-Brrruuu, bbrrrruuuu, bbrrr….rozległo się nad uchem niespokojnie śpiącemu Biszkoptowi – Brruu, bbrrrruuu, bbrbrrruuuu, burczało nadal tak głośno, że nie mógł tego zignorować. Otworzył jedno oko, zobaczył nim jakby rudawą ciemność, pospiesznie otworzył drugie i całkowicie się wybudzając z , wydawać by się mogło, głębokiego snu uznał, że właśnie popełnił błąd. Rudawa ciemność była bowiem fragmentem jego brata Karmela, który z wielce nieszczęśliwą miną wtulił się w niego i żałosnym wzrokiem wpatrywał się w zamknięte na głucho od czterech dni drzwi do domu z którego ich pani serwowała im posiłki, burczenie zaś wydawał bardzo już głodny Karmelowy żołądek. Do Biszkoptowego brzuszka także dotarła informacja o braku posiłku i jego żołądek bezlitośnie dołączył się do grającej już serenady . Po chwili obu kotom kiszki zaczęły grać marsza. Biszkopt popatrzył na brata ze zrozumieniem, przeciągnął się niechętnie, odruchowo umył lewą łapkę i podjął męską decyzję. Zeskoczył ze stojącej pod drzwiami ławki na której spali i nie oglądając się na brata, podszedł do znajdujących się na drugiej ścianie domu drzwi. Nie bacząc na zmierzwioną grzywkę i oględnie mówiąc nie do końca zadbane futerko, usiadł pod nimi i zaczął wzywać pomocy.
Do śpiącego snem szczęśliwca na urlopie maminego mózgu zaczęły docierać zewnętrzne bodźce. Przybrały postać przeraźliwego i rozpaczliwego, acz cichego miauczenia. Rozleniwiony mózg wielce niechętnie przekazał informację do świadomości po czym nastąpiła błyskawiczna i dająca się przewidzieć reakcja. Śniąca o podboju świata jako nieustraszona i niezwyciężona piratka Padre Mame, której sławę i bohaterskie czyny chwalono w pieśniach jak świat długi i szeroki , usłyszała dochodzący z daleka, przytłumiony jeszcze, ale coraz bardziej słyszalny, dźwięk syreny portowej. Przerwała na chwilę swoje ulubione zajęcie, jakim było wydawanie poleceń załodze, odprawiła niecierpliwym gestem pierwszego oficera i skupiła się na coraz to głośniejszym dźwięku, który z niewiadomych dla niej powodów z każdą chwilą przemieniał się w błagające o pomoc kocie miauczenie. Rzeczywistość przybierała inne oblicze. Rozmył się statek, piracką brać owiała gęstniejąca z każdą chwilą mgła, by po chwili pochłonąć swoją nienasyconą paszczą statek, załogę i niesamowicie podobnego do Tate, pierwszego oficera. W ułamku sekundy Mame poderwało z łóżka.
DUŻO, DUUUŻO WCZEŚNIEJ
-Jakie co dostałeś? – blada jak ściana Mame popatrzyła na równie bladego Tate, który z hiobową wieścią wrócił właśnie z pracy. Usiadła z wrażenia i niewidzącym wzrokiem popatrzyła na męża. – Wypowiedzenie dostałem, – trochę żałośnie i rozbrajająco odpowiedział Tate. Podszedł do żony, cmoknął w policzek, jak zwykle po powrocie z pracy i nie ściągając kurtki, usiadł obok żony. – Myślałem że to ja się zwolnię i to dopiero wtedy, kiedy na spokojnie będę miał nową pracę, ale ona była szybsza – dodał i podał Mame trzymane w ręku pismo. Wciąż blada i milcząca Mame wzięła papier do ręki, rzuciła okiem na daty, położyła dokument na stole i wzięła na ręce śpiącą obok Kawę. Z kotem w objęciach lepiej jej się myśli. Poczochrała ją chwilę, wycałowała , że aż tchu jej brakło, wymiziała kocie futerko i z tryumfalnym sapnięciem osoby, która przeorganizowała właśnie życie na najbliższe trzy miesiące, odstawiła delikatnie Kawunię na kanapę i zwróciła się do Tate – No, zmieliłam Kawę, chodź idziemy do kuchni. Wstawię obiad i pogadamy. A papier od tej , no wiesz której, zabierz mi ze stołu, bo mi obrus zgnilizną przejdzie. – Słoneczko, – odezwał się z lekka zaskoczony Tate. – Ale Ty zrozumiałaś, co ja powiedziałem? Wypowiedzenie, tracę pracę, czy Ciebie to nie rusza? Myślałem że wpadniesz w jakąś histerię, sama mówisz, że ostatnio nerwowa jesteś… – A wiesz że nie? – odparła zaskoczona Mame. – Może ja jestem jakaś nienormalna, ale nie przejęłam się jakoś specjalnie, a wręcz powiem Ci, że poczułam niesamowitą lekkość, jakby mi kamień z szyi odcięto. – A wiesz że ja też? – ucieszył się Tate. – Czuję się wolny, taki lekki i nie wiem skąd, ale mam przeczucie, że wszystko dobrze się skończy i będę mógł w końcu spokojnie zasnąć. Popatrzyli na siebie i w tej samej sekundzie zaczęli się śmiać.
Utrata pracy zwykle powoduje nieco komplikacji w dotychczasowym życiu. Jednak w tym przypadku spowodowała tylko pozytywne reakcje. Tate zyskał jasną i klarowną perspektywę na najbliższe trzy miesiące, poczuł też wiatr w żaglach i łopoczące dziarsko skrzydełka u ramion. Dostał niepowtarzalną szansę odejścia z toksycznej firmy i zamierzał znaleźć nową pracę tak szybko, jak to tylko możliwe. Zanim to jednak nastąpiło, musieli z Mame zmienić swoje urlopowe plany. Ten akurat wyjazd, zaplanowany na wrzesień, musieli przełożyć na koniec października. Mame, organizator wszystkiego, zadzwoniła do pensjonatu w którym mieli już rezerwację, wyjaśniła grzecznie powody dla których nie będą mogli przyjechać, dostałą zwrot zaliczki i z zapałem zaczęła szukać nowego lokum , gotowego na przyjęcie gości pod sam koniec października. Udało jej się w końcu wypatrzeć idealne miejsce, które spełniało wszystkie ich wygórowane wymagania iw dodatku było czynne cały rok. Czas, który stanowi różnicę pomiędzy podjęciem decyzji dokąd jadą, a dniem w którym w końcu jadą, jest dla Tate sprawdzianem cierpliwości, opanowania i nieskończenie wielkiej dozy miłości do Mame, która, szczególnie w piątki wieczorem przypomina sobie że ona nad to morze chce już. Teraz. Zaraz. Dwa miesiące, czy dwa tygodnie do wyjazdu to zawsze jest za długo. W tygodniu nie marudzi zbytnio gdyż jest zajęta pracą, ale weekendy bywają dla niego trudne. W tym roku było inaczej. Mame stanęła na wysokości zadania i, mając na uwadze wielkie zmiany w zawodowym życiu Tate, bardzo niechętnie i wbrew sobie postanowiła, że mu odpuści i nie będzie truć. Wniosek, acz szlachetny, pozostawił w niej pewien niesmak. jak to ona ma coś zrobić wbrew sobie? Toż to nie uchodzi. Gryzła się chwilę i wahała pomiędzy swoją niewątpliwą choć uciążliwą szlachetnością, a naturalnym odruchem jęczenia do tatowego ucha, gdy w pewnym momencie wpadła jej do głowy cudowna myśl. Postanowiła przenieść to na przyszły rok i dołożyć do następnego marudzenia. Nie była w stanie pogodzić się z tym, żeby jej, mówmy szczerze, trucie dupy się zmarnowało. Zadowolona z siebie jak skowronek na wiosnę wytrwała w postanowieniu aż do wyjazdu. Znający swą żonę, lepiej niż ona by tego chciała Tate na początku nie zauważył żadnej zmiany, gdyż zajęty był przeżywaniem niezmąconego niczym szczęścia. Potrzebował tylko dwóch tygodni na znalezienie pracy, a jako człowiek z dwudziestopięcioletnim doświadczeniem w branży, dorobek zawodowy miał imponujący i tak jak Mame na Boże Narodzenie, tak on przeżywał radosne oczekiwanie na nowe wyzwania. Kiedy do jego głowy dotarł fakt, że nie słyszy jęczenia żony i zachowuje się ona wyjątkowo nienormalnie jak na siebie, nadszedł dzień wyjazdu. Szczęśliwa jak zawsze kiedy udają się na urlop, Mame postanowiła posunąć się w swej szlachetności krok dalej. Pozwoliła mianowicie, żeby to Tate prowadził całą drogę, a ona siedziała sobie spokojnie i cichutko jako pasażer. Do Poznania aż zajęło mu wymyślanie powodów tak odmiennego zachowania żony. Na obwodnicy Piły Mame, której intensywne wysiłki umysłowe Tate przeszkadzały w przeżywaniu wyjazdu gdyż zagęszczały atmosferę w samochodzie, nie wytrzymała. – Tak, oczywiście, że w przyszłym roku dostaniesz podwójnie, nie trzeba być geniuszem żeby na to wpaść – odezwała się nagle, po czym wróciła do kontemplowania otoczenia. Tate poczuł wielką ulgę. Wyjaśniło się szlachetne zachowanie żony i tak go ucieszyło, że dobrze odgadł, że pozwolił sobie na beztroskie stwierdzenie – To Ty mnie jednak kochasz, -ucieszył się, jakby było z czego. Na reakcję nie musiał długo czekać. Mame znieruchomiała na sekundę, po czym bardzo powoli odwróciła w jego stronę głowę, rozpoczynając ten ruch od jej podniesienia, by zakończyć go obniżeniem tak, żeby zza okularów słonecznych widać było jej wzrok. Dla uzyskania pożądanego efektu palcem wskazującym przytrzymała ich środek. – Muszę przyznać, dość Cię lubię -stwierdziła, po czym poprawiła okulary na nosie i wróciła do swojego zajęcia.
Zajechali na miejsce w okolicy południa. Pierwszym, co rzuciło się w ich oczy, były dwa ogromne, niesamowicie piękne i smacznie śpiące na ławce przed domem koty. Tak wielkich dawno nie widzieli. W tym samym czasie pani u której zarezerwowali sobie pobyt, wyszła z domu. Przywitali się, właścicielka wskazała miejsce do zaparkowania, po czym zaprowadziła ich do pokoju. Umiejscowiony był na parterze, a wejście, bezpośrednio z podwórka, znajdowało się na drugiej, krótszej ścianie budynku. Pierwsze pytania, jakie padły z ust Mame, były oczywiście pytaniami o koty. Czy to dziewczynki, czy chłopcy, czy też może parka? Jak mają na imię? Gdzie mieszkają? Czy to koty domowe, czy wpadły tylko z wizytą? Zaskoczona nieco pani, przyzwyczajona jednak do innego zestawu pytań serwowanych jej przez gości, poczęła wyjaśniać. Tak, to jej koty, ale w domu przebywają tylko w dzień, tak, dwóch chłopców, tak, są przyzwyczajone do gości, nie narzucają się, nazywają się…. I tu umysł Mame zaprotestował. Imiona które usłyszeli, pochodziły z jakiejś współczesnej bajki dla dzieci z kanału w telewizji, o którym nawet nie słyszeli. Mame skojarzyło się to z imionami Fineasz i Ferb, ale że nie ma w zwyczaju dopytywać, a imiona były tak dziwne, od razu wyrzuciła je z głowy. Tate minę miał taką samą jak ona, więc raczej nie było szans na dowiedzenie się od niego, jakie właścicielka nadała im imiona. Nie było to też najważniejsze, gdyż dla Mame inna informacja wybiła się na prowadzenie. Nie skomentowała tego od razu, gdyż to nie jej dom i nie jej zasady, ale poruszyła kwestię jak tylko zostali sami. – Dziwne, co? – powiedziała do Tate, kiedy tylko za właścicielką zamknęły się drzwi. – Ja się może nie znam, ale wydawało mi się, że w dzień się zajmuje swoimi sprawami, a na noc wraca do domu. szczególnie teraz, kiedy noce są chłodne. To nie Wrocław, tu jest morze, tu zawsze jest zimniej. Hmmm, zapytam ją o to przy okazji, a teraz muszę ich jakoś nazwać, jak mamy się zaprzyjaźnić, kiedy nie wiem jak do nich mówić? Muszę pomyśleć – dodała i zaczęła wypakowywać bagaże. Po rozpakowaniu polecieli natychmiast poszukać najbliższego wyjścia na plażę. Znajdowało się niecałe dwieście metrów od domu. Uszczęśliwiona taką bliskością wody Mame , zaproponowała, żeby dla uczczenia nowej pracy Tate i w intencji udanego urlopu, udali się na uroczysty obiad, taki z winem i przystawkami. Znaleźli włoską restaurację, która miała się stać ich miejscem na cały pobyt. Niewielki stary i urokliwy budynek, skrywał w sobie wyjątkowo ładne i ciekawe miejsce, gdzie, pomimo jednej dużej sali, klienci mogli się czuć swobodnie. Bardzo miła kelnerka przyniosła im karty. Wybór padł na dorsza w grzybach i śmietanie zapiekanego w piecu. Tate złożył zamówienie, wybrał wina i w tym samym momencie odezwała się milcząca dotąd Mame. -Biszkopt z Karmelem – powiedziała znienacka. Kelnerkę z lekka zawiesiło, ale profesjonalizm objawił się w niej błyskawicznie – Przykro mi bardzo, ale z deserów mamy tylko tarty, sernik i ciasto porzeczkowe na kruchym spodzie – odezwała się uprzejmie do Mame. Tą zawiesiło. popatrzyła nieprzytomnie na kelnerkę, zaskoczyła gdzie jest i co się dzieje, i ze swoim rozbrajającym uśmiechem odezwała się szybko, zanim zdążyła pomyśleć – Nie, dziękuję, ja nie będę tego jadła, bo to koty. Ale mówi Pani porzeczki? Skuszę się chętnie, bardzo proszę dwie porcje – wciąż z szerokim uśmiechem na ustach oddała kobiecie kartę. – Chyba wariatka, – pomyślała kelnerka, – Ale wyglądają przyjaźnie, może będą tu do nas przychodzić, będzie wesoło – uśmiechnęła się przyjaźnie, zabrała karty i poszła przekazać zamówienie do kuchni. – No, wszystko w porządku, już się dałaś zapamiętać, ona bardzo mocno trzymała twarz, żeby się nie roześmiać – odezwał się po chwili Tate. – No co? – zaczepnym tonem odpowiedziała Mame – Wymyśliłam imiona dla tych pięknych kotów, tez z pasiastym ogonkiem będzie Biszkoptem, a ten całkiem rudy to Karmelek. Ładnie, prawda? – Bardzo ładnie – odpowiedział Tate i drgnął, gdyż niespodziewanym ruchem czyjś ręka postawiła przed nim niewielki kieliszek. – Proszę, to dla Państwa, z pozdrowieniami od szefowej, naleweczka z aronii, własnej domowej roboty – Usłyszeli głos obsługującej ich kelnerki. – Mmmmm – zamruczała Mame próbując nalewki. – Wariactwo się przydaje, wszyscy się boją i próbują zadowolić. Dla takiej nalewki jestem skłonna przez cały pobyt udawać stukniętą. – Nie napracujesz się przy tym zbytnio – mruknął równie zadowolony Tate i po chwili ogarnął ich serdeczny śmiech.
Po wspaniałym posiłku, objedzeni jak bąki ruszyli trochę na około w stronę domu. Niewielka miejscowość miała do zaoferowania ciszę, spokój, piękne plaże i bardzo dużo wody. Wracali sobie spokojnie plażą, kiedy w pewnym momencie Mame coś tknęło. – Wiesz co? – odezwała się do Tate, – wydaje mi się, że musimy pojechać do Koszalina, tak, chodź, jedziemy – gnana jakąś niewidzialną siłą, zaczęła ciągnąć opierającego się Tate w stronę domu. – Co Ci znowu do głowy przyszło? – Zirytował się. – Dopiero przyjechaliśmy, nie chce mi się, chcę napić się kawy i odsapnąć. – Jutro niedziela, ja nie wiem co tu jest otwarte i jakie są sklepy, no chodź, jedziemy. Załatwimy od razu i będzie spokój. Niechętny całemu pomysłowi Tate dał się namówić. Po drodze okazało się, że Mame poszukuje sklepu z jedzeniem dla zwierząt i zamierza kupić tam worek suchej karmy. Świadom szaleństwa żony w temacie kotów, jak również swojego bzika na ich punkcie, nie protestował. Pojechali, znaleźli, kupili i w spokoju ducha udali się po raz drugi w tym dniu nad morze. Żadne z nich nie przypuszczało, w jak krótkim czasie zakup ten okaże się niezbędny….
Cdn…
Wasz Kubuś