O osiemnastej trzydzieści Mame odpuściło zwarcie na synapsach, które trzymało ją w marazmie przez cały dzień. Zwisała z nudów z kanapy, przewalała się przed telewizorem w masochistycznym oczekiwaniu na wartościowe treści ze szklanego ekranu płynące. Nie miała weny na sięgnięcie po nową książkę, przejadła się jej seria dokumentalnych filmów o własnym kraju, eksplozja zniecierpliwienia usadowiła się już w blokach startowych. Brakowało impulsu.
Nadszedł znienacka, w najmniej spodziewanym momencie. Ściągając z balkonu pranie, usłyszała umawiających się na następny dzień na grilla, sąsiadów. Jeden z nich rzucił uwagą, że Mietek ogarnia doskonałą kaszankę i nie ma co kupować, bo Mietkowa i tak będzie lepsza. Mame zastygła, rozglądnęła się półprzytomnym wzrokiem po mieszkaniu, rypnęła nogą w stolik na balkonie i poleciała do Tate. Przeszkadzające jej pranie ciepnęła na stół w dużym pokoju. – Tate! – ryknęła głosem przepitej orki – Tate, ruszaj dupsko, musimy posprzątać, zobacz jaki tu chlew! I pospiesz się, posprzątaniu jedziemy na wycieczkę. Zanurzony w odmętach programistycznych problemów, które normalnym ludziom nie są znane, a na pewno nie oczekują informacji o ich rozwiązaniu, Tate drgnął i to mocno. – Co ona znowu wymyśliła? – jęknął w duszy i na wszelki wypadek postanowił udać, że nie usłyszał. Mame czasami coś wrzaśnie, adrenalina jej skoczy, po czym, w przeciągu kliku sekund ów zryw opadnie, niczym pożądanie na widok męskich odnóży w basenowych klapkach i skarpetach, obowiązkowo podciągniętych do połowy wypłowiałych nieogolonych krzywych niczym jelita krewetki, tłustych łydek. Niestety. Tym razem nie miał szczęścia. Niewysoki, obły pocisk wpadł do pokoju. -Weźże się rusz, cały dzień gnijemy w domu, przecież my nigdzie nie wychodzimy! – mówiąc to wszystko podniesionym głosem, zdążyła schować do szafki wszystkie, walające się po przedpokoju buty. Do Tate dotarło, że się nie wykręci. Po dwóch i pół godzinie intensywnego wysiłku, dom błyszczał. Po dwóch minutach Maksio poszedł zrobić kupę i pół żwirku z kuwety znalazło się w przedpokoju. Mame to nie ruszyło. Miała swoją wizję na ten wieczór i nic nie było w stanie jej zakłócić. Wywlokła z domu Tate i zapakowała do auta. Znaczącym był fakt, że do swojego, bo zazwyczaj wszystkie wycieczki wyglądają tak, że Tate poci się za kółkiem, a Mame podziwia widoki. Nie tym razem. Silnik jej Miniona zamruczał z aprobatą, kiedy tylko przekręciła kluczyk w stacyjce. – To będzie ekstra wycieczka, pomyślała i ruszyła na wschód Wrocławia. Minion skorygował jej zapędy, ostrym, pomarańczowym błyskiem dając znać, że na głodno to on nie pracuje i żąda posiłku. Dla swojego ukochanego auta Mame nawet w nocnej ulewie, śnieżycy, czy innej wichurze, wiele potrafi zrobić. Postanowiła lekko zmodyfikować plany. – Kupimy coś do picia? – nieśmiało zapytał Tate, widząc, że małżonka kieruje się na most Milenijny i nie zamierza z niego zjechać. Mame bez słowa rzuciła okiem na zegarek. Dwudziesta pierwsza trzydzieści, większość sklepów w mieście otwarta, żaden problem zajechać pod jeden. – I tak musimy zatankować – mruknęła i zjechała z obwodnicy. Do stacji mieli niecałe cztery kilometry. Nakarmiony po korek Minion, po raz kolejny przyjaźnie zamruczał silnikiem i pomknął niczym żółta strzała po wciąż, pomimo pory, zatłoczonych ulicach miasta. W pobliżu swojej pracy, Mame zajechała pod Kaufland. – Zjadłbym coś – oczy, kubki smakowe i żołądek Tate, odezwały się jego głosem, na widok wszechobecnego żarcia, atakującego od wejścia zmysły klientów. – W sumie to ja też z chęcią coś przekąszę – zgodziła się Mame i zanurzyła w jedzeniodajne alejki. – Chipsy? – spytał Tate, kierując się w stronę odpowiednich regałów. – Zapomnij – stanowczym głosem odezwała się Mame. Nie będziesz mi kruszył w samochodzie i świństwa na podłogę strącał. Kabanosy se weź – odparła i zatrzymała raptownie na środku. – Jajko bym zjadła – pomyślała, rozglądając się po brzegi zatowarowanym sklepie, w którym nie było nic do jedzenia. – Kaszanka! – oświeciło ją w pewnym momencie. – No przecież! – zadowolona z siebie ruszyła w stronę odpowiednich lodówek. Całe szczęście, że dla ludzi też coś robią, a nie tylko mięso i mięso. Tate wchodzi do sklepu, na każdym kroku potyka się o stendy z kabanosami, może przebierać , wybierać i grymasić, a ja?- mamrotała w głowie, szukając na wege półce, kaszaki. -O, jest – rozczuliła się, widząc uśmiechającą się do niej radośnie ostatnią paczkę kaszanki z czarnej fasoli, bez grama mięsa w środku. – Cudownie – uśmiechnęła się pod nosem i rozglądnęła za Tate, który niczym Wilhelm zdobywca, sunął w jej stronę z czterema paczkami kabanosów myśliwskich. Dobrali jeszcze jakieś drobiazgi i mogli w końcu wyjść ze sklepu. Wyprawa w nieznanie czekała. Po włączeniu się do ruchu, przed samym nosem zamknął im się przejazd kolejowy. Głodny Tate zdążył w tym czasie wciągnąć pół paczki mięsnych paluszków. Przemykająca ciasnymi uliczkami Karłowic Mame, doszła do wniosku, że nie po to kupiła kaszankę, żeby ta w siatce siedziała. – Dasz mi kaszanana? – zwróciła się do Tate. – Właściwie to ja też jestem głodna – dokonawszy tego odkrycia, wyciągnęła rękę.- Zaraz, poczekaj – sapnął Tate, który po ciemku, próbował otworzyć oporne opakowanie. Mame kątem oka zauważyła, że w końcu mu się udało i zdążył nawet wysunąć jedną z opakowania. Wyszarpnęła ją bez słowa i wpakowała do ust. – Poczekaj, ona ma… – nie zdążył zaprotestować Tate, który wbrew pozorom, miał ciut większe rozeznanie w temacie owej kiełbaski, którą usiłował podać Mame. – Kurwa, osłonka – warknęła w tym samym momencie Mame. -Obierzesz to, czy w ten mało subtelny sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że mam się udławić? – spytała, plując po sobie zawiniętą w jakieś cholerstwo, kaszanką. – Nie zdążyłem – sapnął Tate i stanowczym ruchem odebrał żonie resztę niepogryzionej przez nią kaszanki. – Poczekaj chwilę, obiorę, to dostaniesz – dodał, próbując równocześnie kozikiem do grzybów, obrać kiełbaskę z osłonki. -Proszę – tryumfalnie podał jej gotową do spożycia kaszankę. – Dobra, dobra – z pełnymi ustami odezwała się Mame, kierując się równocześnie w stronę rogatek miasta. – Na ciepło na pewno będzie lepsza, ale nie bądźmy drobiazgowi. Ważne, że mam co zjeść – stwierdziła, wyjeżdżając z Wrocławia. Włączyła długie i w tempie spacerowym z każdym obrotem kół, oddalała ich w nieznane. – Siku – powiedziała nagle, po pięciu kaszankach i połowie paczki chipsów. – Muszę gdzieś siku, bo nie wytrzymam – mamrotała coraz głośniej. Tate westchnął. Sikanie Mame to cała epopeja, szczególnie w podróży. Nie lubi na stacjach benzynowych, nie lubi po przydrożnych restauracjach. Lubi w krzakach. Tylko że krzaki chyba nie lubią jej. Co ta kobieta wyczynia, żeby znaleźć odpowiednie miejsce, to tylko jej nerki i pęcherz wiedzą. Potrafi jechać przez las dziesięć kilometrów i twierdzić, że absolutnie nie widzi odpowiedniego miejsca do zatrzymania się. Tym razem też tak było. Minęli cztery wsie, pięć zagajników i co najmniej trzy zjazdy z głównej drogi, w które mogła skręcić i się wysikać. Nie. Mocz rzucił jej się na mózg, fotel przy każdym ruchu wbijał się w pęcherz, Mame w amoniakowym amoku jechała dalej. – A to do cholery co? – pomyślała, widząc na drodze jakieś dziwne światełka. Omamy mam, czy jaki grzyb? – próbowała zrozumieć informację, którą oczy podały do zamroczonego moczem mózgu. Lata doświadczenia zrobiły swoje. Mame zatrzymała samochód na środku drogi, włączyła światła awaryjne z silnym postanowieniem, że prędzej się zleje we własnym aucie niż dopuści żeby inny samochód tędy przejechał. Obojętnie czy za nią, czy z przeciwka. Klakson w Minionie jest bardzo głośny. Tate w pierwszej chwili nie zrozumiał, w drugiej o mało nie udławił się kolejnym kabanosem. Na środku drogi stał lis. A właściwie, można by podejrzewać, lisica. Wkoło niej, z beztroską właściwą wszystkim dzieciom obojętnego gatunku, skakały wesoło cztery małe liski. Ludzie w Minionie zastygli w zachwycie. Ostatnią racjonalną myślą Mame była ta, żeby trzymać rękę na przełączniku długich świateł i mrugać, jak tylko dostrzeże światła jakiegoś samochodu z naprzeciwka. Na szczęście nikomu tą drogą nie było po drodze. Zafascynowani patrzyli na lisie dzieci, które wyczyniały na drodze akrobacje, przeczące prawom fizyki. Lisia mama patrzyła na nie tylko z czułością, od czasu do czasu rzucając bacznym okiem na stojącego przed nią Miniona. Po kilku minutach Mame dostrzegła we wstecznym lusterku światła. Miała nadzieję, że zbliżające się auto posiada za kierownicą istotę ludzką w dodatku myślącą i ów kierowca, nie ominie je bezmyślnie i na pełnym gazie. Na szczęście Los do tego nie dopuścił. Auto zatrzymało się za nimi, jego kierowca wychylił głowę przez okno i dostrzegł dwa liski, które zapędziły się w zabawie poza w miarę bezpieczną zasłonę Miniona. Dla lisiej mamy dwa auta okazały się już tłokiem. W niesłyszalny dla ludzi sposób dała znać swoim dzieciom, że w tym miejscu nie będą już dłużej przebywać. Wszystkie liski posłusznie podbiegły do matki i po chwili zniknęły w gęstwinie lasu, w którym to kompletnie nie było odpowiedniego na uznanie go za toaletę miejsca. Przepełniona uryną po czubki uszu Mame, ruszyła dalej. Klika kilometrów dalej pęcherz powiedział basta. Zmusił ją do zjechania na przeciwległą stronę jezdni i stanowczym chlupotem zażądał opróżnienia. Mame się poddała. Na paralitycznych nogach wypadła z samochodu i stanęła w polu. Ani krzaczka, ani zagajniczka, droga co prawda pusta, ale wiadomo jak jest. Ledwo człowiek kucnie, a tu nagle karawana sunie. – Podejdę tak trochę dalej – pomyślała i nie patrząc pod nogi ruszyła przed siebie. Trochę dalej skończyło się po trzech krokach. Nieprzytomna od pełnego pęcherza Mame poczuła, że traci połączenie z lewą stopą. Siłą rozpędu prawa dołączyła do siostry i Mame nagle poczuła, że w czymś ugrzęzła. – Tate – ryk przerażonej Mame rozległ się po okolicy. – Tate, ratunku, ugrzęzłam!
Opychający właśnie kolejne kabanosy Tate, siedział sobie spokojnie w samochodzie i średnio zwracał uwagę na miotającą się wśród natury Mame. Nie od wczoraj ją znał i wiedział, że próbująca wysikać się żona, zdolna jest do wielu, niemożliwych do nazwania racjonalnymi, czynów. Nie przejął się zbytnio, gdyż nie zauważył, żeby straciła równowagę, czy też przewróciła się. Pewnie w coś wlazła. A wiadomo, że jak człowiek w coś wlezie, to prędzej czy później z tego wylezie. Nie ruszył się z auta i z przyjemnością wsadził do ust kolejnego kabanosa. Unieruchomiona Mame zauważyła, że Tate nie reaguje. Mocz podgrzał jej już nawet płyn mózgowy i musiała wysikać się tam, gdzie stała. bez krzaczków, bez zasłonki. Bez godności i prywatności. Nie zarejestrowała faktu, że po północy na tej drodze od co najmniej pół godziny nie przejechało żadne auto. Nie połączyła tych kropek. Ostatkiem sił zdrowy rozsądek nakazał jej natychmiast kucnąć. Poddała się i już miała ściągnąć spodnie, kiedy tą niesamowicie pustą drogą przejechał jakiś rowerzysta. Kucającą Mame podniosło, zastygła ze spodniami w ręku w oczekiwaniu, aż zagrożenie przejedzie. Pęcherz trafił szlag i stwierdził, że ma dość. Od nie wiadomo kiedy, Mame popuściła w majtki.
Po kilku chwilach względnego spokoju do Tate dotarło, że działania żony odbiegają od standardowego zachowania. Staje, kuca, coś krzyczy, kuca, zastyga, znowu staje. Odłożył ostatniego kabanosa i wyszedł z samochodu.
Zapocona, zeźlona, mokra Mame, stała niczym kupka nieszczęścia kilka kroków od samochodu. Zaskoczony Tate zauważył, że zaczęła ściągać spodnie. – Będzie seks? – pomyślał, nagle ucieszony i ochoczo ruszył w jej stronę. – Ja Ci, kurwa, dam seks – czytająca mu w myślach Mame sprowadziła go momentalnie na ziemię. Osikałam sobie majtki, buty mam w jakimś gównie, a Ty zamiast marzyć o niebieskich migdałach idź do bagażnika po wodę. Nie wsiądę tak do auta. Tak szybko jak go podniosło, tak szybko i mu oklapło. Zrezygnowany skierował się w stronę bagażnika. W tym czasie Mame, niosąc w ręku uświnione buty i ściągnięte w międzyczasie majtki usiadła bokiem na swoim fotelu. – Nie masz wody – odezwał się przytłumionym głosem buszujący w bagażniku Tate. – Wiem, że nie mam – pomyślała rozgoryczona Mame. – Ale mam za to płyn do spryskiwacza – już na głos zwróciła się do Tate. Przynieś go, z takimi nogami do auta nie wsiądę – dodała stanowczo i w ekwilibrystycznym wygibasie próbowała dosięgnąć do schowka, w którym miała chusteczki. – I co Ci po płynie, jak nic nie widać – zagderał Tate, stając przed nią z niebieską butlą. – Lej i nie marudź – stanowczo zażądała Mame, wystawiając najpierw prawą, mniej utytłaną stopę. -Lej, a ja sobie podstawię tam gdzie trzeba. – I że niby będziesz prowadziła na boso? – z powątpiewaniem spytał Tate, kiedy obie nogi Mame błyszczały czystością i waliły alkoholem z płynu. – Wiesz przecież, że ja też mogę prowadzić – dodał widząc, że Mame wrzuciła brudne buty i mokre gatki do torby i sadowi się na fotelu kierowcy. – Hahahahah – rozległo się gromkie ryknięcie w odpowiedzi. – Po moim trupie – dodała stanowczo, poprawiając sobie fotel. Zadowolona, że w końcu wróciła jej jasność myślenia, ruszyła w powrotną drogę do domu.
– Poczekaj, przyniosę Ci jakieś klapki, albo co – pod samym domem odezwał się Tate. -Nie możesz tak wracać, wejdziesz w jakieś szkło i będzie problem. Zmęczona eskapadą Mame, nie protestowała. Uznała nawet, że to dość rozsądna myśl. Kiwnęła w milczeniu głową. Tate wyfrunął z samochodu i poleciał do domu. Po trwających pół godziny dwóch minutach, Mame ogarnęło zniecierpliwienie. Doszła do wniosku, że nie będzie bez sensu czekać, ogarnie sobie w tym czasie bagażnik i wrzuci chociaż do siatki wszystkie papiery, którymi wycierała nogi. Zdąży akurat na powrót Tate.
Znający swoją żonę jak nikt inny Tate, leciał z jej klapkami z domu i modlił się, żeby zdążyć, zanim coś jej do głowy strzeli. Kiedy zobaczył nieruchomą figurkę stojącą obok samochodu, wiedział już, że przybył za późno. Zastygła w lawę Mame nie odezwała się na jego widok ani słowem. W milczeniu podniosła stopę wysmarowaną psią kupą w którą to wdepnęła, kiedy tylko zbliżyła się do bagażnika. Równie milczący Tate odłożył trzymane w ręku jej czyste buty i wciąż bez słowa skierował się do bagażnika po płyn. Widząc ile go zostało, zostawił nadal nieruchomą Mame z tą nędzną resztką i udał się do swojego auta po drugą butelkę. Powtórną operację mycia nóg przeprowadzili w pełnym milczeniu. Każde z nich z osobna doszło do wniosku, że trzeba kupić do samochodu jakieś zwykłe klapki, takie na przykład basenowe. Na wszelki wypadek…
Wasz Kubuś


