2021. Witusia. Część druga – ostatnia.

Rozmowy z Kotem

Nieświadoma nie tyle samej walki stoczonej przez Magdę, co nawet jej  istnieniu Mame, konwersowała w najlepsze z Ewą. Dowiedziała się już o akcji łapania chłopaków, ubawiła setnie na wieść o dotykowej przypadłości Magdy i przynajmniej na chwilę oderwała od nękających ją egzystencjalnych problemów. Opis łapanki wyzwolił w niej chęć poznania owej Magdy.  Tymczasem skupiła się na zmartwieniu Ewy. – Jeszcze jeden maluch mi został do odłowienia, a nie mam już miejsca – pisała Ewa. -Teraz te mrozy wskoczyły, a wszystkie znajome domy zapchane po drapaki. – Maluch, powiadasz, maluch….Hmmm, Willas mi się włączyła – zaciekawiła się Mame. – Tak, ten z przodu – odpisała Ewa i za sekundę na ekranie Mame pojawiło się zdjęcie malutkiej, ślicznej kruszynki. Mame stopiło na skwarek. – O jesssu, jakem niewierząca, co siedzisz i piszesz! Łap szybko! – A gdzie go dam?- stropiła się Ewa. – Do mojego dużego pokoju – wyświetliło się na jej ekranie. – Serio, weźmiesz? – No ba – odpisała pochłonięta po kokardy całą sprawą Mame. – Duży pokój największy znowuż nie jest, ale kot mały, zmieści się – praktyczny umysł Mame w ułamku sekundy miał już ułożony cały plan. – Łap, wbijaj codziennie pod wieczór, a ja muszę Tate przygotować,  właściwie to mógłby wiedzieć. Ale to w ostatniej chwili, co się ma stresować i za dużo myśleć. On jak myśli, to zawsze potem muszę problemy rozwiązywać. Niestety idiotą nie jest, liczyć potrafi i na bank dopatrzy się kolejnego kota w domu – dodała. – A teraz idź i go łap. – Zaraz zadzwonię do Magdy i będziemy łapać, dzięki – Ewie kamień spadł z serca, złapała telefon i wybrała numer do Magdy.

Magdzie nie trzeba było więcej mówić. Dumna z siebie i zadowolona z radością przystała na plan złapania czarnuszka od razu. Świadoma swoich błędów z poprzedniego razu, uzbrojona w, bądź co bądź wiedzę profesjonalnego już łapacza kotów, zasadziła się podstępnie na nieświadomą zagrożenia czarną kuleczkę i po trwającej tylko pół godziny zabawie w berka, trzymała wściekle syczący i wkurzony koci puch w transporterku. Niezadowolenie koteczka było wprost proporcjonalne do jej satysfakcji. Trzy godziny później Mame  odebrała wiadomość od Ewy. Na ekranie wyświetliło się jej zdjęcie. W kontenerku na biurku siedziało czarne, lekko pobrudzone białymi wstawkami cudo. Skwarek w Mame stopił się jeszcze bardziej. – Pod wieczór mam umówionego weta – przeczytała info od Ewy. – Tylko wiesz, to trochę dzikus, chłopcy byli bardziej przyjaźni. – Kawy nie znasz, albo Amelki? – odpisała Mame. – Jeden dzikus w te czy we wte nie zrobi różnicy – jak zwykle beztroska Mame uznała to za nieistotny drobiazg. – Grunt żeby zdrowa była, a reszta się ułoży.  Jak na zdezelowanym łóżku fakira doczekała końca pracy. Wypadła z niej niczym kocipaw z Maksia po zjedzeniu trawy i udała się w stronę domu. Skrzydełka radośnie trzepotały jej u ramion.

Kiedy weszła do domu, usłyszała dźwięk wiadomości. -Dziewczynka, przeczytała, mała gówniara, około trzy miesiące – raportowała Ewa, która wraz z Magdą siedziała u weta. – Dzik taki, że dostała głupiego jasia, bo panikę ostawiła taką, że gotowa była zwiać w zamkniętym transporterku. – Hmm, będzie wesoło, – odpisała Mame. – Zrobimy jej komnatę w dużym pokoju, grzdylek schowa się za choinką, całe szczęście że jej nie rozebraliśmy,  a jak się uspokoi to wyjdzie. Będzie wesoło – dodała i poszła nakarmić niczego nie świadome swoje własne koty.

– A kochasz mnie? – usłyszał w słuchawce Tate, kiedy zadzwonił do żony z informacją że właśnie wyszedł z pracy i niedługo będzie. – Coś znowu zmalowała? – zapaliły mu się wszystkie ostrzegawcze kontrolki po takim wstępie. – Ja, no wiesz, o co Ty mnie posądzasz – wielce podejrzanie szczebioczącym głosem odparła Mame. – Już ja Cię znam – załamany Tate nie dał się nabrać. – Mów natychmiast, co zastanę po powrocie? – Nic – radosny  świergot Mame tylko go upewnił, że coś wykombinowała i jest z tego niezmiernie zadowolona. – Nie psuj rytuałów, tylko odpowiadaj. – No, to kochasz mnie? – wypaliła ponownie. -No kocham – odparł zrezygnowany. – A bardzo? – drążyła swoje Mame. – Bardzo -odrzekł zgodnie z prawdą i rytuałem. – A jak bardzo? – kolejne pytanie nawet go ucieszyło, bo oznaczało, że nadciąga koniec. – Tak bardzo, że wciąż żyjesz. Po drugiej stronie słuchawki zapadła nagła cisza. Mogła oznaczać dwie drogi. Albo Mame okaże niezadowolenie z odpowiedzi i zacznie od początku, albo trawi, czy już się może przyznać do tego, co wymyśliła. O tym że wymyśliła, Tate nawet nie musiał się zastanawiać. Zanim usłyszał odpowiedź, wpadły mu w ucho strzępki rozmowy. – A kto jest w domu? – autentycznie się zaciekawił. – Ewa – uśmiech na twarzy Mame rozświetlił Wrocław lepiej, niż łuna z podwrocławskiej fabryki produkującej pomidory.  Ewa. Tate zamarł. Dusza wyła alarmem, przeciążone systemy obronne rozpaczliwie i beznadziejnie próbowały uchronić Tate przed zawałem. -Ewa, powiadasz – odezwał się wyjątkowo spokojnie. Wjeżdżam na autostradę, będę za dziesięć minut, bardzo dobrze że jest, zamorduję Was obie razem – podjąwszy męską decyzję rozłączył się i wcisnął mocniej pedał gazu. Nie był w stanie przyjąć już więcej żadnej informacji. O związku Ewy z podejrzanie szczęśliwą i radosną Mame, nie miał wątpliwości. Pierwsze co zauważył kiedy wszedł do domu, to szczerząca się od ucha do ucha, siedząca na podłodze obok obcego kontenerka Mame. Na kanapie obca dziewczyna z matczyną wręcz  czułością zerkająca to na kontenerek, to na pałętającego się przed nią, prezentującego swe wdzięki Maksia. Na środku pokoju, na podłodze siedziała Ewa i w beznadziejnym poczuciu sprawiedliwości usiłowała podzielić koty smaczkami.  Kulturalny Tate przywitał się grzecznie, rzucił w stronę kontenerka zaciekawione spojrzenie i zadał idiotyczne pytanie – Jakiego kota tam mamy? -Ślepego, kurwa – bąknęła Ewa, szczęśliwa że Amelka je jej z ręki. Pokój ogarnęła cisza. Po podaniu kolejnego smaczku Amelce, Ewa wyczuła spowodowane swoim komentarzem napięcie i poczuła się w obowiązku rozwinąć myśl. – Oj, wiecie, mam koleżankę , która wzięła od nas niewidomego kota. Jej mąż bardzo upierdliwie dopytywał się jakiego kota, wiecie, cały czas, jakiego i jakiego kota będą mieli.  A że ona się nie certoli i w którymś momencie usłyszała o jedno „jakiego kota” za dużo, niewiele myśląc wypaliła mężowi właśnie „ślepego, kurwa”. Podziałało, od razu się zamknął.

Wszystkim ulżyło, bo zbaraniała Magda zaczęła się zastanawiać, kiedy widzący ją podczas łapania kotek stracił wzrok i skąd Ewa o tym wie, Mame łypała podejrzliwie w stronę Ewy, o czym ona do licha mówi, skoro furczący ze złości czarny kłębuszek widzi ją zza krat doskonale, a Tate przemknęła przez głowę myśl, że co jak co, ale na minę w postaci opieki nad niewidomym kotem Ewa ich raczej nie wsadzi. Nieświadoma wzbudzonych w nich emocji Ewa, usiłowała wytłumaczyć Maksiowi, że trzy kolejki z rzędu tylko dla niego to nie jest sprawiedliwy podział. Maksio miał to głęboko w poważaniu i sępił dalej. Tate rozpaczliwie próbował nie oszaleć. Kiedy dziewczyny się  pożegnały i wśród tysiąca obaw opuściły ich dom, Tate doszedł do wniosku że ze swoją krnąbrną żoną porozmawia później, a teraz może zobaczy na żywo to kocie cudo. Zadowoleni z życia i nastawieni na wszelkie ochy, achy i tym podobne odgłosy wydawane przez dziwny ludzki rodzaj na widok małego kociego dziecka, podeszli do kontenerka, usiedli w lekkiej odległości i znajdująca się bliżej Mame otworzyła drzwiczki. – Cześć maleńka – odezwała się i były to ostatnie spokojne i łagodne słowa które wydobyła z siebie w ciągu najbliższych piętnastu minut.

-Matko Naturo i wszyscy koci święci, łap to, łap, zobacz, zobacz, zabieraj ją stamtąd, przecież zbije żarówkę i sobie krzywdę zrobi, rusz się do cholery, bliżej masz, mój kwiatek, jak ona to zrzuci to ta doniczka ją zabije, a wtedy Ewa zabije nas, hahaha, cholera, a niby tacy odpowiedzialni jesteśmy, no czego stoisz jak ten słup, przecież ją widzisz, tak prędko to ona nie biega, trzymajcie mnie, kulawa żółwica na szpilkach szybciej się rusza od Ciebie, no czego tak sterczysz??!!! Przytłumionym wrzaskiem, żeby nie przestraszyć i tak wystraszonego już kitku, darła się  usiłując równocześnie wstać z podłogi Mame, do obserwującego całą scenę Tate, kiedy uwolniona z więzienia czarnulka wyprysnęła z kontenerka niczym prom kosmiczny z kosmodromu na przylądku Canaveral i po błyskawicznej ocenie aktualnej sytuacji wyrwała w stronę kanapy, dołem lampy przebiwszy się ku ścianie wlazła na kratkę podtrzymującą kwiatki i uznawszy że jest niewidoczna, zastygła tam w pozycji żaby.  – Te patyczki są modelarskie, delikatne, czy one to wytrzymają? – zastanawiał się w tym samym czasie Tate. – Cóż, jak strzelą, będę musiał naprawić bo mi ta cholera żyć nie da, ale wtedy zrobię trochę inaczej, teraz już wiem, że od razu tak mogłem, ale ona przecież chciała na już i wczoraj, to ma. Taak, następną kratkę zrobię inaczej – zamyślony Tate, który doskonale widział szalejącego po ścianach kota. – Jaka śliczna, taka czarna perła – rozczulił się w duchu i uznał, że nie ruszy się z miejsca. Słusznie twierdził, że w starciu  z wkurzoną Mame i przestraszonym kotem nie ma szans. Kotu w końcu bateria padnie i pójdzie się gdzieś schować,  a Mame też się kiedyś uspokoi. Jej kratkę na kwiatki przecież poprawi i ulepszy. Zrobił tę, zrobi drugą. Tylko bez paniki.

Ten wieczór upłynął im na odkrywaniu we własnym mieszkaniu miejsc które dawno wykluczyli jako niebezpieczne dla zwierząt, a w które bez najmniejszego problemu wciskało się kocie szaleństwo. Nazajutrz, obawiająca się zrobienia Mame niedźwiedziej przysługi Ewa, bardzo ostrożnie zapytała jak minęła noc. – Wszystkie rzeczy z komody usunięte na podłogę, starcie kotek versus kwiatki, 3:0 dla kotka, a rano zastałam piękną kupę i plamę konkretnego siku na kanapie. Kuweta nienaruszona – odparła niewyspana Mame, która przez całą noc słuchała kocich przekleństw na parszywy los dobiegających z dużego pokoju, oraz wściekła na własną głupotę.  Głupota objawiła się pozostawieniem dla dzikiego kota czystej kuwety i oczekiwania, że kot to wróżka i bez problemu zaskoczy do czego to służy. Gdyby można ją było wziąć na ręce, to by się jej pokazało, a jak pokazać, kiedy diabeł nie da się dotknąć? – Matko, jaka ja jednak jestem tępa – rzekła do Tate, gdy usiłowali pozbyć się mebla zapachu kocich odchodów. – Weź z naszych kuwet jakąś kupę i kulkę sika, wrzuć to do jej kuwety i zobaczymy. Zaskoczy, albo będziemy mieli problem. Nikt nie weźmie kota, który zafajda mu całe mieszkanie. Drobiazgowy i skrupulatny Tate wyselekcjonował z kuwet odpowiedni materiał szkoleniowy i uroczyście umieścił go w nietkniętej prze koteczkę kuwecie. Po namyśle poprzestawiał go tak, żeby obejmował jak największy obszar.  Po jeszcze większym namyśle wrócił do domowych kuwet, wygrzebał zbrylowane w niewielkie kuleczki kocie siki i niczym złoty deszcz rozpylił je nad kuwetą gościa. Nabrał olbrzymich nadziei patrząc na swoje dzieło.  Kiedy kolejnego poranka weszli do pokoju, przywitał ich cudownie usypany kopiec w kuwecie i przebijające gdzie nie gdzie małe kocie bobki. Koteczka okazała się stworzeniem rozumnym. Smród z kanapy udało im się pozbyć po miesiącu. Następne dni upływały na obserwacji, czy gość już utknął w jakiejś dziurze i nie może wyjść, a nadziejach pokładanych w Kubusiu, któremu ten mały bąk wyraźnie przypadł do gustu. Kubuś uznał, że mała idealnie nadaje się na wspólne bieganie. Doszło do tego, że w poszukiwaniu koteczki wystarczyło zlokalizować Kubka. Stali się nierozłączni.  Ewa zrobiła jeszcze konkurs na imię dla dziewuszki i z wielu propozycji uznały, z Mame, że Witusia brzmi pięknie. Poczuły się jakby nadały właśnie imię swojemu wspólnemu dziecku.

Po tygodniu Mame dostała od Ewy informację, że jakaś pani z Gdańska interesuje się Witusią i niby wszystko jest z nią w porządku, ale Ewa się martwi. Na uprzejme pytanie czym, skoro pani wydała jej się sensowna, Ewa roztoczyła pełną gamę obaw – od braku możliwości zbadania owego domu na miejscu, poprzez zmontowane przez panią zdjęcia przedstawiające przyszły dom kotki, które to miały zamydlić rzeczywisty obraz jakim jest ruina socjalna wynajmowana od miasta, poprzez nieodpowiedzialność nieznanych jej ludzi, aż do dość nieoczekiwanego stwierdzenia, że ona się martwi i z chęcią coś by poczytała, ale nie ma co. – O syndromie opuszczonego gniazda sobie poczytaj – odparła uprzejmie Mame i poszła szpiegować na fejsie profil pani, która przypadkowo odkryła drugie imię Ewy – Panika.

-A jak ja źle wybrałam,  ja się wykończę,  ja jestem jakaś pojebana – jęczała do telefonu Ewa, kiedy usłyszała od Mame że pani która chce adoptować Witusię, jest miła, sympatyczna i naprawdę nie zrobi koteczce krzywdy. – Nie mów o sobie tak brzydko – odparła Mame, – Oficjalnie to się nazywa, że jesteś niestabilna emocjonalnie. To nic złego, można z tym żyć. – No wiem, wiem, ale jak będzie coś nie tak? Trzeba będzie jechać i odbierać, a to kawałek, jak  ja transport zorganizuję? – ciągnęła Ewa. – Uspokój się, mówię Ci, bo w takich warunkach nie będziemy mogły mieć więcej wspólnych dzieci, przecież możemy im zaszkodzić, w takim stresie nikt nie wyjdzie spod naszych skrzydeł normalny i ludzie będą mieli do nas pretensje. – stanowczym głosem uspokajała ją Mame.  – No tak, no tak – coraz bardziej nakręcała się Ewa, – ale sama wiesz, ja muszę być pewna, że to dobry dom, że Witusi się krzywda nie stanie – panika w głosie Ewy nabrała niebezpiecznych tonów i Mame uznała, że czas działać stanowczo. – Wyluzuj matka, bo zawału dostaniesz, a przed czterdziestką to trochę za szybko. Witusia sobie poradzi doskonale, pani Kasia będzie musiała sobie poradzić doskonale, bo inaczej naślę na nią Kubusiową ciotkę ze Słupska –  Zus, Krus, srus, skarbówka i wydział pościgowy do pięt jej nie sięgają, taka upierdliwa. Pani Kasi nie będziemy uprzedzać o takiej możliwości, ale sama wiesz, ze Słupska do Gdańska blisko, a ta ropucha o koty dba i ja Ci mówię, gdyby coś działo się Witusi, mamy gdzie zakopać zwłoki pani Kasi. – Mame uznała że wystarczy tego uspokajania szalejącej Ewy i nabrała oddechu. To był błąd. – Ale ja jej nie znam, może Witusi nie polubi – wbiła się Mame w słowo Ewa. Mame odetchnęła bardzo, ale to bardzo głęboko. – Uspokuj się, kurwa. Jak będziesz się tak gryzła, to wzrośnie Ci poziom toksyn w organizmie i nie dość, że będziesz miała zgagę podczas picia, to jeszcze się brzydko zestarzejesz. Policzki opadną Ci za pięć lat. Opanuj się, mówię Ci, bo sama wiesz, że Magda się rozkręciła i zamierza łapać nowe koty. Myślisz że same będziemy je adoptować? Bez Ciebie? – zimną kalkulacją i wizją starczych worów na twarzy uspokoiła trochę jęczącą już tylko cichutko do siebie panikarę. Ewa została spacyfikowana. Pozostało tylko wykorzystać tę chwilę i wyekspediować Witusię do oczekującej jej i stęsknionej pani Kasi, nieświadomej dramatów rozgrywających się u dwóch matek wariatek. Trzecia matka, nieobecna i równie nieświadoma Magda, układała w głowie taktyczny plan kolejnego desantu na, tym razem , rodziców chłopaków i Witusi.

Nadszedł dzień wyjazdu. Przesympatyczny pan Wiesio który oferował swój samochód oraz czas i zobowiązał się do dowiezienia malutkiej do Gdańska, zaparkował pod domem Mame. Uroczyście przejęci Mame i Tate wśród wielu niepotrzebnych doświadczonemu panu Wiesiowi uwag, które ten przyjmował ze zrozumieniem i lekkim rozbawieniem, wpakowali Witusię do samochodu. Mame uczciwie go uprzedziła, że z koteczką jedzie też kurka i gdyby w aucie poczuł woń starego capa i przeterminowanych skarpet, to nie będzie wina kotka, tylko kurki. Ma nie wyrzucać ani kotki ani kurki z samochodu, tylko uchylić sobie okna i jechać bezpiecznie i szybciej. Była to bowiem sławetna kurka, którą Kubuś i spółka otrzymali w prezencie od ciotki ze Słupska. Po pięciu minutach pan Wiesio zdołał wbić się w tyradę Mame , uwolnić od jej światłych rad i oddalić się ku autostradzie.  Dopiero po piętnastu minutach odważył się spojrzeć w lusterko. Nie zauważył za sobą pouczającej go nieprzerwanie blondynki. Był bezpieczny.

Mame i Tate wrócili do domu i odreagowali całą sytuację w sposób, w jaki wszyscy rodzice na całym świecie odreagowują wyjazd dziecka. Walnęli się spać. Nie mieli pojęcia, że niedaleko Częstochowy w pewnym domu rozlega się dramat. Dramat w wyniku którego do Wrocławia zawita piątka cudnych kociaków, czterech dziewczynek i jednego chłopca. Chłopca imieniem Czaruś…

Cdn….

 

Wasz Kubuś


Rozmowy z Kotem

2 odpowiedzi na “2021. Witusia. Część druga – ostatnia.”

Dodaj komentarz