Barbarę zamurowało. Tyle starań, tyle nadziei pokładanych w tym dziecku poszło na marne. Miał być godnym następcą Andrzejka, przedłużeniem rodu, ukochanym wnukiem, który przejąłby z rąk babci rodzinne interesy. Reakcja syna je nie zaskoczyła. Dawno, tak dawno temu, że wymazała to wspomnienie z pamięci, identycznie zareagował jej ojciec, na widok nowo narodzonego maleńkiego brata Barbary.
-Nie będę się teraz tym zajmować – powiedziała do siebie świeżo upieczona babcia. – Trudno się mówi, Andrzejek nie jest zdolny do bycia ojcem takiego dziecka, najlepszym mężem też nie mogę go nazwać. Żaneta z małym zamieszkają u nas, a ja pomogę w jego wychowaniu – postanowiła Barbara i nie bacząc na nic, zainstalowała młodą matkę z dzieckiem u siebie.
Szok w rodzinie i na wsi wywołała potężny. Znając jej charakter i ślepe uwielbienie do syna, spodziewano się wyrzucenia Żanety z rodziny na zbity pysk, ukrycia ułomnego wnuka tak, aby nie przypominał ludziom o porażce tej, jakże dumnej rodziny, oraz natychmiastowego rozwodu i rychłego nowego ślubu z inną, teraz już chyba gruntownie sprawdzoną dziewczyną. Nic z tych rzeczy , poza błyskawicznym rozwodem nie nastąpiło. Barbara nieba przychyliła synowej i wnukowi. Obłożyła się fachową literaturą, dowiedziała się, że dziedziczenie występuje niezwykle rzadko, smętnie pokiwała głową, że padło akurat na jej wnuka, zorganizowała wszystkie możliwe konsultacje, rehabilitacje oraz dołożyła wszelkich starań, żeby przekonać ludzi, że nie zarażą się od Jasia i nie stanowi on zagrożenia ani dla nich, ani dla ich rodzin i zwierząt.
Lata starań Barbary nie poszyły na marne. Ludzie przestali widzieć w Jasiu dziwoląga którego należy się bać. Nauczyli się widzieć w nim grzeczne, pogodne i uśmiechnięte dziecko, które wyglądało trochę inaczej od innych dzieci i miało problem z mówieniem. Jasio wyrastał otoczony opieką i pełną akceptacją rodziny i całej wsi. Wszyscy, dzięki działaniom Barbary, poczuli się w obowiązku dbać o chłopca, pomagać mu i w razie potrzeby bronić. Z czasem stał się dzieckiem całej wsi i ludzie za punkt honoru oraz aby potwierdzić własną tolerancję, zacieśniali znajomość z chłopcem i chełpili się każdą, nawet najmniejszą udzieloną mu pomocą. Jasio żył jak przysłowiowy pączek w maśle i ptasiego mleczka też mu nie brakowało. Dość wcześnie zaczął przejawiać zainteresowanie zwierzętami. W domu był już pies i jak to na wsi, po podwórku pałętały się i koty. Potrafił nawiązać z nimi wyjątkową więź i nikogo nie dziwił widok postawnego owczarka niemieckiego leżącego w bezruchu i prawie bezdechu z przytulonym do boku słodko śpiącym dzieckiem. Jasio rozmawiał ze zwierzętami, rozumiał je i kochał. Zwierzęta odpłacały się tym samym i wybitnie acz nieświadomie, pomagały mu rozwinąć aparat mowy.
Zupełnie inna sprawa miała się z jego ojcem. Andrzejek, po pierwszym ataku furii i wściekłości za zmarnowanie życia, popadł w odrętwienie i marazm. Przepił warsztat, wpadł w szemrane towarzystwo i żył na garnuszku rodziców. Barbarze otworzyły się oczy na syna. To nie był już jej ukochany Andrzejek, jej syneczek. To leń, obibok i pijak, którego boi się cała wieś. Odmieniła się do tego stopnia, że wydziedziczyła syna i cały swój pokaźny majątek przelała na wnuka. Andrzejek otrzymywał od niej co miesiąc pieniądze, pozwalające na zaspokojenie podstawowych potrzeb i musiał nauczyć się samodzielnego życia. Było to trudne zadanie dla takiego trutnia. Przyzwyczajony do garnuszka rodziców, do spełnianych wszelkich swoich zachcianek, powoli popadał w ruinę. Barbara włosy z głowy rwała, po nocach płakała, ale zdania nie zmieniła. Przecięła w końcu pępowinę i nie zamierzała jej z powrotem przyszyć.
W całej tej historii najmniej do powiedzenia miał mąż Barbary, spokojny i nieco flegmatyczny Józef. Prosty człowiek, przyzwyczajony do ciężkiej pracy i rządów połowicy, godził się na wszystkie jej pomysły i jedyne czego oczekiwał, to święty spokój. Zabolały go narodziny niepełnosprawnego wnuka w równym stopniu, co degrengolada syna. . Nie miał może tak skrajnych odczuć w stosunku do wnuka co Andrzejek, ani też nie podzielał radykalnie odmienionych poglądów żony odnośnie syna, ale rozłam w rodzinie przysporzył mu wielu nieprzespanych nocy. Józef z czasem pokochał wnuka, co nie przeszkodziło mu w coraz to mocniej rozwijającym się współczuciu dla syna. Próby odnalezienia się w tej sytuacji i znalezienia złotego środka, wywołały w nim zgorzknienie i dorobienie się wrzodów. Z czasem Józef, wzorem syna coraz częściej zaglądał do kieliszka. Częściej też odwiedzał jego dom.
Po kilku latach w Andrzeju coś pękło. Przestał pić, zadbał o siebie, zatrudnił w swoim dawnym warsztacie samochodowym i mozolnie, z wielkim wysiłkiem odbił się od dna. Niewątpliwy wpływ na zmianę jego zachowania miały dwa wydarzenia. Pierwszym, mocno traumatycznym, była śmierć Józefa. Serce starego człowieka miało dość pompowania alkoholu, uznało że pracą na stacji paliw nie będzie się dłużej zajmowało i któregoś wieczora, po ostrej pijatyce Józefa z synem, po prostu stanęło. Podczas pogrzebu Andrzej trząsł się tak, jak tylko alkoholik odstawiwszy na chwilę wódkę trząść się potrafi. Licznie zgromadzona na tej smutnej uroczystości rodzina i praktycznie cała wieś, spoglądała na niego z zażenowaniem i odrazą. Matka, była już od kilku lat żona i jego własny, nieznany mu syn stali razem. Andrzej zauważył, że Żaneta bardzo wypiękniała przez ten czas, stała się świadomą siebie kobietą, a Jasio…. Jasio poza charakterystycznym dla osób z zespołem Downa wyrazem twarzy, zachowywał się niespodziewanie normalnie. Stał grzecznie przytulony do matki, jedną ręką trzymał się jej spódnicy, w drugiej miał niewielką różę i pluszowego misia. Andrzejowi zrobiło się dziwnie. Do otępionego alkoholem mózgu wdarły się niespodziewane myśli, których tam nie zapraszał, wręcz ich tam nie chciał. Było ich stanowczo zbyt wiele i zmuszały do zastanowienia się. Nie chciał się zastanawiać, chciał uciec i się napić. Drugie wydarzenie mające wpływ na zmianę jego postępowania, miało miejsce zaraz po stypie. Wychodzący z wynajętej na tę chwilę restauracji Andrzej, potknął się na stopniach i jak długi rozłożył na chodniku. Zamroczyło go. Kilka sekund zajęło mu zebranie się w sobie i nieporadnie, ale stanowczo zaczął się podnosić. W pewnym momencie poczuł mocny, stanowczy uścisk i czyjeś silne ręce pomogły mu wstać. Zobaczył przed sobą twarz młodego gajowego, Pawła. -Chodź, – odezwał się cicho Paweł. – Chodź, odwiozę Cię do domu – złapał Andrzejka pod pachę, wpakował do samochodu i odjechał. Jechali w milczeniu. Andrzej próbował coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział co, Paweł chciał coś powiedzieć, ale doszedł do wniosku, że z podpitym gościem nie ma o czym rozmawiać. Może jak wytrzeźwieje? Zajechali do andrzejkowego domu. Gajowy zaprowadził go do salonu, pomógł ściągnąć buty i ułożył wygodnie na kanapie. Odczekał aż ten zaśnie, zabrał kluczyki od auta i wrócił do swojego domu. Następnego dnia rano przyjechał sprawdzić, czy z Andrzejem wszystko w porządku. Zastał go w kuchni, usiłującego znaleźć coś do picia. Andrzej był trzeźwy, zły i głodny, ale nade wszystko chciało mu się pić. – To Ty mnie wczoraj przywiozłeś, tak? – burknął w stronę Pawła.- Dzięki, stary – dodał i otworzył kolejne drzwiczki kuchennych szafek w poszukiwaniu czegoś do picia. – Nie masz może setki? – spytał nieproszonego gościa. – Strasznie chce mi się pić. – Nie – odparł krótko Paweł. – Przyjechałem oddać Ci kluczyki do auta, to wszystko – położył kluczyki na stole i odwrócił się do wyjścia. Po chwili zawahał się lekko. – Coś Ci pokażę – stwierdził po drobnym namyśle i wyciągnął z kieszeni klika kartek. – To mój ojciec – pokazał Andrzejowi zdjęcie młodego, rozśmianego mężczyzny, trzymającego na rękach małe dziecko. – Mój ojciec i ja – dodał tonem wyjaśnienia. – A tu, zobacz, tu też jest mój ojciec – zobacz mówię – podniósł głos zmuszając Andrzeja do uwagi. – To zdjęcie zrobione w momencie wypadku, kiedy pijany roztrzaskał się o drzewo. Jeszcze przez chwilę żył. – A tutaj w trumnie, odkrytej do połowy. – Wiesz dlaczego? No wiesz? – zapytał cicho milczącego Andrzeja. – Wiesz? – Nnnie wiem – wyjąkał ten niepewnie. – Nie wiesz? To ja Ci powiem. Dlatego, że drugiej połowy nie było. Uderzenie było tak silne, że z jego nóg została sama miazga. – Dlaczego mi to pokazujesz? – Andrzej po raz pierwszy podniósł na Pawła wzrok- Dlaczego? – Dlatego, żeby pokazać Ci, jak za chwilę skończysz. Nie będzie już młodego, szczęśliwego człowieka – odparł Paweł zabierając równocześnie zdjęcie na którym jest z ojcem. – Będziesz tym – rzucił w Pawła wizerunkiem straszliwie zmasakrowanego samochodu , za kierownicą którego siedział pijany mężczyzna w ostatnim momencie swojego życia. – Będziesz tym – dodał i nie patrząc na gospodarza wyszedł z jego domu.
Andrzejkiem zatrzęsło. Śmierć ojca i widok zmasakrowanego mężczyzny przemówiły do jego wyobraźni. Nie bez obaw i wahania, ale postanowił udać się na terapię. Była to długa i bolesna droga, ale wyszedł z niej z podniesioną głową. Poznał podobnych sobie ludzi, ich życie i historie. Jak z normalnie funkcjonujących matek, ojców, dzieci czy dziadków, stali się pariasami, wyrzutkami, opuszczonymi przez rodziny i znajomych. Andrzejkowi diametralnie zmienił się punkt widzenia. Wrócił do pracy, zaczął uczciwie zarabiać i zaprzyjaźnił się z Pawłem. Bywał też częstym gościem w leśniczówce. Z początkowo trudnego człowieka, rozwinął się w pomocnego i przyzwoitego kompana. Z hulaki i utracjusza stał się normalnym gościem, facetem z którym można i pogadać i pośmiać się. W niespodziewanie szybkim czasie zaczął więcej zarabiać i uradowana Barbara doszła do wniosku, że do głowy jej syna wrócił właściwy olej i być może, kiedyś będzie nawet gotowy poznać swojego synka.
Zanim to jednak nastąpiło, okolicę obiegła wiadomość o kłusownikach. Ich brutalne metody, bezwzględność i okrucieństwo wobec zwierząt wywołało powszechne oburzenie. Leśnicy wzmocnili straże, częściej patrolowali przebywających w lasach ludzi, ale zawsze byli o krok za nielegalnymi łowcami. Jakby ci mieli radar, jakby znali myśli i działania leśników.
W tym czasie, dla bezpieczeństwa wszystkich, zabroniono dzieciom chodzić do lasu. Nie było wiadomym, do czego zdolni są ci ludzie i wszyscy rozsądni rodzice usiłowali za wszelką cenę utrzymać swoje potomstwo w zdrowiu i nieuszkodzone. Dzieci, jak to dzieci, wiedziały swoje. Wykazujące o wiele większą aktywność fizyczną niż dorośli, byli, zaraz po zwierzętach tymi bywalcami lasu, którzy wcisną się prawie wszędzie. Gdzie nie wejdzie zwykły człowiek, wejdzie leśnik. Gdzie wejdzie leśnik, wejdzie też i kłusownik. Gdzie pojawia się kłusownik, są i zwierzęta. A prawie wszędzie tam, gdzie wejdą zwierzęta, wlezą też i dzieci. Wbrew zakazom, prośbom i odwoływaniu się do zdrowego rozsądku oraz szantażowi emocjonalnemu ze strony matek oraz babć, wioskowe dzieci nie zrezygnowały z zabaw w lesie. Co gorsza, na każdą wyprawę zabierały też i Jasia, który miał wyjątkowy talent do odnajdywania zwierzęcych siedzib. Podczas jednej z takich wypraw rozpętała się potężna burza. Jedną z dziecięcych właściwości jest to, że kompletnie nie słuchają rodziców, jednakże w sytuacjach zagrożenia doskonale pamiętają, co się do nich mówiło. Nie inaczej było i tym razem. Wszystkie, z mozołem tłoczone przez rodziców do głów informacje na temat tego, jak zachowywać się w lesie w czasie burzy, wskoczyły na właściwe miejsca. Natychmiast opuścić las, nie stać pod drzewami, słupami, ambonami, pozbyć się metalowych przedmiotów. Jeżeli nie możesz opuścić lasu, chowaj się w krzakach, niskich zaroślach, nie właź na żadne pagórki – grzmiało wraz z każdym błyskiem na niebie w dziecięcych głowach. Opuszczenie lasu nie było możliwe, weszli zdecydowanie zbyt w głąb, ale po króciutkiej naradzie i zorientowaniu się, gdzie się akurat znajdują, podjęto decyzję żeby udać się do leśniczówki. Znajdowała się zdecydowanie najbliżej i gwarantowała bezpieczeństwo. Widok wpadającej i dudniącej niczym stado nosorożców na podwórko przed leśniczówką zgrai dzieciaków, nie zaskoczył zbytnio znajdujących się tam ludzi. Zarówno leśniczy, pan Antoni, jak i jego szef pan Michał, przeżyli na tym świecie wystarczająco wiele wiosen, żeby mieć świadomość, że na dzieci działają różne siły, ale na pewno nie są to zakazy rodzicielskie. Gajowy Paweł natomiast, był wystarczająco młody, żeby pamiętać własne dzieciństwo i swoje reakcje na poważne rozmowy ze starszymi. Wpadająca zgraja minęła się z wybiegającym właśnie od przyjaciela Andrzejkiem. Przyszedł na chwilę, posiedział przy kawie i udał się na umówione wcześniej spotkanie. Paweł odprowadził go do drzwi i momentalnie został otoczony przez chaotycznie wrzeszczące dzieci. Jazgot uciszyło basowe huknięcie pana Michała, tak potężne, że chwilowo nawet burza ucichła stropiona. Pan Michał budził respekt. Opanował szalejący armagedon, fachowym okiem rzucił na stojące jak trusie towarzystwo, bezbłędnie wytypował przywódcę tej bandy i udzielił mu głosu. Wyrostek, na oko czternastoletni, chudy i piegowaty syn sołtysowej, mocno zadyszanym głosem wydusił z siebie informację, że w lesie został Jasio. Nie mieli czasu go szukać, przestraszyli się i przybiegli tutaj. Leśnikom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Doskonale wiedzieli, co w tej sytuacji mają robić. Zgromadzili się co prawda w celu przygotowania zasadzki na kłusowników, którzy według nosa pana Michała, powinni dzisiaj wyjść na łowy. Pan Michał zarządził poszukiwania, zawiadomił policję, zagonił dzieci do leśniczówki i pozostał na miejscu, koordynując całą akcję. Leśniczy Antoni wraz z Pawłem udali się w miejsce, z którego przybiegły dzieci. Z ich relacji wynikało, że Jasio udał się w stronę wyjątkowo nieprzyjaznego zagajnika, z dużą ilością kłujących krzaków. Postanowili rozpocząć przygotowania od tego miejsca.
Jasio uwielbiał chodzić po lesie. Nie zorientował się nawet, że od pewnego czasu nie słyszy głosów kolegów. Nie przeszkadzało mu to. Kiedy zaczął padać deszcz i zrobiło się ciemno, Jasio postanowił ich poszukać. Zdenerwował się, ogarnęła go lekka panika. Znienacka pociemniało, błyskawice poczęły ciąć niebo i na las spadła ulewa. Z co rusz zalewanymi siekącym deszczem oczyma, przedzierał się Jasio na oślep przez krzaki. W pewnej chwili zauważył zamazaną postać w czapce, takiej samej, jaką miał syn sołtysowej. Uradowany krzyknął i popędził w jej stronę.
Gajowy, wiedziony szóstym zmysłem i znajomością Jasia, nieświadomie, ale jednak, skierował swoje kroki w kierunku, w którym udał się Jaś. Ogarniające las ciemności i zacinający deszcz nie ułatwiały zadania. W pewnym momencie zauważył drobną postać zmierzającą w tym samym co on kierunku. Paweł przyspieszył, rozpoznał Jasia. Jasio gwałtownie się zatrzymał. Zaskoczony i przestraszony wpatrywał się w nieruchomą postać w takiej samej czapeczce , jaką miał syn sołtysowej.
Andrzejek wyleciał z leśniczówki, jakby go goniła eskadra kleszczy. Wrzeszczące dzieciaki przerwały wyjątkowo owocne spotkanie. Liczył na więcej, ale i tak to, co usłyszał, spowodowało przyspieszone bicie serca. Andrzejek biegł na złamanie karku w kierunku w którym znajdował się Jasio. W kierunku, w którym on i jego towarzysze przygotowali doskonałą zasadzkę na pięknego, dorodnego jelenia, na którego dostali zlecenie. W połowie drogi, ze zmyślnie ukrytego schowka, wyciągnął swoją strzelbę i pobiegł dalej. Miał świadomość, że leśnicy wpadli na ich trop i musiał ostrzec innych. Nie na darmo zaprzyjaźnił się z tym młodym naiwnym głupkiem, gajowym. Prawdziwych przyjaciół poznał na mitingach w grupie AA. Początkowo nieśmiało, z czasem coraz częściej zaczęli rozmawiać, spotykać się poza grupą i wspierać w pozostaniu w trzeźwości. Dwóch braci i Andrzejek, w myśl zasady że ciągnie swój do swego, szybko doszli do porozumienia i stworzyli swoją grupę. Starszy z braci, Olek, posiadał różnych szemranych znajomych, prowadził też z nimi nie do końca legalne interesy. Posiadał głowę na karku i zmysł do intratnych biznesów. Szybko poznał się na Andrzejku i wciągnął go do spółki. Pozbawiony moralnych hamulców Andrzejek i jego permanentny brak pieniędzy okazały się siłą napędową zespołu. To właśnie w tamtym czasie przestał pić, podniósł się z szamba i zaczął zarabiać prawdziwe pieniądze. Dla niepoznaki wrócił do pracy w warsztacie. Nie chciał niewygodnych pytań, skąd ma pieniądze, skoro nigdzie nie pracuje. Leciał teraz na oślep z przygotowaną do strzału bronią, kiedy w pewnej chwili kątem oka zauważył ruch. Błyskawicznie zatrzymał się, odwrócił w tym kierunku i wycelował. Przez zamontowaną na strzelbie lunetę zobaczył twarz swojego syna.
-Stój, na litość boską stój , stój, nie strzelaj, nie strzelaj!- darł się jak opętany gajowy, błyskawicznie dopadając nieruchomo stojącego Jasia. Andrzejek drgnął. Nie przewidział takiego obrotu sprawy. Do Jasia nie miał żadnych uczuć, los tego dziecka go nie interesował. Chwila wahania i cały misterny plan wziął w łeb. Gajowy go rozpoznał, kumple wpadną w zasadzkę, potężna forsa za zwierzaka przepadnie tylko dlatego, że głupi dzieciak nie słucha zakazów i łazi po lesie. Andrzejkowi krew nabiegła do głowy. – Nie rób głupstw, nie strzelaj, nie strzelaj, to nie jest tego warte – wydyszał Paweł dopadając w końcu do Jasia i zasłaniając go swoim ciałem. – Nie zabijesz chyba własnego dziecka – spytał Paweł, próbując odsunąć się z Jasiem na bezpieczną odległość. – Ja nie mam dziecka – wydyszał wściekły Andrzejek, do którego właśnie dotarło, jakie konsekwencje może ponieść. Paweł zawiadomi leśniczych i policję, złapią go i pójdzie siedzieć za kłusownictwo. Dostanie może rok, może dwa lata, ewentualnie, gdyby sędzia był łaskawy, a matka pomogła, dostałby tylko karę grzywny. Żadna z tych opcji mu się nie spodobała. Wiedział, że ma mało czasu na działanie. Ze wszystkich możliwości które miał do wyboru, wybrał najgorszą. Momentalnie odwrócił broń, trzasnął niespodziewającego się niczego Pawła kolbą w twarz. Paweł upadł. Andrzejek zamaszystym kopniakiem w brzuch unieruchomił na dłuższą chwilę gajowego i nie zwracając najmniejszej uwagi na Jasia, odwrócił się i zaczął uciekać.Antoni zjawił się po chwili. Dopadł nieprzytomnego Pawła, z ulgą stwierdził, że ten żyje, sprawdził czy Jasiowi coś się stało i wezwał pomoc. Powiadomił też policję, że Jasio znalazł się cały i zdrowy, gajowy został pobity, a bandyta uciekł.
Dwa lata później odbyła się rozprawa Andrzejka. Sąd za pobicie i kłusownictwo ze szczególnym okrucieństwem wymierzył mu karę roku pozbawienia wolności. Na rozprawie nie było nikogo z rodziny. Wściekły i rozgoryczony Andrzejek trafił do więzienia. Wyszedł stamtąd jako doskonale wyszkolony i znający wszelkie sposoby ukrywania się przed policją bandyta. Nigdy już nie spotkał się z matką ani Jasiem. W więzieniu odwiedzała go jego nowa rodzina. Dwaj poznani w grupie AA bracia.