-Tate……-Co kochanie?, -Ale Tate……-No co Słonko? -A kochasz mnie?- O jezu, zaczyna się, -pomyślał Tate, – co znowu, czego nie zrobiłem, czego ona znowu chce?, -rozmyślał wchodząc do pokoju. -Ale kochasz mnie?, marudziła leżąca na kanapie Mame. -To gdzie mam pójść, co kupić, czego zapomniałaś, czy to coś do obiadu, czy może poczekać? -wyliczał wszystkie standardowe rzeczy, przy których padało najczęściej to pytanie. – No wiesz, ale z Ciebie muł, i co wyprzedzasz, nie możesz normalnie odpowiedzieć, tylko wymyślasz?, -zdenerwowała się Mame – To rytuał, nie psuj go, -dodała, siadając przy stole. – To, co, kochasz mnie?
-Tak, odpowiedział zrezygnowany Tate. – A bardzo? – drążyła Mame. -Tak, Słoneczko, bardzo. – A bardzo bardzo bardzo? – Tak, Słoneczko, bardzo bardzo bardzo,- odpowiadał potulnie Tate, któremu było już wszystko jedno, bo doskonale wiedział, że Mame musi mieć swój wstęp i zanim dojdzie do sedna, przeprowadzi swój wywód i nie ma na nią mocnych. – A jak bardzo?, -chciała wiedzieć wyraźnie nudząca się Mame. – Najbardziej na świecie, – odpowiadał w możliwie najbezpieczniejszy sposób Tate, któremu zaczęła cierpnąć skóra, gdyż domyślał się on powodów tego przydługiego wstępu i zaczynał głęboko zastanawiać, jak racjonalnie wyjaśnić Mame, że teraz nie będzie w stanie spełnić jej zachcianki. – Ale bardzo, bardzo?, dopytywała się tymczasem Mame. – Tak, bardzo, bardzo, -odpowiadał nasz dzielny Tate. – To chodź jedziemy nad morze!, -wypaliła w końcu prawdziwy cel swojego marudzenia Mame. -Już teraz, ja chcę już teraz! – Ale kochanie, teraz? W styczniu? – A co to ma za znaczenie, styczeń taki sam dobry , jak inne miesiące, przynajmniej tłumów nie będzie, -zapiekliła się Mame. – Ja chcę nad morze, może być na weekend.
Wytłumaczenie Mame, że pojadą w tym roku nad morze, dokładnie tak samo jak jeżdżą co roku, wyrobiło w Tate takie zdolności dyplomatyczne, o które by się w życiu nie podejrzewał. Po jakiejś godzinie jęków, fochów, marudzenia i łzawego szantażu, udało mu się przekonać Mame, że letni urlop jest zdecydowanie lepszą porą na wyjazd i na pewno pojadą gdzie tylko będzie chciała. To pozorne zwycięstwo miało niestety swoje następstwa. Mame średnio raz w miesiącu przypominała sobie, że morze na nią czeka i ona chce już jechać i zanim nadszedł czas urlopu, Tate jeszcze kilkukrotnie czerpał z, wydawać by się mogło, niewyczerpanych zapasów swojej dyplomacji oraz cierpliwości, tłumacząc Mame, że morze nie zając i na nią poczeka.
-Wstawaj, wstawaj, no wstawaj już, wyłaź z tego łóżka, ile można spać, urlop nam się z każdą minutą kończy, no wstawaj, dawaj, wyłaź, jedziemy już, ja już chcę nad morze!!! – rozległ się któregoś pięknego ranka nad uchem Tate, dziarski i w pełni obudzony głos Mame. – No wstawaj, nie marnuj urlopu, już jesteśmy spakowani, już wszystko gotowe, wyłaź, bo Cię z kołdrą wywlokę, -ciągnęła Mame, wyrywając mu spod głowy jasiek i pakując go do torby, w której czekały już jej jasieczki. – Wyłaź, bo sama pojadę! – Wdech, wydech, wdech, wydech, kocham ją, tak, to jest pewne, nie bardzo teraz wiem za co, ale ją kocham, mamy wspólne koty i kredyt na mieszkanie, nie zabiję jej, nie kalkuluje mi się, chociaż w afekcie? Czy ja wiem?, – myślał w tym czasie Tate sięgając do szafki nocnej na której leżał zegarek. – Czwarta?- wymamrotał, – Jest czwarta rano, a ona już jest gotowa do wyjścia?, -Cyborg nie kobieta, czy ona w ogóle spała? – zastanawiał się trzymając rozpaczliwie kołdrę. – Jeszcze pięć minut, daj mi proszę jeszcze pięć minut, – żebrał ostatkiem sił, licząc po cichu na cień litości. – PIĘĆ minut?, Ja Ci dam pięć minut, urlop jest raz w roku, i pięć minut to ja właśnie z niego tracę, wyłaź mówię Ci, bo Cię zapakuję razem z kołdrą! – głosem nie pozostawiającym wątpliwości co do spełnienia wypowiadanego tekstu, powiedziała Mame.
Tate znający swoją ukochaną żonę lepiej niż ona sama siebie, dokonał czynu heroicznego i w rzeczone pięć minut znalazł się w samochodzie. Ponieważ Mame wykazuje o poranku cechy obce jego duszy, to zwykle ona rozpoczyna podróż. W tym czasie Tate próbuje powstrzymywać się od jakichkolwiek komentarzy na temat ułańskiego sposobu prowadzenia auta przez Mame, gdyż wielokrotnie przekonał się był, iż dopiero za Poznaniem zaczyna ona przypominać ludzką jednostkę, a za Piłą, kiedy poczuje sól morską w powietrzu, jest już kobietą do rany przyłóż i można z nią spokojnie rozmawiać. Mame bardzo niechętnie dzieli się prowadzeniem z Tate, gdyż według niej należy on do tej grupy kierowców, na których wszyscy trąbią. Czasem jednak, a pęcherz Mame ma tu niewątpliwie najwięcej do powiedzenia, oddaje mu kierownicę i czeka zmiłowania pańskiego, czyli kolejnego postoju i zmiany za kółkiem.
Trasę nad morze mają od lat ustaloną i z racji licznych przeżyć dostąpiła ona zaszczytu nazwania jej sentymentalną. Wiedzie przez wspomniany już Poznań, łagodnym łukiem omija Piłę, żeby przez Pojezierze Drawskie doprowadzić do upragnionego celu. Maminy pęcherz wprowadził pewne, z góry określone zasady dotyczące postoju. Życzy sobie mianowicie regularnego opróżniania na pewnym, całkiem przyjemnym parkingu przed Kościanem, oraz stanowczo domaga się postoju natychmiast za Czaplinkiem. Podczas tej podróży nie było odstępstw od normy i ułańska dusza Mame zajechała z fantazją na ów parking przejeżdżając wśród liczne zaparkowanych tam Tirów. Po spełnieniu marzeń pęcherza, stanęli sobie spokojnie przy bagażniku w celu spożycia bułeczek oraz wypicia kawy. – Zobacz jak tu cicho, jak pusto o tej porze, ze trzy samochody na krzyż przejadą, lubię tak jeździć, – mówiła Mame, której z każdym kilometrem zbliżającym ją do wody, wracały ludzkie odruchy. – O, stwierdziła nagle, – zobacz, dżdżownica. Ciekawe dokąd idzie?- zastanawiała się, patrząc, jak długa różowawa, podobna do kopytek przed pokrojeniem smuga ciągnęła się niespiesznie pod ich nogami. -Ale odważna, tyle tu Tirów, ich kierowcy też się tu kręcili, a ona nie ma jakiegoś wielkiego przyspieszenia, może z jednego trawniczka na drugi, to dla niej wyprawa jak przez ocean?- zwróciła się do do milczącego Tate. – Jak myślisz?, -zapytała, odbierając od niego kubek z kawą. – Ona wraca do domu, czy jak my wybiera się na wakacje? – Bez bagażu idzie, więc może tylko po bułki do sklepu, -odezwał się w końcu Tate. – Potrzymaj mi proszę ten kubek, zjem jeszcze jedną bułkę i możemy jechać dalej.
Nad parkingiem zapadła błoga cisza, nie do końca obudzonego jeszcze dnia. Tiry i ich kierowcy spały snem spokojnym, szosa zamilkła nie niepokojona żadnym autem, nad jedzącymi Mame i Tate połyskiwały promienie wschodzącego słońca, a sielskość tego obrazu dopełniał świegot czujących nowy, piękny dzień ptaków.
-Jedziemy, w końcu jedziemy, Matko Naturo, nareszcie się doczekałam, jedziemy, – rozległ się nagle cichy, acz radosny głos Mame, -A już myślałam, że ten dzień nigdy nie nastąpi! Z każdym słowem, coraz bardziej rozentuzjazmowana Mame pęczniała w sobie. – Idę siku, postaraj się nie obudzić całego parkingu, ci ludzie tutaj mają przerwę w pracy, – odezwał się Tate, oddalający się właśnie do budyneczku stacji. – No przecież wiem, to, że się cieszę, nie znaczy, że będę się darła na całe gardło, – obruszyła się Mame. -Jedziemy, w końcu jedziemy, życie jest jednak piękne, doczekałam się, tak, tak, tak!!! – usłyszał oddalający się Tate, który kątem oka zarejestrował wybuch radości swojej małżonki, która dała mu upust podskakując radośnie, kręcąc się w kółko i śpiewając do siebie cichutko – „Wakacje, znowu mam wakacje, na pewno mam rację, wakacje znowu są”. -Jak dziecko, – pomyślał rozbawiony, -Zupełnie jak dziecko. Gdyby nie ta jej szczera radość, fakt, że autentycznie jest szczęśliwa, że jedzie nad to morze dawno bym cholerę zabił. – rozważał w duchu, wiedząc doskonale, że przecież jej nie udusi, a słowa jego ukochanej małżonki „Pamiętaj, lepsza znana cholera niż nieznana”, mają swój sens i rację bytu. W pewnym momencie, kiedy już dotykał klamki od drzwi do stacji, zapadła nagła cisza. Odwrócił się zdezorientowany i zobaczył wysoce niepokojący widok. Mame z rozwianym włosem leciała za nim, machając żeby się zatrzymał i z każdym jej krokiem słychać było rozpaczliwe wołanie. -Wracaj, natychmiast wracaj, jedziemy już, wsiadaj do auta, no na co czekasz, uciekamy! – krzyczała rozpaczliwym szeptem Mame. – Ale ja muszę siku – zaprotestował Tate, – Nie teraz, no, uciekamy, natychmiast, później się wysikasz, Kościan za rogiem, no chodź! – prawie płakała blada jak prześcieradło w szpitalu Mame, – No chodź!! Niecodzienny widok swojej przerażonej żony i wyraz jej twarzy, nie pozostawiły Tate wyboru. Krokiem mocno przyspieszonym, bez słowa wsiadł do auta i, co prawda bez pisku opon, ale z werwą o którą Mame go nie podejrzewała oddalił się prędkością mandatową z parkingu.
Przez kilka minut jechali w milczeniu. Mame ciągnęła nosem i próbowała się uspokoić, a Tate zastanawiał się, co znowu zbroiła i czy on to zniesie. – Zabiłam ją, -odezwała się cichutko Mame, – nie żeby specjalnie, ale zabiłam, a ona niczemu nie była winna, może uciekła z domu przed złymi dżdżownicami, a może tylko szła do sklepu po bułki dla swoich małych dżdżowniczek? – O Matko Naturo, co ja narobiłam, żaden Tir jej nie przejechał, żaden człowiek krzywdy nie zrobił, to nie, trafiła na mnie, zły dzień miała, zły dzień, jak ja ją zmasakrowałam….- mamrotała siorbiąca nosem Mame. – Czy ja dobrze rozumiem, że ta paniczna ucieczka z parkingu to dlatego, że zdeptałaś jakąś dżdżownicę? – głosem bez wyrazu spytał Tate. – Nie jakąś, tylko tę dżdżownicę, – odpowiedziała Mame, – Taka dzielna była, tyle Tirów ominęła, to nie, to musiała na mnie trafić….. – jęczała pod nosem Mame.
Trzy głębokie oddechy które wziął w tym momencie Tate, wystarczyłyby swobodnie do oczyszczenia i przefiltrowania ziemskiej atmosfery, a i jeszcze trochę w zapasie by zostało. Po raz kolejny przypomniał sobie, że pomimo wszystko żonę swą kocha ogromnie, a rozrywki których mu dostarcza, pamiętał będzie bardzo, bardzo długo. Kiedy pozostawili za sobą Wałcz, atmosfera w samochodzie zaczęła się mocno rozluźniać. Mame pociągnęła nosem raz i drugi, ale były to zupełnie innego rodzaju pociągnięcia, niż wydawane przez nią z okazji zmasakrowania nieszczęsnej dżdżownicy. Twarz Mame z każdą sekundą rozjaśniała się coraz bardziej i według Tate śmiało mogła konkurować z tarczą słoneczną. Mame poczuła woń morza, woń, która przyzywa ją od urodzenia i której żadna inna woń na świecie nie jest w stanie przebić. – Tylko nie odstawiaj tego tańca radości w samochodzie, – mruknął rozbawiony, acz lekko zaniepokojony Tate, – Nie mam aspiracji stać się Fredem Flintstone`m, – dodał. – Nie, no co Ty, gdzie, w samochodzie? – odparła radosna Mame, – ale zatrzymaj się może, bo się opiłam i muszę siusiu. Ale nie chcę na stacji, chcę w krzaczki, – dodała. – Proszę bardzo, – odparł Tate, zjeżdżając na pobocze, przy którym, smagane wiatrem, rosły sobie obiecujące krzaczki, – Proszę bardzo. Ledwo wysiadł z samochodu i spróbował oddalić się w okolice owych krzaczków, zauważył dziwne ruchy wykonywane przez jego małżonkę. Mame co prawda drzwi otworzyła i wyglądało, że zamierza wysiąść z auta, jednakże szybkim i gwałtownym ruchem wciągnęła nogi do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi i wyraźnie było widać, że nie zamierza opuścić samochodu. Tate, nie wiedzieć który to już raz w tym dniu, westchnął sobie głęboko i wrócił do samochodu. – Chodź już jedziemy, – Usłyszał, jak tylko się zbliżył. – Późno się robi, dziesiąta dochodzi, zaraz dzień minie, jedźmy już, no- przez zaciśnięte zęby powiedziała Mame. – Przecież chciałaś siusiu, jaki stracony dzień, co Ty opowiadasz, dziesiąta rano jest dopiero! – Zdziwił się – Nie wysiadasz? Dlaczego, coś Ty znowu wymyśliła? – Pytał, bardziej zaintrygowany niż zirytowany – Już mi się nie chce, odechciało mi się, czy możemy w końcu jechać? – wciąż na szczękościsku mówiła Mame. – Ja już chcę nad morze, – dodała lekko rozpaczliwie, wiercąc się na fotelu. -Jak chcesz, – stwierdził Tate, – Jak chcesz- dodał i ruszył w stronę upragnionego morza.
Kiedy dojechali już na miejsce Mame, która do końca podróży odmawiała jakiegokolwiek postoju, skorzystała w końcu z toalety. Zostawili bagaże w pokoju, zabrali ze sobą sprzęty plażowe i popędzili na plażę. Po przywitaniu się z ukochaną wodą i zainstalowaniu na plaży namiotu przeciwsłonecznego a w nim plażowych mat , szczęśliwa Mame uklepała sobie poduchę przy boku Tate, poprawiła kocyk na plecach i gotowa do rozmów z morzem stwierdziła: – No, teraz możemy odpocząć. A tam za Wałczem za skarby świata nie wyszłabym z samochodu, tam pod drzwiami szły dwa ślimaki…..
Cdn…
Wasz Kubuś