W pewien piękny, acz mroźny dzień, dwa lata temu, Mame z Tate i BABCIE jechała na smutno-towarzyską imprezę do pewnego uroczego miasteczka w Wielkopolsce. Imprezę zorganizował wujek Antek, brat babci Mame. Wujek w tym właśnie czasie postanowił zebrać razem dawno niewidzianą rodzinę i takiej prośbie nie można było odmówić. Kiedy wysiedli z samochodu, pod kościołem zebrała się już spora grupa ludzi. Wujek człowiekiem dobrym był i wszyscy chcieli godnie go pożegnać.
Mame, kiedy tylko otworzyła drzwi, zauważyła coś bardzo niepokojącego. Z właśnie odkrytą piątą prędkością kosmiczną zbliżała się w ich stronę jakaś nieznana Mame kobieta, wrzeszcząc radośnie, wyjątkowo nieadekwatnie do sytuacji -„Kocia mama, kocia mama przyjechała!” -Jezusie,-szepnęła Mame, -ja stąd spadam co to za jakaś wariatka, dlaczego ona leci w moją stronę i jeszcze tak niepokojąco wyraźnie się na mnie patrzy? – myślała z rozpaczą. -Dlaczego to zawsze mnie muszą spotykać takie rzeczy? – rozważała w duchu, czyniąc nieznaczne, acz stanowcze ruchy wycofujące ją w kierunku samochodu. – W razie czego, jakby chciała się włamać, to odjadę, a potem wrócę po Tate i BABCIE, bo ewidentnie widać, że do nich nic nie ma, że to do mnie tak leci, rozmyślała gorączkowo, łapiąc za klamkę. W tym momencie odezwała się BABCIE. W myśl teorii Mame, że nikt tak celnie nie dowali człowiekowi jak jego własna rodzicielka, BABCIE złapała prawie bezpieczną Mame za łokieć i zaczęła syczeć jej do ucha – Co robisz dzikusie jeden, gdzie już uciekasz, czy Ty się w jaskini, czy w lesie chowałaś? – pytała retoryczne głosem wkurzonej żmii, -Przecież to Terenia, córka wujka Antka, czy Ty masz już taką sklerozę, czy to początki Alzheimera? – syczała, ciągnąc biedną Mame w stronę pędzącej wariatki. – Kocia mama, kocia mama – darła się będąca coraz bliżej rzeczona Terenia, u której, według Mame, z racji bycia córką wujka nie można z całą pewnością wykluczyć choroby psychicznej.
– Ty mi tu sklerozą nie rzucaj, – wkurzyła się Mame, – Ty pamiętaj, ciągnęła, że geny mam od Ciebie, -warczała próbując za wszelką cenę uciec do auta. – Stój tu jaskiniowcu jeden, czy ja Cię tak wychowałam żebyś mi tu takie szopki odstawiała, masz się normalnie przywitać z Terenią, a nie chować po kątach, Boże, co za dziecko, gdzie ja popełniłam błąd, za jakie grzechy ja muszę się tak za tego dzikusa wstydzić – na jednym oddechu ciągnęła BABCIE, – czy Ty nigdy nie zmądrzejesz i w końcu zapamiętasz swoje własne ciotki i resztę rodziny? -leciała z prędkością F16 , – Jak będę je oglądać NIE raz na sto lat, to może zapamiętam, -piekliła się Mame, a skąd ja mam wiedzieć, że wujek miał córkę Terenię, jak widziałam ją pewnie wieki temu? -jęczała Mame. -Cztery, sapnęła BABCIE, wujek miał cztery córki, a to jest jedna z nich, Terenia właśnie, – głosem rodem ze Spitsbergena ciągnęła BABCIE. – Nie, rozpaczliwie jęknęła załamana Mame, jako to cztery? I wszystkie takie stuknięte? Co ja komu w życiu zrobiłam, że mnie tak karze, ja jestem dobrym człowiekiem, nie wadzę nikomu, za co? – myślała bliska omdlenia Mame, -Ja jestem słabego zdrowia psychicznego, ja wysiadam, takie akcje to nie dla mnie, ja lubię ciszę i spokój, -głosem człowieka pokonanego mamrotała pod nosem Mame.
– A gdyby tak zlikwidować ten słupek i przestawić tę ławkę o jakieś dwa metry, a tutaj pociągnąć krawężnik i zrobić parkowanie równoległe, to zyskaliby jakieś osiem miejsc parkingowych, – myślał w tym czasie Tate, rozpaczliwie usiłujący zachować resztki zdrowego rozsądku, – tak, ciągnął , -tak, to rozwiązało by kwestię tego dzikiego parkowania na chodniku….Możliwie, że z drugiej strony kościoła jest więcej miejsca i tam mogliby przenieść główny parking, a tutaj tylko wydzielić kilka miejsc, żeby nie było tak na dziko? Autentycznie zainteresował się problemem Tate, -Tak, tak, to miałoby sens….
Nic nie trwa wiecznie, a odległość potencjalnej wariatki od Mame w końcu zmalała do zera i Mame (która nienawidzi kiedy obcy ludzie ją dotykają) znalazła się w żelaznym uścisku owej Tereni, – Kocia mama, jak Ty wyrosłaś, nic a nic się nie zmieniłaś, pewnie mnie nie pamiętasz, jak miło Cię widzieć, z każdym słowem szalona kobieta w co rusz to inny policzek rozdawała Mame soczyste buziaki, – Jak miło że przyjechałaś, a to pewnie Twój mąż?, Miło mi Pana poznać, Tereska jestem, -leciała między jednym a drugim całusem, – BIhigdiai Bjpajdhpp iiii -usiłowała z godnością odpowiedzieć cokolwiek Mame, – No oczywiście, że mnie nie pamiętasz, ostatnio widziałyśmy się na pogrzebie Twojego dziadka, to przecież było tak dawno temu – sama sobie odpowiedziała Terenia. – Elunia, – zwróciła się nagle do BABCIE porzucając na pastwę losu i grawitacji Mame,- jak dobrze Cię widzieć, no u Ciebie to czas się całkiem zatrzymał, opowiadaj kochana, co u Ciebie, jak zdrowie, opowiadaj, no popatrz, jakie to życie, było tato i nie ma…..
-Ommm, Ommm, Ommm……. na ostatnich nogach Mame powlokła się najdłuższą w życiu, wynoszącą pięć kroków drogą w stronę Tate. – Trzymaj mnie bo padnę…..wyjęczała, – dlaczego stoisz tu jak ten słup i mnie nie zabrałeś stamtąd??? Czy Ty widziałeś, jak ona się na mnie rzuciła??? Przecież mogłam paść tam trupem, a u wujka M1 ciasne, to gdzie by mnie położyli?? Ja mam ego i klaustrofobię, ja potrzebuję przestrzeni, ja się w ciasnym duszę!!! – piekliła się dochodząca do siebie Mame, – no i co nic nie mówisz???
-Nie, z tego co widzę, to z tyłu nie da rady, tam jest za duży spadek i chodnik musiałby zachodzić na skarpę…. Co, co słoneczko, co mówiłaś? ocknął się Tate, – a wariatka, a …a ja wiedziałem, że dasz radę, wyszczerzył się do wymiętolonej jak pranie po Frani Mame, – to co, wchodzimy? – stwierdził radośnie zadowolony jak prosię w deszcz, że to szaleństwo go ominęło, Tate. – Zaczyna się, chodź, idziemy, – złapał Mame za rękę i pociągnął w stronę kościoła.
Kiedy już cała i ku niewymownemu zdumieniu Mame zdrowa psychiczne rodzina, zgromadziła się na stypie, Terenia (która notabene okazała się świetną i całkiem normalną osobą) wyjaśniła jej swoje zachowanie. Okazało się, że nasza Mame pytana w dzieciństwie o różne, jej ówczesnym zdaniem (w sumie teraźniejszym również) głupie rzeczy, nie odpowiadała jak każda normalna dziewczynka, o nie. Mame odpowiadała po swojemu. Terenia wyjaśniła, że do legendy rodzinnej przeszła słynna na trzy wsie dookoła jedna odpowiedź. Otóż na pytanie, ile to Mame chciałaby mieć w przyszłości dzieci, Mame odpowiadała, że żadnego. Na uprzejmie zdziwione kolejne pytanie, dlaczego? Mame odpowiadała – ” Bo ja jestem kocia mama” 🙂
Po tym wyjaśnieniu u Mame odblokowała się dawno nieużywana szuflada z napisem „dzieciństwo” Przestała słuchać rozmów przy stole i zapadła w miłe wspomnienia.
Najwcześniejsze, bardzo mgliste, dotyczy czegoś wspaniałego. Maleńkiego, ciepłego i puchatego, czego można było dotykać i co wydawało takie wspaniałe dla ucha i rączki dźwięki. Dorośli mówili, że nazywa się to kotek i Mame musi uważać, żeby nie dusić, nie tarmosić, nie wsadzać paluszków w oczy, uszka i nosek i nie targać za ogon, bo kotki są jak takie same, jak małe dziewczynki. Kiedy dziewczynkę coś boli, to kotki też, kiedy dziewczynka czegoś nie chce, albo się boi, to kotek też….. Uśmiechnęła się pod nosem na to wspomnienie. Przypomniała sobie, jak bardzo starała się delikatnie głaskać i nosić kotka, żeby przypadkiem nie zrobić mu krzywdy….
-Argos, szepnęła Mame, – Argos, jaki to był cudowny pies, rozrzewniła się. Pamięta, że z tym mądrym, wspaniałym srebrnym, średnim pudlem stanowili jedność. Byli w jednym wieku, z jednej miski jedli, w jednym, niekoniecznie ludzkim łóżku spali. Razem pili i razem broili. Argos pozwalał Mame na wszystko, a ona robiła wszystko to, co dziecku podpowiadała fantazja. Argos był raz słoniem, na którym Mame, jak pewna panna Mary z Indii jeździła, był też konikiem, którym cwałowała po prerii mieszczącej się w ich mieszkaniu, czasami Mame potrzebowała więcej wolności i przestrzeni, przez co Argos zamieniał się w rakietę kosmiczną przemierzającą nieodkryte światy i galaktyki. Bywało, że używała go do udoskonalania swoich zdolności manualnych, dzięki czemu Argos chodził w spinkach, gumkach do włosów, kokardach często różowych i z godnością, pełen miłości, znosił to wszystko cierpliwie. Był też obrońcą. Mame pamięta, że kiedy zły pan chciał jej dać klapsa, lub też kilka, za jakieś przewinienie, krzyknęła rozpaczliwie: Argos, ratuj!. Ten najłagodniejszy z łagodnych, który muchy nie zjadł bo brzydził się przemocą, przybiegł i ugryzł złego pana w rękę. Nigdy już nikt nie odważył się karcić Mame, kiedy w pobliżu był Argos. Mame w owym czasie chodziła w czerwonym futerku, bardzo charakterystycznym. Tak bardzo, że kiedy dziadek Mame postanowił, że wraz z babcią wyprowadzą się do ich wiejskiego domu i zabiorą ze sobą Argosa, ten, do końca życia udowadniał im, co znaczy miłość. Zawsze wiedział, kiedy Mame do niego jedzie i jeszcze lepiej wiedział, kiedy on pojedzie do niej. Kochał ją tak bardzo, że, nawet kiedy Mame dorosła i przestała już mieć czerwony kubraczek, na widok dziecka w czerwonym ubranku leciał jak szalony, szczęśliwy, że za chwilę znów będą razem. Dziadek za każdym razem tłumaczył jego zachowanie tak samo. – Bardzo przepraszam, moja wnuczka ma czerwony kubraczek i on myślał, że to ona. Bardzo przepraszam. Do tej pory, na czyjeś stwierdzenie, że pudle są głupie, Mame wpada w szał i z prędkością światła lokalizuje aorty tego, kto w jej obecności śmiał wypowiedzieć takie obrazoburcze słowa. Taki był Argos……
Opowiadałem Wam już o Zygmuncie, pierwszym kocie Mame. Wspomnę tylko, że Zygmunt był jak kocia wersja Argosa. Mame, już przecież starsza i o wiele bardziej rozsądna (co nie zawsze przekłada się na rozsądek innych, normalnych ludzi), z tym wspaniałym kotem mogła zrobić wszystko. Zygmunt patrzył na Mame wzrokiem bezgranicznej miłości i oddania, a Mame, pamiętna nauk z dziciństwa, nie robiła niczego, co mogłoby spowodować ból, strach i niechęć Zygmunta. Jak wcześniej Argos, Zygmunt również spał z nią, jadł i pił z tych samych naczyń i tylko w kwestii kuwetowej każde z nich korzystało ze swojej osobistej.
Opowiadam Wam tę historię, żeby naświetlić Wam nieco sylwetkę Mame, tak, żebyście wiedzieli choć w pewnym stopniu, co ją tak ukształtowało, co spowodowało jej miłość do nas i kto nauczył ją rozmawiać z kotem.
Cdn…
Wasz Kubuś
To już wszystko jasne – „Kocia (i pudelkowa) Mama” :)))
Mame mogłaby książkę „Moje zycie z kotami” napisać. 😉
A wie mame, miałam też pudlowatego psa (duży, czarny), bardzo był mądry i dobry, a nazywał się Argi! Kiedyś wyczytałam, że pudle należą do najinteligentniejszych psów. A taka sowa, niby symbol mądrości, jest gÓpia 😉
Dokładnie 🐱 ja uważam, że to niestety nie zależy od rasy psa, tylko od właściciela. Głupi właściciel, głupie wychowanie i pasztet gotowy.