2021/2022 Amelka i Julek. Z cyklu – kot wie lepiej.

Rozmowy z Kotem

-No i co my z nim teraz zrobimy? – zapytała zmartwiona Mame patrząc bezradnie to na Tate, to na śpiącego błogo na mymłonie Julka. -Znowu pięć kotów? Jak damy sobie radę? – Zastanawiała się głośno, bezwiednie głaszcząc nieświadomego zamieszania jakiego narobił, kota.  – Jakoś musimy – odparł siedzący w fotelu Tate. -Będziesz go ogłaszać, Ewa też. Jest piękny, młody, zdrowy, znajdziemy mu szybko dom. Bywało już w domu sześć kotów, to z piątką też wyrobimy – dodał i zagłębił się w czytaną właśnie książkę.  – Nie jestem tego taka pewna – mruknęła pod nosem Mame. Z jednej adopcji już wrócił – przemknęło jej przez myśl ale nie powiedziała tego na głos, żeby nie kusić losu. Pogłaskała przytulonego do siebie kota, delikatnie przeniosła go na kanapę i pełna złych przeczuć zajęła się produkowaniem kolejnych ogłoszeń adopcyjnych.

Julian z adopcji przyjechał tak, jakby wrócił z urlopu do domu. Nabrał nowej energii, wigorem mógłby obdzielić wszystkich w koło i kompletnie nie był zainteresowany czynionymi przez Mame próbami znalezienia mu domu. Był u siebie, miał na zawołanie mymłona i swojego ukochanego Kubusia przy boku. Niczego więcej od życia nie wymagał. Całym sobą oznajmiał wszem i wobec że znalazł już swój dom i nie zamierza się z niego ruszać. Wiedziały też o tym wszystkie koty, tylko ludzie jeszcze nie. Tym się wydawało, że jeszcze chwila, jeszcze jedno ogłoszenie i zadzwoni upragniony telefon a w słuchawce odezwie się przyszła mama Juliana.  Niestety. Telefon milczał, Julek coraz bardziej wrastał w dom, Mame zaczęła powoli tracić nadzieję i kiedy wydawało się że piątka kotów zostanie w tym domu na bliżej nieokreślony i długi czas, zapadła jedna ważna decyzja, która znacząco przeorganizowała życie tej rodziny. Decyzję, po kilku konsultacjach z przyglądającym się rozwojowi wydarzeń Losem, podjęła cichutka, nie zauważalna na co dzień  i bezkonfliktowa Amelka.  Postanowiła dać w prezencie ludziom , od których w końcu,  na stare lata , zaznała miłości i bezpieczeństwa, coś od siebie.   Ofiarowała im prezent którego się nie spodziewali, na który nie zasłużyli i gdyby mieli na to jakikolwiek wpływ, nigdy by go nie przyjęli.  Ona jednak wiedziała lepiej.

Kiedy po kilku dniach spędzonych na długo wyczekiwanym urlopie zadzwoniła opiekująca się kocim towarzystwem BABCIE,  z informacją że biało-czarne diabły coś chyba zrobiły Amelce i ona nie może się załatwić do kuwety tylko próbuje gdziekolwiek, Mame przypięła się do telefonu i wymusiła na ich wecie przyjęcie Amelki za kilka godzin. Wet miał trochę inne plany, ale Mame to nie interesowało. Każdy kot nie mogący załatwić się do kuwety to według niej cierpiący kot i odmowa przyjęcia nie wchodziła w rachubę. W pół godziny spakowali bagaże i ruszyli do domu.  Wizyta u weta przyniosła odpowiedzi na problemy ze zdrowiem Amelki. Nie tego się spodziewali, nie taką diagnozę chcieli usłyszeć.  Amelka, co wiedzieli już przecież dużo wcześniej, miała raka. Teraz usłyszeli że przerzucił się w okolice odbytu, uciska i sprawia wrażenie, jakby zebrało się tam coś, co trzeba wydalić. Dlatego kotka co chwilę próbowała przysiąść i się załatwić.  Zaopatrzeni w lekarstwa i wiedzę na temat leczenia, wrócili do domu. Amelka na leki zareagowała bardzo obiecująco i przy ich wsparciu wróciła do swojego normalnego rytmu dnia. Nie wchodziła nikomu w drogę, nie prowokowała żadnych spięć, domagała się i twardo egzekwowała tylko dwie rzeczy – dostęp do parapetu i kurczaka. Wielokrotnie pokazała że opalanie się na słoneczku po prostu jej się należy i czy to wspomniany wcześniej parapet, czy najbardziej nasłoneczniona część balkonu są jej.  Nie inaczej było z dostępem do gotowanego kurczaka. Reakcja na jego zapach wyzwalała w niej takie ożywienie i wigor, którego próżno by szukać w niejednym młodszym od niej kociaku. Słońce, drób i święty spokój to jedyne, czego oczekiwała od życia. W tym domu dostała wszystko i na swoje starsze już lata osiągnęła to, co nie każdemu jest dane. Amelka była szczęśliwa.

Tygodnie mijały swoim rytmem  niespiesznie przechodząc w miesiące. Julek dokazywał z Kubkiem, Maksio pławił się w blasku swojej nieprzemijającej urody, Kawunia była szczęśliwa że żaden jaskiniowiec jej nie zaczepia a Amelka żyła dokładnie tak, jak chciała  i znów na tapet wskoczyła sprawa adopcji Juliana.  Mame zdawała sobie sprawę że im dłużej on u nich mieszka, tym trudniejsza będzie adopcja, ale wciąż nie traciła nadziei.  Nastał grudzień i bała się trochę żeby potencjalny przyszły dom nie odezwał się przed świętami, gdyż zachodziła obawa że kot zostanie potraktowany jako prezent pod choinkę. Kot, pies czy jakiekolwiek inne stworzenie to nie prezent! Dlatego całym sercem jest za tym,  żeby w okresie przedświątecznym oraz w okolicach Dnia Dziecka, zawieszać wszelkie adopcje. Czy to w schroniskach, fundacjach, domach tymczasowych czy gdziekolwiek.  Podejmujący dojrzałą i przemyślaną  decyzję o adopcji człowiek zrozumie i poczeka. Jeżeli nie, nie jest wart posiadania zwierzęcia.  Szczególny niepokój wzbudzają w Mame adopcje kociaków. Jakże niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że z pięknej i puchatej kuleczki wyrośnie dorosły, czasem wielki, czasem gruby a najczęściej po prostu nieatrakcyjnie brzydki w porównaniu z uroczym maleństwem, którym był kilka miesięcy wcześniej, kot. Kot który już tak pięknie nie korzysta z kuwety, tylko nawali do niej tak że nos urywa, kot który nie biega rozkosznie i nieporadnie za piłeczką a lata po domu jak nawiedzony chwilę po naszym zaśnięciu, kot który nie miauczy uroczo na nasz widok a drze pysk pół godziny przed budzikiem…. O ile ten adopcyjno-koci świat byłby łatwiejszy, gdyby co poniektórzy ludzie zdawali sobie z tego sprawę. Naturalnie że jest to generalizowanie i gro osób w pełni zasługuje na swoje kociaki, ale wzrastająca ilość bezrefleksyjnie bezmyślnych bezmózgów którym właśnie przyszła ochota na kota, niebezpiecznie wysoko podnosi Mame ciśnienie. Nie każdy człowiek powinien żyć ze zwierzęciem i dokładnie tak samo nie każdy powinien mieć dzieci. Niby można, tylko po co?

Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że w sprawie Julka telefon milczał. Popsuł się, nie łączył z siecią, nie odbierał sygnału, drętwa cegła miała w porównaniu z nim więcej wigoru. Mame popadała w coraz większą rozpacz, Tate zaczynało brakować słów aby ją pocieszyć, Ewa ogłaszając Julka gdzie tylko się dało nie wierzyła w to co się dzieje, a nieświadom niczego Julek miał to wszystko głęboko pod ogonem. Dla niego nie istniał żaden problem, poza skandalicznie niewielkimi porcjami jedzenia którymi go raczyli i brakiem dokładek których wiecznie, pomimo głośnych upomnień z jego strony, skąpili.  Cała reszta nie mieściła się nawet w pobliżu kręgu jego zainteresowań.

