Remoncik. Część pierwsza.

Rozmowy z Kotem

-Co Cię tak nosi, -spytał któregoś dnia Tate, widząc jak Mame roziskrzonym wzrokiem ogląda coś w internecie. – Czego szukasz? – dodał podejrzliwie i próbował do niej znienacka podejść i rzucić okiem na ekran tabletu. – Ja?- Co? -Nic, no w sumie nic – niewinnym głosikiem odparła Mame, blokując równocześnie ekran swojej ukochanej tabletki. – Gdzie mi tu? – zgoła innym niż przed sekundą tonem warknęła do Tate. – Ile razy Ci mówiłam, że masz mi się nie lampić w tabletunię? – To dokładnie tak,  jak z portfelem, nieproszony nie zaglądasz, jasne? -sapnęła zirytowana i nie zaszczycając swego grubo ciosanego w głowę męża cieniem spojrzenia, wsadziła tabletkę pod pachę i wyszła z pokoju.

– Nowy kot, nowe pudełka do kuchni, czy jaka inna cholera? – Czego ona szuka? – zastanawiał się w myślach Tate, siadając w swoim ukochanym fotelu. O ile wizja sprowadzenia do domu nowego kota przerażała go najmniej, o tyle nowe pudełka jeżyły mu włos na głowie. Mame ma obsesję na punkcie trzymania wszystkiego w pudełkach, w szczególności dotyczy to jedzenia w  lodówce. Twierdzi przy tym, że nie będzie jadła ciasta o smaku gulaszu, czy białego sera zalatującego schabowym. Podający wędzoną makrelą żółty ser też nie leży w kręgu jej kulinarnych zainteresowań. Po to są pudełka, żeby wszystko ładnie do nich włożyć i po otwarciu lodówki nie wietrzyć kuchni przez pół dnia.  W zasadzie i po cichu to się z tym zgadzał, ale ze zwykłej przekory podśmiewywał się serdecznie widząc jej przekładanie, przelewanie i zapełnianie niezliczonej ilości pojemniczków różnymi produktami spożywczymi, które potem z wielką satysfakcją i starannością układała w lodówce. Mame kocha pudełka a szafki ma chyba z gumy, bo zawsze, ale to zawsze, kiedy jemu wydaje się, że już absolutnie nie ma w nich miejsca, ona patrzy na niego z politowaniem, każe się odsunąć i wbrew wszelkim zasadom dotyczącym ilości, objętości i pojemności różnego rodzaju przedmiotów i obiektów, z wielką satysfakcją wetknie do wypchanej po kokardy szafki jeszcze jedno pudełeczko. Jak jej  zależy to nawet dwa.

Popijając powoli przyniesioną ze sobą, ciepłą i aromatyczną kawę, próbował zgadnąć, czym aktualnie zaaferowana jest ta zaraza. To, że ma jakiś plan, który jak nic wyjdzie mu bokiem to pewne, grunt żeby odgadnąć to przed tym,  kiedy rzeczony plan zostanie mu przedstawiony i choć w części przygotować się na realizację.  Po tylu latach małżeństwa nie miał już żadnych złudzeń. Zaczerwienione z emocji policzki, roziskrzony wzrok, nieprzytomne odpowiadanie na zadawane pytania,  mamrotanie do siebie pod nosem,  oraz pozostawienie go  we względnym świętym spokoju i nie wołanie co pięć sekund w celu przykrycia kocykiem,  zamknięcia lub otwarcia znajdującego się w pokoju  w którym aktualnie siedzi, okna,  ewidentnie świadczyły o tym, iż Mame się nudzi i doszła właśnie do wniosku, że z tej okazji znajdzie mu zajęcie. Co do tego, że on będzie główną atrakcją jej planu, też nie miał żadnych wątpliwości. Mistrzyni organizowania innym pracy, polegającej na realizacji jej szalonych pomysłów miałaby przepuścić okazję dowalenia mu robotą w najmniej spodziewanym i najbardziej nieodpowiednim momencie. – Dla Ciebie każdy jest nieodpowiedni, – usłyszał w myślach jej zgryźliwy głos. – A skoro  nie ma to  znaczenia, to będziesz robił w tym czasie, który według mnie jest idealny. -jej pokrętna logika i nieprzejednany ton budziły w nim natychmiastowy sprzeciw. Wielokrotnie próbował w racjonalny sposób wytłumaczyć jej, że ten akurat moment naprawdę jest nieodpowiedni, ale to jak rzucanie grochem o ścianę i próba roztopienia góry lodowej poprzez zamknięcie jej w gigantycznej zamrażarce. Mame się uparła, Mame  postanowiła, Mame oczekuje realizacji i efektów. Już, zaraz, najlepiej na wczoraj i dlaczego tak późno. Ona oczywiście wytoczyłaby milion kontrargumentów wyrzucanych z siebie z prędkością nie pozwalającą rozmówcy na złapanie oddechu o odpowiedzi nie wspominając, w rezultacie czego, człowiek sam uznaje swoje wcześniejsze działania za mizerne i nieprzyzwoite wręcz próby buntu i w niejasnym, acz mocno przytłaczającym poczuciu winy i wstydu za niepotrzebnie wywołaną przez siebie (!) kłótnię, rzuca wszystko i pędzi na pomoc ukochanej, która właśnie potrzebuje zastosować  nieznaną jej  funkcję  Excela, do wyjątkowo ważnej i niezbędnej do życia tabelki lub też wyjaśnienia , dlaczego wzór który właśnie zawzięcie dłubie szydełkiem za nic nie jest podobny do tego, który widać na obrazku.  Wiedziony doświadczeniem Tate, rzuca wszystko, przerabia tabelkę tak, żeby Mame miała dokładnie to, czego właśnie potrzebowała, wiedziony doświadczeniem blokuje połowę funkcji w tabelce tak, żeby po jakimś przypadkowym maminym kliknięciu nie robić cholernej tabelki od początku, oraz cierpliwie pokazuje zrozpaczonej Mame, że jej serwetka nie będzie taka sama jak na obrazku, bowiem połączyła sobie właśnie beztrosko dwa wzory i w dodatku ominęła kilka rządków. Tate naprawia, wyjaśnia, naprowadza i bardzo, ale to bardzo stara się, żeby Mame była zadowolona, gdyż jej satysfakcja oznacza jego święty spokój. Najpiękniejsze w życiu chwile przeżywa wtedy, kiedy jego żona dopadnie jakiejś książki. Cisza i spokój w ich domu stają się w tym czasie wręcz namacalne. Mame traci kontakt z rzeczywistością, znajduje się w innym świecie i mającemu wreszcie czas dla siebie Tate, błogość tych chwil przerywa jedynie nagły dźwięk zrywającej się z kanapy Mame, tupot jej wieczne bosych stóp zmierzających z prędkością Pendolino do toalety i po załatwieniu potrzeb pęcherza, w równie szybkim tempie powrotu na kanapę. Jedyne i nie kierowane w jego stronę dźwięki które Mame wydaje, to wydobywające się w rytm tupania – „Zesikam się, zesikam się, jak nic teraz to już na pewno się zesikam”, które po chwili przechodzą w pełne ulgi – ” Uff, udało się, znowu mi się udało zdążyć”, by w sekundę później zamienić się w lekko zirytowane- ” No sikaj szybciej bo ja tam czytam”, a zakończyć się jeszcze szybszym, powrotnym tupaniem, skrzypnięciem kanapy i zadowolonym, oznaczającym ponowny kontakt z na chwilę opuszczonym światem sapnięciem -„No, jestem, wróciłam, już was czytam dalej”. Na szczęście Mame uwielbia czytać i wbrew pozorom święty spokój gości w życiu Tate nader często.

Teraz jednak, jak wywnioskował z jej zachowania nie chodziło o kolejne, z tajniaka kupione pudełko,  a tym bardziej nie zanosiło się na, co w sumie było by najmniejszym problemem, przytarganie nowego kota. Teraz Mame sięgnęła po w zasadzie niewinną, acz w jej rękach nabierającą przerażającego znaczenia miarkę.  Miarkę, taką zwykłą, najzwyklejszą w świecie żółtą linijkę  w taśmie.  Tate osłabł. To mogło oznaczać jedno – kłopoty. Począwszy od zwykłego sprawdzenia czy po przesunięciu dane meble można ustawić w innym miejscu, poprzez wyburzenie stropu, wyrzucenie sąsiada i zaanektowaniu jego mieszkania celem stworzenia dwupoziomowego mieszkania. Tate nawet nie chciał myśleć, nie mówiąc o próbie odgadnięcia, jaki rozmach ogarnął właśnie głowę jego szanownej małżonki. Jedyne co się  w jego przerażonej głowie zagnieździło, to widok lecącej do sypialni Mame.

– Co robisz? – spytał słabym głosem wchodząc do sypialni. – Wyliczam drogę na Marsa opierając się na danych zapisanych na tapecie – odparła momentalnie wkurzona Mame.  – Czy naprawdę nie widać co robię, musisz się głupio pytać? – sapała, próbując równocześnie zmierzyć długość ściany, w czym wybitnie przeszkadzał jej krótki rozstaw rąk i zasłaniająca ową ścianę szafa.  – Zamiast zadawać durne pytania, złap tę miarkę i mi pomóż – dodała, wręczając mu ruchem,  niepozostawiającym złudzeń co do intencji ,  jeden z koców miarki. – Hmm, – sapnęła, hmm, trzy sześćdziesiąt, mało trochę….. No nic, to tu się lekko przestawi, to się wywali, zobaczymy jak wtedy nam to wyjdzie, zabierz tę nogę bo przejść się nie da, a jakby to tu postawić? No dobra, teraz było by zdecydowanie lepiej….. Możesz nie tarasować? Mówiłam, żebyś się przestawił, tak? To  czego stoisz jak ten słup, rusz się, idziemy liczyć – lekko przytomniejszym wzrokiem popatrzyła na blednącego z każdym jej słowem Tate. – I nie myśl sobie, że Ci uwierzę że właśnie się źle czujesz, malowanie będziesz robił i musisz sobie teraz policzyć ile czego potrzebujesz. Ja już farbę znalazłam, tapetę wybrałam, a nawet byłam taka wspaniała że zaoszczędziłam Ci latania po marketach i ją kupiłam, teraz Twoja część. Mnie te wiejące nudą alejki w budowlanym nie interesują. Te gładzie, szpachle czy inne gipsy to Twoja działka. Klej do tapet też. Będziemy malować! – Oznajmiła z dumą załamanemu Tate.  – Jak, co, dlaczego teraz, kobieto nieprzewidywalna, przecież za dwa tygodnie będą święta! – do biednego Tate dotarło właśnie, co ta szalona niewiasta powiedziała. – Dokładnie dlatego, – odparła niewzruszona Mame. – Ty nigdy nie masz czasu, dobrze wiesz że jak ja pomaluję to z poprawek przez rok nie wyjdziesz, a jak Ci dać wolną rękę, to będziesz się z tym przez miesiąc babrał. I znaj moje dobre serce, bo mówię Ci o tym na dwa tygodnie wcześniej, a nie jak planowałam na początku, tydzień przed. Tydzień przed to ja chcę mieć ustawioną choinkę, a nie rozbabrane ściany i śmierdzący farbą dom. – I niby kiedy ja mam to zrobić? – zapieklił się Tate, któremu właśnie w tej chwili zachciało się buntować wobec nieuchronnego. – Jak to kiedy? – odparła niewzruszona Mame. – No chyba po pracy i w weekend, bo z tego co się orientuję, to urlopu już nie masz, więc nie stwarzaj problemów tam gdzie ich nie ma, tylko wyliczaj ile czego potrzebujemy, bo za dwie godziny zamykają sklepy. – To Ty chcesz jeszcze dzisiaj po to jechać? – jęknął zdruzgotany Tate. – A co Ty myślałeś, że będę czekać pół roku? – zirytowała się Mame. Dwa tygodnie, licznik właśnie zaczął odliczać, lepiej się pospiesz, bo jak w Wigilię będzie choć cień śladu nieskończonego malowania, to w barszczu znajdą się w tym roku tylko dwa uszka. I żebyś się głupio nie dopytywał, tak, o Twoich mówię. Rusz się, policzyłeś, no to jedziemy. I zobacz, zobacz jaką piękną tapetę kupiłam, śliczna prawda? Powiedz, powiedz, że Ci się podoba? – z głosu głodnej modliszki ostrzącej zęby na widok podchodzącego od przodu samca, po świergolący głosik zadowolonego z życia motylka rozprostowującego na widok słoneczka skrzydełka, przeszła Mame. – Tak kochanie. Podoba się. Piękną tapetę wybrałaś…..- głosem wypranym z wszelkich emocji odezwał się w końcu Tate.  -No wiesz dziki buraku Ty, mógłbyś wykrzesać z siebie chociaż zefirek entuzjazmu, bo teraz to nawet nagrobki w porównaniu z Tobą to wulkany energii, – zapiekliła się na nowo. – Zobaczysz, więcej nie będę robić Ci przysługi i na następny remont dostaniesz trzy dni – dodała wkurzona i nie bacząc na to, czy Tate podąża za nią, wyszła z domu.

Pozostawiony na chwilę Tate, nabrał w końcu powietrza w płuca. Na spokojnie, bez motającego się po domu chaosu, jeszcze raz przeliczył powierzchnię ścian do  malowania, uznał, że to co wyszło z liczenia Mame  wystarczyłoby na spokojne pomalowanie ich jedenastopiętrowego wieżowca, wzniósł dziękczynne modły za ograniczenie się maminej fantazji do li tylko malowania jednego pokoju i zamykając z westchnieniem drzwi do domu, udał się za czekającą już w samochodzie żoną.

Cdn…

Wasz Kubuś


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz