Sylwia

Rozmowy z Kotem

-Dlaczego ja? – zapytał obojętnie Julian, zajęty zwiedzaniem sali kominkowej. – Nie, żebym miał coś przeciwko, ale mnie zna najkrócej. Większość z nas zna jednak dłużej – rzucił okiem na dość liczne, zgromadzone na wezwanie Prakota, towarzystwo. – Bo Ty z całej kociej czwórki Mame najbardziej zapadłeś jej w serce, dlatego najlepiej zapamięta sytuację – odparł, siedzący w swoim kartonowym fotelu, Prakot. -Jak dla mnie może być – zgodził się wciąż obojętnie, acz uprzejmie, Julian. – I tak mam sporo żyć w zapasie, a skoro twierdzisz że przeżyję, bo przeżyję, prawda? – z nagłym zainteresowaniem zwrócił głowę w stronę Prakota, – to jestem za – dodał i po niemym potwierdzeniu od rozmówcy swoich przypuszczeń, wrócił do dalszego eksplorowania tej wysoce interesującej sali. – Mamy zatem ustalone? – retorycznie zapytał  Prakot czekających grzecznie w swoich podróżnych kartonach Kawę, Maksia, Kubusia, Rambkę, Dusię, Kretę, Rodosa, Lokiego i Lili. Wiecie, co macie robić i w jakiej kolejności? -dopytał i widząc u wszystkich zgromadzonych aprobujące skinienie uznał zebranie za zakończone. – Wracajcie do swoich zajęć i widzimy się na kolejnym zebraniu – uśmiechnął się do zgromadzonych, u których po oczach było widać już powrót do ludzkiej rzeczywistości. Plan został opracowany, czas działać.

Wszystkie zgromadzone u Prakota koty odblokowało. Obserwujący ich w takim momencie ludzie uważają, że zastygający w pozie nieruchomej figurki kot widzi duchy, łapie klasyczną zawiechę, obmyśla plan zawojowania świata, ewentualnie aktualizuje system. Nic bardziej mylnego! Nie da się w tak prymitywnych jak mieszkanie z ludźmi warunkach, spokojnie i bez nagabywania, omówić z innymi kocie sprawy. Jedyne zbliżone do prawdy co ludziom przyszło do głów to to, że koty w pewnym momencie nieruchomieją i armata ich nie przestraszy. I mają rację. Nie można przestraszyć kogoś, kogo aktualnie duchem nie ma. Ciało niczego przecież nie odczuwa. Ot, kawałek mniej lub bardziej atrakcyjnego kawałka kości, mięśni i skóry.

Powróciwszy do ludzkiego świata obecne na spotkaniu koty, zabrały się bardzo skrupulatnie do wykonania, niełatwego jakby nie patrzeć, zadania.

Na pierwszy ogień poszedł Julian. Trafiwszy do domu Mame jako kot przeznaczony do adopcji, uznał że nie zamierza się nigdzie wybierać. Jest u siebie. Nieświadomi niczego Mame i Tate, na wszelkie możliwe sposoby próbowali znaleźć mu dom. Po wielu miesiącach, wydawać by się mogło, bezskutecznych poszukiwań,  Julian poszedł do adopcji. Wrócił po dwóch tygodniach. Nastąpiła faza pierwsza planu. Nawet nie z dnia na dzień, a z godziny na godzinę, Julek marniał w oczach. Z żywiołowego, ciekawskiego i młodego przecież kota, zamieniał się w coraz bardziej zwiniętą kulkę bólu i nieszczęścia. Jeden wet, drugi, takie badanie, owakie… Nic nie pomagało, Mame zaparła się swoimi baranimi kopytkami, że kot jej schodzi, a ona sobie tego jednak nie życzy. Kolejna wetka, płyn w opłucnej, w końcu namiary na genialnego weta diagnostę, który rozpoznał FIPA. W tamtym czasie paskudztwo mało przez wetów znane, bez jakiegokolwiek w kraju oficjalnego lekarstwa.  Istniał sposób, bezczelnie kosztowny kwotą, która budziła w Mame dylematy natury moralnej. Ogromna suma dla jednego kota, bez gwarancji że pomoże, czy odpuszczenie? Ile warte jest czyjeś życie? A tyle, ile jesteśmy w stanie na nie przeznaczyć. Po trzech miesiącach robionych przez Mame zastrzyków genialny wet ogłosił, że Julian pokonał cholerstwo. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Mieszkająca na Śląsku Kubusiowa ciotka Sylwia też. Zakochała się w Julkowym serduszku na nosie beznadziejnie, bez wzajemności, ale i bez pamięci. Nie zliczą z Mame ile to razy z tej miłości chciała wpaść do Wrocławia z akurat i przez przypadek wiezionym w samochodzie kocim transporterkiem. Z niezrozumiałych przez Mame powodów, Sylwia charakteryzuje się dość sporą dawką zdrowego rozsądku i zdaje sobie sprawę, że trzeci kot w jej warunkach lokalowych, to kiepski pomysł. Jakby upchać, to wiadomo. Wszystko wejdzie, ale Sylwia krzywdy zwierzętom nie robi. Dlatego za to i parę innych rzeczy, tak ją Mame lubi. Grunt, że odetchnęły i to z wielką ulgą. Pierwszy punkt planu można odznaczyć jako wykonany. Czas na drugi.

-Pamiętasz co i w jakich dawkach podawałaś Julkowi? – pytanie zdenerwowanej Sylwii nie wróżyło nic dobrego. – Przeliczniki na wagę i w ogóle? – W ogóle to pamiętam, w szczegółach muszę zbadać i zaraz wyślę – odparła Mame i zadała klasyczne, wyrażające ciekawość, troskę, i cały wachlarz emocji, pytanie. -A co? – A Loki, ten od mojej kuzynki złapał FIPA, szukamy pomocy – wkurzona na niesprawiedliwość świata, odparła Sylwia.  – Normalny, zdrowy i młody kot, a tu popatrz – przysłała zdjęcia, na których zamiast cieszącego się życiem Lokiego, Mame zobaczyła podobną do Julka kupkę kociego nieszczęścia. – Niech to szlag, co to za pieprzone choróbsko – zawarczała Mame. – Żeby to kot nie mógł sobie spokojnie funkcjonować – zatrzęsło ją ze złości.  Chwilę popsioczyły na Los, ale to nie był czas na narzekanie. Trzeba było działać. Sylwia zapadła w pomoc dla Lokiego, Mame otrzymywała relację na bieżąco i to co dostawała, napawało optymizmem. Loki walczył dzielnie i po kilku miesiącach, tak jak w przypadku Julka, można było ogłosić sukces. Pora na trzeci akt.

Kiedy na FIPA zapadł Rodos, ukochany, trzynastoletni misiaczek Sylwii ta, nauczona doświadczeniem Julka i Lokiego, wiedziała co trzeba zrobić. Wet, leki, wszystkie znajome palce i łapki wysyłały dobrą energię to tego cudownego kota i szalejącej z niepokoju o niego Sylwii. Nie taki jednak był plan. Na spotkaniu u Prakota Rodos bardzo dokładnie usłyszał, jaką rolę przyjdzie mu w tym planie odegrać. Z charakterystycznym dla żyjącego już parę ładnych lat kota, mającego również doświadczenie z poprzednich wcieleń spokojem, kiwnął tylko w niemej zgodzie głową, wyciągnął przed siebie łapki kociego alter ego Alaina Delona i bez miauknięcia przysłuchiwał się toczącej się debacie. Można by pokusić się o stwierdzenie, iż informację o zakończeniu żywota na tym świecie przyjął i umieścił tam, gdzie uznał za najwłaściwsze. Głęboko w podogonie. Wiedział że nadejdzie kiedyś ta chwila i ucieszył się, że jego miejsce zajmie prześliczna Lili.

– Nie uważacie, że to może być dla niej trochę za dużo? – spytała po spotkaniu, przysłuchująca się mu w milczeniu Matka Natura. -Julek to będzie pierwszy szok, ale bardziej dla Mame, Loki już większy, bo jednak ma go bliżej,  Rodos to ogromny cios i jeszcze to? Nie za dużo dla jednej osoby? – z łagodnym wyrzutem zwróciła się do Prakota i siedzącego w całkowitym bezruchu, Losu. – Dajcie już może dziewczynie spokój, bardzo mocno przeżyje odejście Rodosa, przecież wiecie -ciągnęła, próbując zrozumieć plan Prakota i aprobującą go decyzję Losu.  – Wiemy, ale tak musi być – po raz pierwszy tego wieczoru odezwał się Los. – To twarda Ślązaczka, udźwignie to – przyszedł mu w sukurs Prakot i uznawszy, że mają sprawę omówioną, oddalił się w kotu tylko znanym kierunku. – Naprawdę.. – zwróciła się do Losu Matka Natura, z ostatnią, rozpaczliwą próbą odwrócenia, lub chociażby załagodzenia tych, jej zdaniem, dość okrutnych wydarzeń. Los nie odpowiedział. Popatrzył w milczeniu na Matkę, zgarnął ze stolika swoją fajkę i wciąż bez słowa skierował się ku wyjściu. W połowie drogi przystanął. – A niech Ci już będzie – sapnął nagle zrezygnowany, odwracając się. – Nie ma mowy – zastrzegł szybko, widząc wstępującą na jej oblicze nadzieję. – Nie zmienię tych ustaleń, zapomnij. Ale przestań się już na mnie patrzeć takim wzrokiem, dobrze? – ciągnął wywód, do wciąż milczącej Natury. – Ten Twój wzrok po nocach będę widział, a wolałbym coś innego – dodał z westchnieniem. – Nie zmienię – podkreślił ponownie – Ale mogę trochę złagodzić. -Jak bardzo? – spytała cicho Natura. – Pozwolę, żeby się błyskawicznie zorientowała, może być? – zadał z założenia retoryczne pytanie. -Tak – zgodziła się krótko Natura. Znała Los i wiedziała, że więcej ustępstw nie będzie. – Dziękuję – dodała i opuściła salę kominkową. – Znowu mnie wzięła pod włos i to w dodatku koci, mruknął do siebie bardziej rozbawiony niż zirytowany Los. – Cóż, taka jej natura – ucieszony z własnego żartu uśmiechnął się szeroko i opuścił salę.

-Nie! – wyrwało się z Sylwii w naturalnym zaprzeczeniu niechcianej rzeczywistości. -Nosz kurwa, nie – wściekła na Los miotała się w sobie, mając nadzieję, że to co się właśnie wydarzyło, to tylko zły sen. – Nie zgadzam się, nie oddam Ci mojej Dusi! – ryknęła w stronę sufitu. – Nie dostaniesz jej, nie teraz! – w przepełniającym ją wściekłym postanowieniu rzuciła jaśkiem w szafę. – Żebym miała w hasioku zamieszkać, Duśka będzie żyć! – ryknęła i zabrała się za wyrywanie swojej ukochanej damy z rąk podstępnego FIPA. Tak oto objawiła się czwarta odsłona rozpoczętego w sali kominkowej spotkania.

Odsłona, której zakończenia jeszcze nie znamy…

 

Wasza Mame

 


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz