Aleksandra. Część druga, ostatnia.

Rozmowy z Kotem

Każdy, nawet najbardziej ekscytujący weekend ma swój koniec. Nie inaczej też było też z tym, wysoce rozrywkowym i emocjonującym. – W sumie szkoda, myślała Aleksandra pakująca bagaże swoje i księciunia do bagażnika jego auta. – Tak właściwie to przydały by się jeszcze ze dwa dni – westchnęła i wśród licznych okrzyków pożegnania wydobywających się z ust pozostawianego na idyllicznej wsi grona przyjaciół, wsiadła z księciuniem do auta i ruszyła w drogę do domu.

Odprężona  i zrelaksowana, była już jednak trochę zmęczona ilością otaczających ją osób i eksponowanych przezeń emocji. Ze zdumieniem stwierdziła że czasy głębokiej młodości, kiedy to szalała po licznych zabawach i festynach odeszły w nieznaną jej siną dal i za cholerę nie chciały wrócić.  A przecież to było całkiem, naprawdę całkiem niedawno. Godzinna odległość od domu i skupiony na prowadzeniu milczący księciunio pozwoliły jej na luksus zamknięcia oczu i oddaniu się rozmyślaniom gdzie też ta towarzyska część młodości się ulotniła i czy są szanse na jej odzyskanie. Myśl o tym, czy ewentualnie chciałaby jej powrotu strzeliła dziarskim kopem i usunęła za trzeci zakamarek duszy. Za nim nie było już niczego więcej poza sklerozą. Zdziwiona tym że trafiła, postanowiła łyknąć ulubionego napoju bez którego nie rusza się w żadną drogę, zanurkowała głową w swojej ulubionej torebce, rozmiar trzy kilo ziemniaków i trzy kartony mleka, wyłuskała z uśmiechem termosik z lodowatym mlekiem, chlapnęła sobie słusznie i trzymając termosik na podorędziu, oddała się egzystencjonalnym rozważaniom.

Urodzona w Lubinie miała szczęście posiadać rodzinę na wsi. Jak większość dzieci w tamtych czasach wakacje spędzała po różnych wsiach czy to u dziadków, czy też po licznie rozsianych po Dolnym Śląsku wujkach i ciotkach. Od dziecka zaznajomiona z życiem na wsi potrafiła zawiązać snopek, przerzucić siano czy jeździć na pokrzywy, które były jednym z elementów naturalnego pożywienia, między innymi dla kur.  Budzące w mieszczuchach zgrozę hasło, rzucane przez dorosłych o palikowaniu krowy nie przywodziło na myśl słowiańskiego torreadora szarżującego z obłędem w niebieskich oczach i powiewającym gieźle, dzierżącego w dłoni monstrualnego szpikulca na szaszłyki giganty, na bogu ducha winną Mućkę, a powodowało tylko ruszenie tyłka na pastwisko i zmianę miejsca popasu owej krasuli. Porządna krowa pochłania spore ilości zieleniny i w ciągu dnia trzeba zmienić jej miejsce popasu, gdyż głodna włączała syrenę i darła pysk na pół wsi. Aleksandra uśmiechnęła się pod nosem. Przypomniała sobie jak do sąsiadów jej ciotki Adeli u której była z dwutygodniową wizytą, przyjechał miejski goguś. Paniczyk w białych jak śnieg tenisówkach i granatowym sweterku z dekoltem w serek. Sąsiadka załamawszy ręce przyleciała z wiśniową łapówką do ciotki Adeli błagać ją o pomoc w sprawie gogusia. Adela rzuciwszy okiem na miastowe zjawisko, pokiwała ze zrozumieniem głową, natychmiast polała na uspokojenie wiśniowego lekarstwa sobie i załamanej sąsiadce, wytrąbiły dawkę uzdrawiającą nie tylko dwie kobiety co co najmniej cztery woły, otarła usta i zawezwała do siebie siostrzenicę. -Olu – odezwała się z wielką powagą  usiłując stłumić mało poważną czkawkę – mam dla Ciebie ważne zadanie. Do pani Celinki przyjechał chłopiec w Twoim wieku który nigdy nie był na wsi i będziesz się nim zajmować. Pokaż mu wszystko i pilnuj, żeby nie zrobił sobie krzywdy. – Zwierzętom też, mruknęła Adela, kiedy dumna i blada z powierzonego zadania Aleksandra złapała spanikowanego gogusia za rękę i pognała w stronę wychodzących właśnie na pastwisko kuzynów. -Chodź, chodź szybko, będziemy palikować krowy, zobaczysz jakie to fajne, tylko uważaj na krowie placki, one już sporo zjadły i możesz trafić na ciepłe – dyszała w stronę spanikowanego chłopca biegnąc coraz szybciej. – Zobacz, zatrzymała się raptownie, zadyszana. – Zobacz, tu łapiesz ten palik, za tę dziurkę, patrzysz gdzie krowa już zjadła całą trawę wkoło siebie i przestawiasz ją w inne miejsce. Tylko nie tam – wskazała nieokreślonym dla chłopca ruchem lekkie wzniesienie. Możesz w każde inne miejsce, tylko nie tam, tam rośnie koniczyna – powtórzyła i zaczęła odchodzić w stronę kuzynów. – Jak przestawisz tę krowę i te dwie co są pod drzewami, to chodź tam – wskazała stojący przy drodze traktor. – Będziemy jechać po ziemniaki, pospiesz się – dodała i nie patrząc na chłopaka ruszyła ku traktorowi. Chłopak z całej jej przemowy zrozumiał tylko dwa słowa – tam i traktor. Po dłuższym zastanowieniu przypomniał sobie co ma zrobić z krowami. Zebrał się w sobie, dzielnie poprzestawiał zwierzęta, wytarł brudne ręce w świeżo wypraną i wyprasowaną chusteczkę i zadowolony z siebie ruszył w stronę traktora. Aleksandra uśmiechnęła się z rozrzewnieniem na to wspomnienie. Pokiwała smętnie głową na serię wydarzeń które miały miejsce, kiedy okazało się,  że trzy krowy nażarły się młodej koniczyny i dostały wzdęć. – O rany, ale się działo – pomyślała ze zgrozą. -O rany, ale ja potrafiłam dużo i szybko biegać – zdziwiła się tak, że aż wzdrygnęła się w fotelu.  – Stało się coś? – spytał milczący wciąż księciunio. -Nic, nic – mruknęła uspokajająco w jego stronę i powróciła do wspomnień.

Przypomniała sobie swoje szesnaste urodziny. Ponieważ wypadały w Święta Wielkanocne, zostały zaproszone z mamą na spędzenie ich u ciotki Adeli i jej rodziny. Ściślej rzecz ujmując, wypadały dokładnie w Lany Poniedziałek. Młoda zgrabna dziewczyna o niebieskich oczach i blond włosach wśród licznych kuzynów i ich kolegów, świętująca swoje urodziny właśnie w ten dzień. To nie mogło się dobrze skończyć. Aleksandra zaśmiała się bezgłośnie. Skąd brał się ten animusz, ta niczym nie skrępowana fantazja? Do tej pory rodzina i pół wsi wspomina elegancko ubraną Aleksandrę pieczołowicie i z wielką starannością wrzucaną szesnaście razy do znajdującego się na łące ciotki Adeli stawu. Radochę mieli wszyscy, starzy i młodzi. Nikomu nie przyszło do głowy przerwanie widowiska, a rzucająca Aleksandrą młodzież dopingowana była przez starszych z wielkim zapałem i uciechą. To wtedy ugruntowała w sobie przekonanie, że lepiej ubrać się wygodnie niż elegancko. Kiecki szkodzą, wiatr je podwiewa i chcąc nie chcąc ukazuje postronnym osobom nasz własny, osobisty tyłek, który z wiekiem jakoś dziwnie rośnie. Wprost proporcjonalnie do mądrości, uznała.  Ta swoista integracja z całą wsią, to oryginalnie świętowane urodziny zapoczątkowały pasmo zabaw, potańcówek w różnego rodzaju remizach i pierwszych miłości. -Nie – przeciwstawiła się wspomnieniom. Nie będę teraz o tym myśleć. Zasłuchany w jej wspomnienia i do tej pory siedzący cicho jak mysz pod miotłą Los ocknął się z zadumy. Żywiutko podsunął jej jedną wspaniałą zabawę. Zabawę z której wyszła z przepięknym na trzy wsie wysokim szatynem Darkiem i w świetle księżyca oddaliła się w nieznane na jego pomarańczowym motorze…. – Cholera jasna z tymi banałami – nie wytrzymała Aleksandra. Prychnęła rozzłoszczona, skonfrontowała podsunięty przez złośliwy Los obraz z aktualną rzeczywistością, pomyślała ze smutkiem że księciunio zleciał właśnie na zbity pysk z piedestału i zatrzymał się na jakimś siódmym synu trzeciego syna zubożałego hrabiego, zezłościła się mocniej i zażądała postoju.

Księciunio nie był najgorszym z jej wyborów, ale też nie najlepszym. Ten najlepszy, upragniony, był jak to zwykle bywa, niedostępny. Żonaty, dzieciaty i nudny. Aleksandra zdenerwowała się nie na żarty. Nie po to pojechała na weekend z księciuniem, żeby wrócić z żabą. Owszem, w łóżku był pomysłowy, ale nie samym seksem człowiek żyje. Czasem chciałoby się pogadać. Popatrzyła na siedzącego w milczeniu faceta, westchnęła rozczulająco, ponownie zanurkowała w swojej świętej torbie i po chwili gmerania wyłoniła z niej najważniejszy składnik swojego drinka. Pewnym ruchem otworzyła słoik ukochanych oliwek, wydłubała trzy na raz i wpychając je sobie do ust dała facetowi znać, że może ruszać. Nie myśląc już o niczym i pożerając w ponurym nastroju czarne kuleczki dotarła do domu.

Pożegnali się jak zwykle, wybrakowany znienacka księciunio nie został zaproszony do domu i rozzłoszczona wspomnieniami Aleksandra zasiadła w fotelu. Jej dwa ukochane koty powitały ją stęsknione w progu. Tofik z oczami jak pięciozłotówki zaczął się łasić i nieśmiało pomiaukiwać że tęsknił, że płakał, że wyczekiwał. Ogarnięta nagłą czułością złapała swojego ukochanego Tofika, wyściskała, wycałowała i wymiętoliła tak, że zapewniła mu co najmniej dwugodzinne szorowanie futerka. Drugi z jej kotów Gucio, najpiękniejszy na świecie pers o bezczelnie puchatym ogonie i wspaniałym rudym kolorze sierści również dał wyraz swojej tęsknoty. Wskoczył z gracją na stół w dużym pokoju, przewrócił pozostawiony tam bezmyślnie oraz na chwilkę słoiczek z oliwkami, z wielką wprawą przewrócił tenże, z lubością zeżarł pozostałe cztery  i kiedy Aleksandra weszła do pokoju ostentacyjne odwrócił się w jej stronę i zaczął myć sobie tyłek.

Aleksandra pokiwała tylko smętnie głową. Wspomnienia skonfrontowane z rzeczywistością dały jej ponury wyraz kobiety w średnim wieku, spędzającej czas w pracy, domu i czasem na działce. Kierat. Nuda, powtarzalność i ogólne skapcanienie. I jeszcze Mame Kubusia dobiła ją całkowicie. Też przecież pracuje, też koty, też kierat i to jeszcze gorszy bo nie ma działki, a jednak wpadła na pomysł niespodziewanych odwiedzin. – To tak niewiele, a pokazuje jaką ja mam w sobie rozpaczliwą potrzebę zrobienia czegoś szalonego, czegoś innego, czegoś co pozwoli wrócić do czasów stawu i potańcówek do białego rana. – Dobra! Nie dam się! – wrzasnęła niespodziewanie, czym przestraszyła biednego Tofika i wkurzyła wciąż myjącego tyłek Gucia. Gucio popatrzył na nią z politowaniem. Jaka fantazja, jakie pomysły, weź kobieto spójrz w dowód, pesel nie kłamie. Na dyskotekę może i pójdziesz, ale chyba ściany podpierać, bo Cię biodro boli, noc może i zarwiesz ale będziesz się regenerować trzy dni, koncertu też chętnie posłuchać, ale po pół godzinie wsadzisz sobie kciuki w uszy bo Ci będzie rozsadzało głowę od tego hałasu… Mam wymieniać dalej?  Podprogowy przekaz Gucia został wychwycony przez podświadomość Aleksandry. Skuliła się w sobie, zmalała jakoś, poszła w milczeniu przebrać się w piżamę i kropnęła spać.

Wytrzymała kolejny tydzień w pracy, ale myśl o umysłowym zapadlisku w głowie męczyła ją coraz bardziej. W końcu w piątek nie wytrzymała i wzięła urlop na żądanie. – Za chwilę mam pociąg do Wrocławia, będę przed trzynastą, wyjdź po mnie na dworzec, jadę – wysłała wiadomość do Mame i nie bacząc na nic profilaktycznie wyłączyła telefon. Niech się dzieje, uznała. Do zapakowanej wcześniej torby dorzuciła zapobiegawczo jeszcze jeden słoik oliwek i cztery serki wiejskie, doszła do wniosku że jest gotowa na przygodę i wpakowawszy się w wezwaną wcześniej taksówkę pomknęła ku przygodzie.

-No nareszcie, mruknęła Mame czytając wiadomość od Aleksandry. -Trochę jej to zajęło, ale w końcu się zebrała. – Tate, zmiana planów – oświadczyła radośnie Mame podchodząc do siedzącego przed komputerem męża. – Aleksandra podjęła wreszcie męską decyzję i za dwie godziny tu będzie. Musimy pojechać po nią na dworzec.- Że co? – zbaraniały Tate patrzył na oznajmiającą mu hiobowe wieści Mame. – Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? – zirytował się. -No jak to nie? – niewinne spojrzenie Mame powiedziało mu więcej niż tysiąc słów. – Skoro my pojechaliśmy do niej, to teraz wypada rewizyta. Rusz się, chałupę trzeba posprzątać i oliwki kupić – oznajmiła Mame i wyciągnęła odkurzacz. – Nawet o tym nie myśl – dodała widząc tęskny wzrok Tate, skierowany ku drzwiom wyjściowym. Najpierw sprzątamy, potem sklep, a potem na dworzec. Tate jak zwykle westchnął. Zebrał się w sobie, posprzątali dom, polecieli po oliwki i ruszyli na dworzec. Wszystko przebiegało jak trzeba, poza jednym maleńkim szczegółem. Aleksandra zapomniała włączyć telefon, Mame z wrażenia pomyliła perony i znaleźć to się obie znalazły na tym samym dworcu i mniej więcej o tym samym czasie, tyle że jedna z przejęciem latała wzdłuż stojącego na peronie pociągu z Lublina, a druga zniecierpliwiona wypadła jak mleczak dziecku ze swojego pociągu i pognała ku głównemu wejściu, bo coś jej się wydawało, że właśnie tak się umówiły…

Wasz Kubuś

 

Cdn…

 

 


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz