwa i jeżeli nie przejedzie się dzisiaj w swojej niebieskiej filiżance, to on będzie miał przerąbane do końca życia. – Kochanie, słoneczko moje wiecznie zamglone, wstawaj, jesteśmy, otwórz oczka, przyjechałaś, filiżanka czeka, – potrząsnął ją delikatnie w nadziei, że zaraz się mu ocknie. – Co, co , czego mnie szarpiesz, jaka filiżanka, co Ty do mnie mówisz CO JA TU ROBIĘ, czy Cię rozum opuścił, dlaczego mnie tu przywlokłeś, ja chcę kocyk i do domku,zimno mi…… -wyjęczała nieprzytomna Mame, próbując przykryć się własną bluzką z krótkim rękawem.  -Do domku chcę, co Ci się w mózg stało, jutro pogadamy daj mi kocyk, plecki mi zmarzły, – chrapnęła jeszcze i całkowicie odpłynęła w objęcia Morfeusza. Tate odetchnął trzy razy, znalazł nawet dwa kocyki, którymi przykrył Mame i Dorotę i postanowił, że jemu też się coś od życia należy. Zamknął porządnie samochód, poszedł do kasy kupić sobie bilet i loda, po  czym z wyjątkowo radosnym wyrazem twarzy skierował swe kroki ku znajdującej się obok domu strachów strzelnicy.

Cdn…

Wasz Kubuś

 

 


Rozmowy z Kotem

Jedna odpowiedź do “Hamburger DOM”

Dodaj komentarz