Buszujący w wielkim worze Św. Mikołaja w poszukiwaniu swojego prezentu Los, odebrał wiadomość od Amelki. Wyjątkowo niechętnie wylazł z wora, przestraszył krzątających się przy pracy kilka elfów i udał się do pracy. Kontrakt to kontrakt. Zgodzili się co do niego oboje i należało się teraz  z tej umowy rozliczyć. Skubnął sobie z leżącego obok worka ogromnego pudła ze słodyczami biało-czerwonego lizaka w kształcie głowy Mikołaja i ciumkając zawzięcie pompon na końcu czapki ruszył na spotkanie z Amelką.

Od wielu dni Amelka nie czuła się najlepiej. Kuliła się w sobie, nie zjadała całych porcji, leżała na oparciu kanapy i grzała dupkę przy kaloryferze. Wizyty u weta nie przynosiły ulgi, nie dawały odpowiedzi co dalej. Brak apetytu pojawiał się co jakiś czas, wydawać by się mogło  że kotka ma po prostu gorszy dzień.  Po każdym takim dniu przychodził lepszy, dający nadzieję. Mame szalała, w domu było z dziesięć różnego rodzaju karm które ewentualnie zapasowałyby malutkiej.  Amelka jadła, poprawiało się na jakiś czas i pogarszało. Wstrętne raczysko bezlitośnie  przejmowało nad nią kontrolę. Dwudziestego drugiego grudnia odbyli z Tate jedną z najtrudniejszych rozmów ze sobą i z wetem. Gorszy czas Amelki zaczął górować nad lepszym i uznali  że jest gotowa na pożegnanie się z tym wcieleniem i odejście za Tęczowy Most. Nie pozwolą żeby cierpiała i muszą jej na to pozwolić.  Zaryczana i zasmarkana Mame wymogła na wecie obietnicę, że zostaną z nią do końca i nie pozwolą na odejście w samotności w obcym, nieznanym miejscu.  Następnego dnia nafaszerowana lekami uspokajającymi Mame i kamienno szary na twarzy Tate znaleźli się z Amelką na zapleczu lecznicy. Usłyszeli że Amelce podany zostanie zastrzyk usypiający i będą mogli przy tym być, a kiedy maleńka zaśnie wyjdą, a potem wet wykona to co musi. Kiedy wyciągnęli ją z kontenerka w jej oczach błysnął najpierw strach, potem zrozumienie i na samym końcu ulga. Amelka wiedziała i nie czuła pretensji. To był pierwszy i ostatni raz kiedy pozwoliła się dotknąć. Głaskali ją w ciszy, delikatnie, aż się uspokoiła i jej zmierzwione, samotne futerko zamieniło się w koci puch.  Na sam koniec, bez słów przekazali jej to, czego nie zaznała w swoim życiu. Człowiek służy do kochania kota a jego ręce wyrażania tej miłości.  Kiedy dotknęła łapką mostu, zaopiekował się nią czekający już tam Los.  Wywiązał się z danej jej obietnicy. Pomógł przełamać strach przed jej ludźmi i nie pozwolił  już nigdy zostać samej.  Wywiązał się z tych obietnic w stu procentach.

Święta i Nowy Rok minęły w ponurym nastroju. Odejście Amelki szarpnęło Mame mocniej niż sądziła. Była załamana, pełna pretensji do samej siebie o wszystko i katowała się myślą, że zawiodła.  Chciała jak najszybciej znaleźć Julkowi dom i nie brać już żadnych innych kotów. Miała dość. Zaczęła zamykać się w sobie, nie była w stanie dostatecznie zająć się całą kocią resztą i Los doszedł do wniosku, że pora interweniować. Nie po to przeprowadził rozmowy z Amelką i Julianem, żeby Mame mu się poddała i popsuła ich plan.  Amelka zrobiła swoje, nadszedł czas na Julka.

– Słuchaj, weź popatrz na Julka, on jest jakiś dziwny – któregoś zimowego wieczoru zwróciła się do Tate Mame. – Jakby oszołomiony, wydaje mi się i stracił wigor – dodała. – Zauważyłem że ma problem ze wskoczeniem na parapet, jakby go łapki bolały – odparł zaniepokojony Tate. Szybka wymiana zdań wzmogła tylko ich niepokój. Julian wyraźnie na coś cierpiał i jego zachowanie nie było normalne.  – Dobra, dzwonię jutro do weta i jedziemy, nie ma na co czekać – zawyrokowała Mame i na następny dzień  pojawiła się w znanym jej doskonale gabinecie. Julek został zbadany, wysłuchano objawów i podano zastrzyk oraz leki przeciwbólowe do podawania w domu. Po lekach Julian czuł się trochę lepiej, ale to wciąż nie było normalne zachowanie. Klika dni później uznali, że czas na kolejną wizytę. Ich weta akurat nie było, zdecydowali się pojechać do polecanego przez Ewę. Okazało się że Julek ma płyn w płucach. Gorąca linia z Ewą i kilkoma innymi osobami doprowadziła ich do lekarza, który ściągnął Julkowi płyn i postawił właściwą diagnozę. Pod Mame ugięły się nogi, a największym problemem wydawały się dla niej dwa czynniki rządzące światem – czas i pieniądz.  Nowy wet spodobał się Mame od razu. Wysoki, szczupły i z dozą sporego wyluzowania od życia. Na widok jego aparycji Mame przemknęła przez głowę myśl – Hipis -heroinista – zachichotała w duszy. Już go lubię – zawyrokowała do siebie i wdała się w rozmowę. Nowy wet nie owijał w bawełnę. Przedstawił im opcje, uzmysłowił z czym będą musieli się zmierzyć i zgodził się na prowadzenie Julka. Lekarstwo i dawkowanie musieli załatwić sami.  -Rób zrzutkę – oznajmiła Ewa kiedy dowiedziała się o diagnozie. Rób natychmiast, nie ma na co czekać, czas jest najważniejszy, Julek jest młody i silny, da radę, Wy też. Rób i nie myśl o kosztach – zawyrokowała i zaczęła szukać wśród znajomych ludzi, których kot zapadł na tę samą chorobę.

Wszystko działo się jak w śnie. Nierealne, poza kontrolą i zrozumieniem. Pojawiły się dylematy natury etycznej. Czy mamy prawo prosić ludzi o zbiórkę takich pieniędzy na leczenie jednego kota i to bez gwarancji że kuracja przyniesie efekty? Czy nie pojawią się głosy, dlaczego akurat ten kot a nie inny? Mame miała dodatkowo problem na który nie ma i nie będzie miała rozwiązania – ile warte jest życie? Ludzkie, kocie, czyjekolwiek. Horrendalnie wysokie koszty ratowania jednego życia z drugiej strony uratowałyby może kilka innych istnień? Ilu właścicieli kotów po usłyszeniu takiej diagnozy i związanych z nią kosztów było zmuszonych do podjęcia decyzji o uśpieniu? Podjęli z Tate ryzyko i walkę, na którą decydują się tysiące innych ludzi postawionych w takiej samej sytuacji co oni. Ratujemy. Nie pozwolimy mu umrzeć. Zbiórka ruszyła, lek został zamówiony, wszystko co mogli zrobić, zrobili. Reszta pozostała w łapkach Julka.

Po trzecim zastrzyku Julian wrócił do żywych. Pogrążony w chorobie, słaniający się na ostatnich łapkach kot, narodził się na nowo. Kuracja miała potrwać jeszcze osiemdziesiąt jeden dni, ale on pozostał niezłomny w pozostaniu przy życiu. Niewątpliwie wpływ na jego zdrowie miała rozmowa Mame i Tate, którą usłyszał trzeciego właśnie dnia.  – Wydaje mi się, że nie ma sensu ogłaszać adopcji Julka. Kto weźmie chorego kota bez gwarancji że choroba nie wróci? Coś mi się zdaje że on już wybrał sobie dom i jest to akurat nasz – zwróciła się do Tate Mame. – To chyba oczywiste. Mamy po prostu cztery koty- odparł Tate i poszedł łapać Julka na zastrzyk. Amelka oddała Julkowi swoje miejsce w tym domu i jej poświęcenie nie poszło na marne.

 

Wasz Kubuś

 

 


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz