Dwa grzyby i grzyby

Rozmowy z Kotem

 

W upalny sierpniowy dzień siedzącej na balkonie z książką i ulubionym lekarstwem w szkle Mame, wiatr zawiał znajomy zapach. W pierwszej chwili nie zwróciła na niego uwagi, zajęta mocno znajdującym się w niebezpieczeństwie magiem, ale uparty zapach nie odpuszczał. Wirował, świdrował, kusił oraz nęcił, osiadając nachalnie w nozdrzach i czepiając się kubków smakowych. Usiłujący pozbawić maga mocy demon z niewidomych powodów począł zmieniać postać. Z odrażającego stwora, ziejącego nienawiścią i chęcią pożarcia wszelkich magicznych stworzeń, zaczął się rozmywać, kurczyć i przeobrażać w o wiele bardziej łagodną i przyjemniejszą wersję. Wersję z grubą, solidną nogą i zawadiacko przyczepionym do niej mięsistym kapeluszem. Mame otrząsnęło. Podejrzliwie poniuchała lekarstwo, łyknęła solidnie, rzuciła okiem na znajdujący się piętro niżej po przekątnej balkon w poszukiwaniu jarającego zakazaną w Polsce, cudowną zieloną substancję i w końcu do niej dotarło. Lekarstwo się nie zepsuło. W tak krótkim czasie nie miało szans. Energicznym ruchem dopiła resztę, bez zbytniego żalu porzuciła głupiego maga który nie potrafi pokonać pośledniejszego demona i wyłączyła czytnik. Wpakowała sobie do ust solidny kawał arbuza i odpaliła elektroniczną mapę województwa dolnośląskiego. Uznała, pobudzona cudownym aromatem, że nadeszła idealna pora aby wybrać się na grzyby.

 

Nosiło ją już od dłuższego czasu i szukała przyjemnej alternatywy dla drgającego upałem powietrza w mieście. W dzień sauna, w nocy nie lepiej. Bunt w niej narastał i nie bardzo wiedziała w którą stronę nim eksplodować. Nudzący się jak mops Los, spędzający wściekle upalne lato w swojej zimowej posiadłości na Alasce, doszedł do wysoce budującego wniosku, że z racji upału Europa skapcaniała i nic się tam nie dzieje. Rozrusza to trochę, ileż w końcu można oglądać pluskające się w ciepłych wodach grube, chude, stare i młode tyłki. Nuda. Jego ulubienica też nie wykazywała się energią i polotem. W taką pogodę Mame żyje na stand by-u i patrząc na jej aktywność, połowę funkcji życiowych wyłączyła, a co najmniej zresetowała do ustawień fabrycznych. Trzeba ją rozruszać. A skoro sama nie wpadła na prostą myśl że w lesie jest o wiele przyjemniej niż w mieście, to trzeba jej o tym przypomnieć. Losowi też się coś od życia należy.

Nęcona zapachem ukochanych grzybów Mame, zerwała się z krzesełka i poleciała do skrytki na balkonie żeby zbadać ilość zapasów grzybowego suszu. Nie wyglądało to dobrze. Dwa litrowe, mizerne słoiki nie zadowoliły jej w żadnym stopniu. W Mame ugruntowała się przemożna chęć pojechania z wizytą do lasu. Z mocnym postanowieniem nazbierania leśnych skarbów, udała się w poniedziałek do pracy.

 

-No byłam, całą rodziną byliśmy – pierwsze słowa które usłyszała na wejściu, należały do jej koleżanki Basi. – Mówię Wam – relacjonowała ta pozostałym dziewczynom – już są, pokazały się. Cały dzień byliśmy, dzieciaki zadowolone że w domu nie trzeba siedzieć, a ja z siostrą, że nie trzeba się nimi zajmować. Wiedzą jak się zachować w lesie. Słuchająca pół uchem wywodu Basi Mame, zastrzygła całymi uszami niczym zając słuchami i wtrąciła się do rozmowy – Co robiłaś w weekend? – zwróciła się do koleżanki. – No mówię właśnie, że w lesie byli my, z moją siostrą i dzieciakami. Ano na grzyby pojechaliśmy. – Jak to na grzyby? – soki żołądkowe Mame wpadły w niekontrolowany wir, – To już są? – drążyła, nerwowo przełykając ślinę. – Ano pewnie że są –odparła stanowczo Basia. – W naszym lasku, no cały dzień łaziliśmy i dwa kosze grzybów zebraliśmy. – Jakich grzybów? – wydukała z siebie osłabła z wrażenia Mame. – Ano podgrzybki i maślaki, tam gdzie jeździmy są. Prawdziwki też się pojawiają, ale to trzeba daleko iść – nawijała Basia, powodując u Mame natychmiastową chęć rzucenia roboty w rogate diabły i popędzenia na łono natury. – Zaraz – opanowała się z najwyższym wysiłkiem. –Najpierw muszę zrobić kawy na uspokojenie, potem pokażesz mi gdzie- zadecydowała i pstryknęła czajnikiem – To się nie godzi budzić tak ludzi od poniedziałku – zagderała i odpaliła internetowe mapy. Zalała kawę i zawołała Basię – Dawaj, mów mi tu szybko gdzie ten las – zadysponowała i łyknęła gorącego napoju. – Dawaj szybko, bo zaraz eksploduję, dodała. – Kto w taki upał kapustę kiszoną je? – mruknęła siadająca przed komputerem Basia – To bób był – odparła z godnością Mame i skierowała wzrok na monitor. – Dawaj ten las i się nie rozpraszaj.

-Tu widzisz, tu – cierpliwa Basia pokazywała Mame dojazd do skarbów. – Musisz przejechać przez tory kolejowe dwa razy. Po pierwszym razie mijasz cmentarz, a po drugim nie jedziesz główną, tylko od razu prosto. Parking to taki typowe leśne miejsce, będzie po prawej stronie. – Tory, cmentarz, tory, prosto, prawa strona – mamrotała Mame, pisząc od razu smsa do Tate.- A daleko ten parking? – A z kilometr od wjazdu będzie – zawyrokowała Basia. – Pamiętaj jeszcze, że on będzie zaraz za strumykiem – uściśliła informację Basia. Jak staniesz wcześniej, to tam zaraz jest płot i tego lasu to ze dwadzieścia metrów, nie więcej. Pamiętaj że masz minąć strumyk – tłumaczyła jak nieogarowi. – Dobra, dobra, to przecież rozumiem – zirytowała się Mame. – Strumyk! Bez strumyka nie ma lasu – kolejny sms poszedł do Tate. Usatysfakcjonowana Mame postanowiła zająć się tym, po co tu przyszła. Zrobiła drugą kawę i uruchomiła służbową pocztę. Trzeba się czymś zająć, a sobotę od poniedziałku dzielą wieki.

-Ruszysz się w końcu czy nie? – odległy od słowiczego o lata świetlne trel przedarł się senną zasłonkę Tate. – Grzyby mi wyzbierają, co Ty myślisz że ludzie tak gniją w łóżkach jak Ty? Już dawno jadą, a okoliczni to już na pewno – świdrujące wysokie C grzmiało w zaspanych uszach Tate niczym przechodzący barierę dźwięku samolot – No wstawaj już, no! Pierogów z grzybami to kopę zjesz ale nazbierać to już nie łaska? – coraz bardziej wkurzona Mame sięgnęła po swoją ulubioną, niezawodną broń. Odczekała chwilkę, żeby Tate w złudnym przekonaniu iż jego wstające bezczelnym świtem szczęście dało za wygraną , przysnął trochę bardziej. Doszedł do wniosku że mu się upiekło.

Narastający szum wody robił się coraz bardziej natarczywy i bez pardonu wyrywał go ze snu. Przebił się niczym rozgrzany nóż przez masło i drążył. Do szumu wody dołączył i wiatr. – Szzzzzzzz, siiiiiiiiiiii, psiiiiiiiii, psiiiiiiiii – wściekle nachalny odgłos rozwinął skalę i do szumu doszły słowa. – Psiiiiiii, psiiiii, siku Ci się chce…….. Siiii, Siiiii, wstawaj bo się zlejesz……. – leżąca na boku Mame szeptała łagodnym tonem nad uchem Tate. – Psiiiii, siiiiii, pęcherz Ci eksploduje, musisz siku, psiiiiii, psiiiii, psiiiii……Tate poderwało. Energicznym ruchem odrzucił kołdrę, wściekłym wzrokiem rzucił na Mame i bez słowa poleciał do toalety. Niagara przy nim to ledwo kapiący powolutku kran. – Zawsze działa – sapnęła z zadowoleniem Mame, zlazła z łóżka i wyszła z sypialni. – Wstałeś już? – zaświergotała radośnie do zabarykadowanego w toalecie Tate. – Jak wstałeś to nie śpij tam, grzyby czekają. Kawę Ci robię – dodała i pstryknęła ekspresem. Zrezygnowany Tate, opróżniwszy swój zbiornik retencyjny westchnął rozpaczliwie i się poddał. Nie będzie mu dane pospać w sobotę, dopóki nie wywiezie tej zarazy do cholernego lasu. Za długo ją zna.

Rekomendowany przez Basię grzybowy Sezam znajdował się w okolicach Jeleniej Góry. Znający swoją połowicę Tate sprawdził dzień wcześniej dokładnie podane przez Mame wytyczne. Po sekundzie wahania uruchomił mapę, pokazał ją jej i upewnił się, że to ten sam obraz który oglądała z Basią. Wkurzona Mame zasapała się na niego z godnością oznajmiając, że co jak co, ale mapy to ona umie czytać. Wyliczy odległość i rozpozna tory kolejowe. Tate na takie dictum nie powiedział już nic. Zaznaczył sobie w nawigacji pinezkę do wrót skarbca i rezolutnie stwierdził, że co ma być, to będzie. Jadą tylko w okolice Jeleniej Góry, a te zna. Mame, nawet jakby chciała, to nie wywlecze go w nieznane okolice i z Czech do domu wracać nie będą. Z Niemiec chyba też. Co, podczas niewinnej wyprawy do lasu może się stać?

Droga minęła przyjemnie i szybko. Szósta rano w sobotę kusi obietnicą pustej trasy i poczucia iż jest się samotnym jeźdźcem udającym się w nieznane. Usadowiona na miejscu pasażera Mame jest o poranku pasażerem idealnym. Siedzi cicho, zadowolona z życia oraz siebie i ogląda widoki. Dla Tate to najlepsza chwila żeby dojść do siebie i całkiem się obudzić. – Odpalisz nawigację? – zapytał Mame, kiedy wjechali do Bolkowa. – Uhum, już mam – mruknęła Mame i odczepiła się od widoków za oknem. Poprawiła się w fotelu i zamieniła w profesjonalnego pilota. Nie rajdowego, o nie. Pilotem rajdowym zawsze był Tate. – Zbliżamy się do przejazdu – zakomunikowała Mame. – Za tym zakrętem będzie, a potem cmentarz po Twojej stronie. – Tate w milczeniu kiwnął głową. O ile kompletnie nie miał zaufania do Mame w kwestii prawej czy lewej strony, o tyle komunikat iż coś jest po jego czy też jej stronie, rozumiał doskonale. Zostało to ustalone lata temu, kiedy jeszcze nie wiedział że w zależności od pierwszego słowa które Mame na język fantazja przyniesie, istnieją dwa lewe lub też dwa prawe kierunki. Zwykle niezgodne z rzeczywistością. Cmentarz po Twojej oznaczał że należy go wypatrywać po lewej. Minęli go dość szybko i po jeszcze dwóch informacjach o znajdujących się przed nimi zakrętach, znaleźli się przy drugim przejeździe kolejowym. Mocno skupiona Mame wydedukowała z mapy informację, ze to ciąg dalszy wcześniejszego przejazdu. Mało ją to obeszło. Grzyby były ważniejsze.

-Teraz prosto i szukamy strumyka – podekscytowana Mame zaczęła się wiercić z przejęcia. – Jedź powoli, żeby nie przeoczyć –orzekła stanowczo i wyłączywszy klimatyzację, otworzyła w samochodzie okno. – Jak nie zauważę, to usłyszę – uznała i wystawiła głowę za okno. Tak lepiej słychać. Ręka Tate bezwiednie i odruchowo powędrowała w stronę przycisku zamykającego okno pasażera. Zadziwiła go własna samokontrola i uznał, że nie jest jeszcze gotów zostać wdowcem. Pogrzeby kosztują. Kilometr, dwa a nawet trzy od przejazdu kolejowego zaczął się niepokoić. Strumyczka nie było, parkingu nie było i co gorsza wyglądało na to, że przejeżdżają właśnie jakiś zagajnik i dojeżdżają do następnej wioski. Przebiegł w myślach treść smsa i rozmowę z Mame. Nie, stanowczo nie było w nich miejsca na koleją miejscowość. Postanowił zatrzymać się w pierwszym możliwym miejscu i rzucić okiem na mapę. Coś mu nie grało. Mame zaczęła czuć się nieswojo. Urodziła się w jej głowie okropna myśl, że w tym upale strumyczek wysechł. Zaczęła czuć się bardziej niż nieswojo. W głowę wdarł się jej niepokój. Pełna sił, chęci i ekscytacji wyprawą, bardzo starannie zapamiętała wszystko co mówiła Basia. Wykazała się dalekowzrocznością i od razu wysłała informację do Tate, żeby nie było, że coś namieszała. Strumyka nie było. Parkingu nie było. Las się skończył. Mame cierpliwość też. – Może się gdzieć zatrzymamy? – spytała Tate w chwili, kiedy ten włączył kierunkowskaz i wjechał w jakąś leśną dróżkę. – O, też Ci co nie pasuje? – spytała retorycznie i po zatrzymaniu się, od razu wysiadła z auta. – Matko Naturo, jak tu pachnie – zaciągnęła się cudownym letnim powietrzem niczym miech kowalski –Jak ja lubię ten zapach – rozmarzonym głosem zaczęła odpływać od problemu. – Tak, tak, wąchaj – uśmiechnął się pod nosem Tate, do którego z niewiadomych powodów pierwsze co doleciało, to zapach pobliskiej obory. – Nie odlatuj mi tu, tylko powiedz raz jeszcze, co ta Twoja koleżanka mówiła. Mame z trudem wróciła do rzeczywistości i karnie wypełniłą polecenie. Wiedziała że nie pominęła żadnego szczegółu, a minięcie torów i cmentarza wykluczało pomyłkę z jej strony. Mame jest wzrokowcem. Widziała to miejsce na mapie i wiedziała że jest tu, gdzie miała się znaleźć. Tate nie powątpiewał w prawdziwość jej słów. Wiedział że kiedy na czymś jej zależy to się skupi i zapamięta dokładnie jak ma być. Zastanawiał się w którym momencie zaszwankowała komunikacja. Podebatowali chwilę i zgodnie uznali, że wrócą w okolice torów i albo spytają o drogę jakiegoś szwędającego się po wsi tubylca, albo znajdą otwarty sklep i spytają tam. Wsiedli do auta i ruszyli w drogę powrotną. Strumyka nadal nie było. Pierwszy napotkany przy drodze człowiek nie wzbudził ich zaufania. Ewidentnie wczorajszy a według Mame nawet tygodniowy, mógł nie wiedzieć gdzie mieszka a tym bardziej, gdzie znajduje się cholerny strumyczek, potencjalnie wyschnięty. Kolejna osoba obudziła ich nadzieję na sprawną komunikację. Ubrany jak typowy turysta starszy pan, bardzo chętnie udzielił im informacji że kierunek w którym pojechali, to z opisu dobry kierunek, ale jak przyjeżdża tu od dwudziestu lat, tak żadnego strumyczka na oczy nie widział. Starszemu panu zawtórował jadący rowerem młody chłopak, który bez zbytniego nacisku przyznał się że mieszka w tej okolicy i opisywanego miejsca postoju ze strumyczkiem nie zna. Starszy pan, życzliwy bardzo poradził, żeby spróbowali w sąsiedniej wsi popytać. Lasów w okolicy jest w bród, może tam trafią na kogoś, kto to miesjce rozpozna. Tate doszedł do wniosku że więcej pytać nie trzeba, to co usłyszał, było wystarczające. Skierował samochód w stronę następnej wioski. – Może zadzwonisz do niej i się dopytasz dokładnie? – spytał po paru minutach. – Oszalałeś? – rzuciwszy okiem na zegarek, oburzyła się Mame. Jest sobota, wolne, normalni ludzie o tej porze śpią! – Jedź jak ten pan mówił i nie mów do mnie takich rzeczy. Kto to widział wydzwaniać do kogoś bladą nocą! Kiedy analogiczna sytuacja powtórzyła się w kolejnej wiosce i na uparte żądanie Mame żeby przejechać tę trasę raz jeszcze, dotarło do niej, że stało się coś dziwnego. Niepojętego wręcz. Była pewna swej pamięci, pewna widoku na mapie który pokazała jej Basia, pewna tego, że dokładnie opisała wszystko Tate. Znający ją lepiej niż ona siebie samą Tate, posunął się do powrotu w stronę cmentarza i wypatrzeniu tam kolejnego potencjalnego źródła informacji. Źródło pod postacią starszej pani udającej się w odwiedziny do zmarłego, powtórzyło dokładnie to samo, co wszyscy wcześniej. Tory kolejowe tak, cmentarz tak, lasy tak. Strumyczek nie. Do Mame z pełną świadomością dotarła straszliwa prawda. Zgubił się jej las. Wycięli. Wypalili, albo i co gorszego.

– Chcę do domu – pociągnęła płaczliwie nosem po kilku nieznośnych minutach ciszy. – Już mi się tu nie podoba, wracamy – pociągnęła jeszcze raz i wyłączyła głowę. Nie będzie o tym myśleć. Nie da się zastraszyć naturze i pozwolić żeby w tydzień piekielny Los schował cały las. Nie zgadza się z tym i już. Tate w milczeniu ruszył w stronę domu. Wiedział że Mame siedzi i pochlipuje w rękaw i nawet kilkukrotnie próbował ją pocieszyć, ale po braku reakcji z jej strony uznał, że nie ma to większego sensu. Mame musi to przetrawić, a trawienie trwa. Zostawił ją w spokoju i nie spiesząc się wiózł z powrotem w domowe pielesze swoją zawiedzioną małżonkę Mame bezmyślnie patrzyła w okno. Przed oczyma migały jej w bliższej lub dalszej odległości od drogi jakieś sterczące, zakończone na zielono patyki. W dość sporym zagęszczeniu, skupione w sobie. Patyki wystawały z ziemi, nie nosiły śladów niedawnej przeprowadzki lub co gorsza, wydłubania ich z korzeniami i wetknięcia w obce miejsce. Patyki kusiły powabnymi ruchami górnych, zielonych części, smagane lekkim wiaterkiem mamiły obietnicą odkrywania swoich tajemnic. –Chodź do nas – szumiało w głowie Mame, – Chodź, mamy to czego potrzebujesz, skręć tu, skręć, wiemy że chcesz – mamine oczy zaczeły zachodzić zgrzybiałą mgłą. – Popatrz na nas, czekamy, jesteśmy, skręć tu skręć…. – A poszły w jasną cholerę i do ciemnej dupy! – ryknęła niespodziewanie na cały regulator milcząca całą drogę Mame. – Nie dam się omotać, nie pozwolę omamić! – po tym niespodziewanym wybuchu od którego Tate postarzał się o dziesięć lat, zapadła w ten sam milczący stan w którym znajdowała się od ruszenia spod cmentarza. Do samego Wrocławia nie odezwała się ani słowem. 

-Zatrzymam się w Biedronce, – Chcę do Bierdy – odezwali się do siebie równocześnie w chwili w której wjechali na swoje osiedle. Ta zgodność nie wymagała więcej słów. Tate zajechał do sklepu i udał się do regału z maminym lekarstwem. Mame zniknęła gdzieś z drugiej strony. Pewnie poszła po chipsy, uznał Tate i poszedł do kasy. Mame nie było. Nie chcąc blokować kolejki zapłacił i wyszedł. Poczeka na nią w samochodzie. Dziesięć minut później zauważył wychodzącą ze sklepu Mame. Trafniejszym byłoby stwierdzenie, człapiącą i zgiętą od ciężaru targanej torby, Mame. Wyleciał z samochodu i zabrał jej torbę, której ciężar dobitnie wskazywał, że ona tego na raz do bagażnika nie wsadzi. Nawet się nie musiał zastanawiać, co targa jego żona. Wiedział. – Wykupiłaś wszystkie? Spytał spokojnym głosem – Tak – podobnym tonem odparła Mame – Czy zaspokaja to Twoją potrzebę ilościową, czy mam podjechać do jeszcze innego sklepu? – nie zmieniając tonu dopytał sięTate – Zaspokaja, chcę do domu – wciąż spokojnym głosem odparła Mame.

 

Wykładająca w sklepie towar pracownica stanęła w sekcji owocowo – warzywnej i patrząc na pustą półkę zaczęła głęboko się zastanawiać, czy nadszedł czas na zmianę pracy. Bo może nie ogarnia i nie kontroluje swoich zachowań. Dziesięć minut temu ta półka była pełna, a przynajmniej tak jej się wydawało. Dopadł ją prawdziwy dylemat. Poszukać towaru czy pójść do kierowniczki i powiedzieć że być może zgubiła gdzieś paletę świeżo wystawionych pieczarek…

 

Wasz Kubuś 💖


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz