Mame Zdobywca – część druga, ostatnia

Rozmowy z Kotem

Nieświadoma reakcji ponurego sprzedawcy Mame, jechała w stronę Chojnika, gnana chęcią przeżycia przygody i lekkim już zniecierpliwieniem.  To miał być przecież główny cel jej wyprawy i zamierzała go w końcu osiągnąć. Przejechawszy niecałe dwadzieścia kilometrów, stanęła w końcu na parkingu przy, jakże nieoczywistej  ul. Zamkowej, zmieniła buty do samochodu na buty do wędrówek, założyła ciepłą bluzę, wzięła swój ukochany aparat i udała się w kierunku kolejnej już w dzisiejszym dniu, budki biletowej.W owej budce siedział miły, oraz na mamine oko przystojny pan i rozweselona w sobie Mame, posłała mu uśmiech typu ” jak mi miło Pana widzieć”, po czym zażyczyła sobie zakupić bilet. Miły i nie tylko na mamine oko, a raczej z urodzenia przystojny pan zafrasował się nieco, podrapał lekko po nosie i widząc przed sobą czystą formę niefrasobliwości oraz frywolności, postanowił wdać się ze stojącą przed nim, z tkwiącym na ustach uśmiechem zapowiadającym kłopoty, niewiastą. Pan poczuł oblewającą go od środka gorącą niemoc, gdyż taki uśmiech i błysk w oku widuje codziennie w domu. Jego własna żona serwuje mu to za każdym razem, kiedy zamierza działać na swoją szkodę. W ułamku sekundy rozpoznał napalonego na zdobycie świata barana i czerpiąc ze swojego, wyniesionego z domu doświadczenia, zadał był pytanie. – A Pani to tak sama, czy ktoś jeszcze będzie z Panią szedł? – spytał i w połowie pytania ugryzł się w język. Oczy stojącej przed nim kobiety znieruchomiały i przeleciał przez nie niepokojąco znajomy błysk. – Co za idiota ze mnie, po co ja ją pytam czy idzie sama, jeden bilet kupiła, zaraz mi coś odpowie w temacie głupich pytań i zaraz mnie oświeci, że skoro kupiła jeden bilet, to raczej wskazuje na samotne wejście, co ja głupi narobiłem, zmyliła mnie ta sympatyczna twarz, jakbym moją Grażynę widział….. Nieświadoma emocjonalnego piekła w duszy sprzedającego jej bilet pana, Mame ścierpła w sobie. – Co za durne pytanie, – pomyślała, – taki przystojny, ale jak już się odezwał, to pół uroku stracił, ja to chyba mam za wysokie wymagania. Miły, mądry i przystojny to za dużo. Chyba obniżę standard i zrezygnuję z miłego…..Albo nie. Z chamami zadawać się nie będę – westchnęła i mając w pamięci cel swojej wyprawy, z rezygnacją w głosie odpowiedziała – Ano sama.  Pan zdrętwiał. W pierwszej chwili pomyślał, że stracił węch i źle ocenił stojącą przed nim kobietę, ale w drugiej chwili uznał, że jest to zdecydowanie lepszy model niż jego żona. Młodsza, więc pewnie ma lepsze funkcje, a i aplikacje sprawniej działają. Doszedł do wniosku, że kobieta ma dzień dobroci i nie zamierza się jej bardziej narażać. Postanowił wspiąć się na szczyty  – Przepraszam za niefortunne pytanie, ale pomyślałem sobie, że może przyda się Pani drobna pomoc, tudzież wskazówki, dzięki którym Pani wyprawa okaże się bardzo przyjemna. Nie zauważyłem z Panią nikogo innego i moje pytanie było po prostu skrótem myślowym – odezwał się mężnie, nie bacząc na cieknącą mu wzdłuż kręgosłupa stróżkę potu. – Hmmm, – pomyślała Mame, podnosząc znacząco lewą brew – hmm,  idiota, ale dyplomata i nawet szybko się podniósł po palnięciu głupoty, chyba ma doświadczenie, to lubię,  -uśmiechnęła się zawadiacko do siebie i odpowiedziała panu równie wytwornym Wersalem – Jak miło z Pana strony, właśnie miałam wspomnieć, że zamierzam wejść sama i chciałam Pana prosić o poradę. Planowałam wejść czerwonym szlakiem, gdyż jest dłuższy, a zejść sobie czarnym, bowiem, przynajmniej według mapy jest krótszy. Co Pan sądzi o takim rozwiązaniu? – spytała uprzejmie, nie odmawiając sobie wbicia w rozmówcę swego przenikliwego wzroku. – No, – pomyślała zadowolona, – a teraz kombinuj.  Pan w zagłębieniu nerek miał już dwie spore kałuże. – Dzięki Ci Panie za moją Grażkę, takiej cholery jak ta mógłbym nie przeżyć, a taką niewinną ma tę twarz, tak złudnie uroczą, aż chce się ją uściskać- przemknęło mu przez myśl i postanowił rzucić się na główkę. – Ośmieliłbym się z Panią nie zgodzić. Czarny szlak jest krótszy, to fakt, ale też bardziej wymagający i miejscami trzeba się wspinać, a Pani niesie ze sobą aparat, może warto rozważyć tę opcję, wejść czarnym, kiedy ma Pani więcej sił, a spokojnie, nie martwiąc się o sprzęt zejść czerwonym? – O, -pomyślała z podziwem Mame. Dobrze wytresowany, widać porządną rękę w domu, toż to sama przyjemność z takim rozmawiać. Może jeszcze się z nim trochę podroczę, przystojny jest, miło popatrzeć, a jak już przybrał ten desperacki wyraz twarzy i widać, że wszystko mu jedno, to nawet rozmowa może się interesująco rozkręcić? Pan zauważył błysk w jej oku i pozwolił sobie wypuścić obłoczek trzymanego dotychczas w płucach powietrza. Błysk był pozytywny i doszedł  do wniosku, że prawdopodobnie uda mu się bez szwanku wyjść z tej swoistej konwersacji z diabłem. Mame bawiła się przednio, ale czas naglił, więc niechętnie, ale postanowiła zakończyć tę interesującą rozmowę. – To bardzo dobry pomysł – odezwała się słodko do trzymającego się sztywno krawędzi biurka pana. – Dziękuję za podpowiedź, bardzo Pan miły – uśmiechnęła się niczym lwica do zebry przed jej pożarciem. – Miłego dnia Panu życzę i proszę przekazać ukłony małżonce – dodała i nie bacząc na odpływającą z jego twarzy całą krew i co najmniej dwa lata życia, udała się na prowadzącą na szlak trasę. – Żyję – oniemiały Pan poczuł właśnie niemoc w nogach. Żyję, ale skąd ona wiedziała o Grażynie?  Znają się, czy jak? I nie sprzedałem jej biletu, ale nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła do dogonienia jej i powiedzenia o tym, – Boże mój, jaką ja mam jednak wspaniałą żonę, – odetchnął już pełną piersią, osłabły z ulgi wziął do ręki telefon i wybrał numer do żony – Halo, Grażka, myszko moja, co u Ciebie, jak Ci minął dzień – odezwał się radośnie, słysząc w słuchawce znany głos.  – Czy skojarzyło Ci się z szarym mydłem, które obiecałeś kupić dwa dni temu? – przemówiła góra lodowa głosem rzeczonej Grażki. -Ty mnie tu od myszy nie wyzywaj, za robotę się weź i nie zawracaj mi głowy – dodała jego ukochana małżonka i rozłączyła się. Pan wciąż słaby, ułożył się wygodnie na krześle, położył nogi na biurku i z uśmiechem na ustach wypowiedział słowa, które po każdej kłótni Mame powtarza do Tate – Pamiętaj, lepsza znana cholera, niż nieznana.

Nieświadoma dziejących się za nią emocji Mame, szła sobie spokojnie pod górkę, kierując się ku rozwidleniu szlaków. W pewnym momencie, po lewej stronie zobaczyła schodki i zaznaczony nad nimi czarny szlak. -Raz kozie śmierć, – pomyślała i gnana chęcią zdobycia, skręciła w ich kierunku. Chęci a rzeczywistość mają to do siebie, że w przypadku Mame, rozchodzą się wyjątkowo prędko. Najczęściej wtedy, kiedy jest to związane z wysiłkiem fizycznym, a na pewno, kiedy Mame ujrzy wroga i zapadnie w pandzią astmę. Wróg nosi imię schody, a w tym przypadku było ich naprawdę sporo. Sapiąc jak parowóz w zimie, dzielna Mame poczęła się wspinać. Całe szczęście, że w pobliżu nikogo nie było, powiem sprawiała wrażenie, jakby jedynym potrzebnym jej do życia przedmiotem, był helikopter ratowniczy. – Co mi do łba strzeliło, żeby tu się wdrapywać, co za zwarcie, dlaczego ja najpierw nie przeczytałam jak tu jest wysoko,  mogłam to  oglądać jak wszystkie latarnie morskie, z dołu, na dole też jest ładny widok, to nie, cholera, zdobywać mi się zachciało – mamrotała gniewnie do siebie, wchodząc jednak uparcie pod górę. – Zaraz, zaraz, przecież mnie nikt nie goni, przecież mogę się co chwilę zatrzymywać, mogę przecież po takim wysiłku odpocząć – pomyślała z ulgą i przycupnęła na pierwszym, nadającym się do posadzenia tyłka kamieniu. Zadowolona z życia i osiągniętego sukcesu, odwróciła się z satysfakcją i popatrzyła na dzielnie zdobytą właśnie górę. – … – powiedziała głośno ulubione słowo Polaków i znieruchomiała. Z takim wysiłkiem zdobyta góra, miała wysokość jakiś trzech pięter i uświadomiła jej w pełni, że to co znajduje się za nią, widnieje również przed nią. Cholera strzeliła ją od razu. – O nie, ja aspiracji na Rutkiewicz nie mam, jak chcę zobaczyć ten piekielny zamek, to sobie w internecie zobaczę. To ma być przyjemność, a nie wspinaczka wysokogórska. Nie muszę, to nie będę się męczyć. Zadowolona z powziętego postanowienia wstała i już miała wracać, ale jej wzrok przykuł malowniczo powalony pień, kilka metrów dalej. – Dobra, tam jeszcze dojdę, tyle dam radę i ducha nie wyzionę. Jak postanowiła, tak zrobiła. Po pierwszym, stromym podejściu, droga do pnia okazała się zaskakująco łagodna. Zdjęcia pnia tak ją ucieszyły, że postanowiła udać się jeszcze kawałek, ku majaczącym w pobliżu przyjemnie wyglądającym skałom. Skały mają to do siebie, że wraz ze zmianą odległości, zmienia się również ich wielkość. Według przewodnika, Mame dotarła właśnie do Zbójeckich Skał.  – Zbójeckie to może i one są, ale chyba z rozmiaru – pomyślała złośliwie, ominęła zwaną Dziurawym Kamieniem jaskinię i trzymając aparat w zębach, jęła się wdrapywać na wielgachne kamulce na czworaka. Przy swoim wzroście, metr sześćdziesiąt na bosaka,  Mame ma blisko do ziemi i użycie wszystkich posiadanych przez siebie kończyn wydało jej się bardzo dobrym pomysłem. Droga zawijała najpierw w lewo, żeby po ominięciu kilku trudnych głazów, ustabilizować się i kierować już ku górze na wprost. Stanowiąca w tym momencie postać Łyska z pokładu Idy i to bez charakteryzacji Mame, pomyślała sobie różne, nieciekawe rzeczy. Była brudna, czego nie znosi, zmęczona i zapocona, czego nie znosi jeszcze bardziej, przebyła około jednej czwartej drogi i nie miała wyjścia, jak tylko piąć się w górę. Mame ma zaburzenia przestrzeni i po schodach schodzi trzymając się poręczy lub Tate i o ile wejść po tych skałach to jeszcze weszła, o tyle sama z nich już nie zlezie, bo od samego patrzenia kręci się jej w głowie, a nie była pewna, czy nawet z pomocą Tate, udało by się jej tą samą drogą wrócić. – Nie ma opcji, – stwierdziła, siadając na wyjątkowo przyjemnie wyglądającym głazie.  No nie dam rady, muszę iść dalej , bo jak się zrąbię z tych skał, to doturlam się do samochodu, o ile nie do Jeleniej, – dodała ponuro. Siedząc na kamulcu, podziwiając widoki z mocnym postanowieniem zadzwonienia do Tate żeby po nią przyjechał i stąd zabrał, usłyszała nagle głosy. Zrobiwszy szybki przegląd siebie, doszła do budującego wniosku. Nienormalna jest w normie, nic się nie zmieniło, wszystko ją boli, więc zaświaty odpadają,  duchy za dnia się nie szwędają, więc  Kunegundy nie spotka  i w gruncie rzeczy nie ma się czego obawiać, a głosy należą najpewniej do innych poszkodowanych w głowę jednostek, które tak jak ona, zamiast wybrać zielony szlak, szkodzą sobie i lezą czarnym.  Po kilku chwilach oczom jej ukazał się taki widok, że z zaskoczenia tchu jej zabrakło. Widok miał postać czterech niewiast, w wieku, nie przymierzając podwójnie balzakowskim, ubranych tak, jakby przed chwilą wstały od stołu weselnego, przy czym charakter stroju wskazywał raczej na matki młodych, niż na kuzynki z piątej linii wody po kisielu. Cztery różnobarwne garsonki, dwa kapelusze rozmiar koło młyńskie, cztery apaszki, torebeczki i cztery pary gustownych sandałków, z czego dwie na koturnie, a dwie na lekkiej szpileczce, to było za dużo jak dla niej. Liczba lat spędzona na pracy z ludźmi i stanowisko z grupy tzw. kadry zarządzającej, wyrobiło w Mame różnego rodzaju odruchy i zachowania. Profesjonalizm zadziałał błyskawicznie, twarz przybrała wyraz uprzejme niezainteresowany, by, po spoczęciu na niej wzroku owych pań, zmienić się w niezobowiązująco przyjemny. Potencjalnie wyrwane z wesela gwiazdy, kierowały się, wysoce rozbawione, w stronę z której właśnie wczołgała się na górę nasza Mame. Przez jej głowę przeleciało stado myśli. Począwszy od kompletnego braku rozumu owych pań w temacie stroju, skończywszy na niechętnym podziwie sposobu, w który pokonywały one, stromie, i nie oszukujmy się, niebezpieczne skały. Gwiazdy, świergoląc jedna do drugiej, przez czwartą , zahaczając o trzecią, przeszły przed maminym nosem niczym turystki po Kołobrzeskim molo i nie poświęciwszy jej sekundy swojej uwagi, zniknęły po drugiej stronie Zbójnickich Skał.

Szarpnęło to wnętrznościami Mame, która w ciężkim szoku z posępnym podziwem, pomyślała o ich kondycji. O sandałkach postanowiła nie myśleć. Odpoczęła już wystarczająco, żeby udać się w dalszą drogę. Ku jej niewymownemu zdziwieniu, droga przez skały się skończyła i ukazała się droga typu leśne stopnie. Na samo wspomnienie ich stromizmy,  Mame dostaje drgawek i jedyne co może w ich temacie powiedzieć, to ” nie rozmawiam na ten temat”. Koszmary mają dwie cechy stałe. Każdy kiedyś się kończy i zawsze, ale to zawsze, kiedy wydaje Ci się, że właśnie się skończył, on daje Ci do potrzymania swoje piwo i mówi – no to  patrz. Ta leśna droga o której Mame nie rozmawia, podała jej swoje piwo w chwili dotarcia do tzw. Skalnego Grzybka. W tym miejscu łączą się ze sobą szlaki czarny i czerwony. Od tego momentu pod sam zamek wiedzie wspólna droga. Mame, dociągnąwszy ostatnim oddechem do Grzybka uznała, że teraz będzie już lepiej. Zaraz zadzwoni po Tate, on wjedzie tu na górę i  zabierze ją do domu. Czerwony szlak to brukowana drobną kostką droga, po której samochód bez trudu do niej dotrze. W razie problemów, Mame położy się na owej kostce i sturla do czekającego na dole Tate. Nie wlezie już ani centymetra pod tę cholerną górę, ma głęboko w odwłoku wszelkie zamki, pałace i ruiny tego świata i jedyne o czym marzy, to ciepła kąpiel i zrobienie awantury Tate. Za to, że musiała przyjechać tu sama, za to, że ją tak wypuścił bez opieki i zostawił na pastwę losu, za to, że gnije w domu a ona się męczy,  i ogólnie za wszystko. Ta myśl spowodowała przyjemny przypływ energii, dzięki któremu mogła rozglądnąć się w miarę przytomnie po otoczeniu.  Otoczenie nie miało litości. Przybrało postać niewinnie wyglądającej, pięcioosobowej rodziny. O ile rodziców ominęła szerokim łukiem, o tyle dzieci, których zawsze unika jak ognia, przykuły jej uwagę. Mame nie zna się na dzieciach i nie jest w stanie określić ich wieku, dlatego też i w tym przypadku, nawet nie próbowała. Dzieci były w rozmiarze do pasa, do łokcia i do ramienia. Po namyśle doszła do wniosku, że wszystkie w wieku szkolnym.  Nie to jednak było osią wydarzenia. Ważniejszy był kierunek z którego owa rodzina nadeszła. Otóż szli sobie czarnym szlakiem, jak gdyby nigdy nic, jakby uprawiali spacer po parku, który posiada asfaltowe alejki. Mame ścięło z nóg. Z niedowierzaniem patrzyła, jak rodzina wychodzi zza Grzybka, skręca w stronę zamku, by po chwili zniknąć jej za zakrętem. Bez jednej myśli w głowie, wzięła telefon, odpaliła internet i wyszukała informacje na temat Chojnika. Znalazła nawet dość szybko, co spowodowało jeszcze większy paraliż umysłowy. Jeden z poradników podawał, iż czas wejścia na szczyt to około 30 minut, a trasa jest też dobra dla dzieci. W Mame eksplodowało. Odetchnęła głęboko kilka razy, pozwoliła swojej wewnętrznej furii rozlać się po wnętrzu i z zacięciem godnym lepszej sprawy, wściekła, spocona i zła ruszyła w stronę zamku.

Droga była jednostajnie stroma, coś, co dla zerowej kondycyjnie Mame było ogromnym wysiłkiem. Leciała jednak przed siebie, a mijający ją ludzie słyszeli jakby gulgot, wydobywający się z jej ust. Bardziej wprawi słuchowo, byli w stanie rozpoznać poszczególne słowa, coś co brzmiało jak, -nie, o nie, nie dam się, nie ma mowy, ja im jeszcze pokażę, nie i koniec. Mamina mina nie zachęcała do zagajenia i przez nikogo nie zaczepiana, dotarła w końcu do celu. Cel okazał swoją niewdzięczność w postaci miejsca, koniecznego do osiągnięcia w celu zakupu biletu. Niewdzięczność da się przeżyć, ale wredotę już trudniej. Wredota znajdowała się na pięterku i żeby ów bilet nabyć, trzeba było pokonać kolejne schody. Mame przełknęła i niewdzięczność i wredotę. Wlazła, kupiła i bez słowa udała się na dzieciniec. Odkryła tam zbawienie w postaci ławeczek. Zaległa uszczęśliwiona, wyprostowała nogi, zamknęła oczy i doszła do wniosku, że za skarby świata nie wlezie już na żadne schody, żeby to miał być podest pod bramą. Będzie spała w samochodzie i już.

Po kliku wiekach odpoczynku, do jej skołatanej głowy, jęły pukać nieproszone wcale myśli. Pierwsza wpakowała się satysfakcja. Rozsiadła się jak płaszczka na kanapie i z czystej chyba złośliwości poczęła wpuszczać koleżanki. Nim się Mame obejrzała, na kanapie siedziały już z satysfakcją radość, ekscytacja, zadowolenie i nie wiedzieć skąd przyplątało się też przyjemne zmęczenie.  Na twarzy pojawił się błogi uśmiech, do uszu dobiegła lecąca z taśmy opowieść o historii zamku, a satysfakcja poczuła się na tyle pewnie, że posłała do mózgu rozkaz otwarcia oczu. Mózg, będący w stałym związku z satysfakcją, przyjął jej polecenie i po chwili zadowolona z siebie i szczęśliwa Mame otworzyła oczy. Wzrok nie wybiera, pada tam, gdzie skierowana była twarz. Ta akurat, skierowana była na schody. Schody. Oczy przekazały ekspresem wiadomość do mózgu, mózg pchnął ją dalej do satysfakcji, ale po drodze czekała już wściekłość i furia. Przejęły wiadomość, brutalnie wyrzuciły satysfakcję z koleżaneczkami z kanapy i przejęły rządy. Mame zamarła. Wszystkie przyjemne rzeczy które właśnie sobie myślała, odpłynęły w ułamku sekundy. – Jasna cholera, nie, nie i jeszcze raz nie! Nie widzę ich, nie wlezę tam, nie chcę już nic oglądać, ja chce do domu, wszystko mnie boli, niech ich wszystkich szlag trafi, co za bandyta wymyślił schody?! – myślała zdruzgotana. Chciała wejść na Chojnik i to się jej udało, była z siebie bardzo dumna, to nie, to trzeba było jeszcze jakieś cholerne schody rzucić jej pod nogi. Plan na tę chwilę był prosty. Poczeka, aż w zamku będzie remont, ewentualnie jakieś przemeblowanie i ona zabierze się z ekipą remontową na dół. Wcześniej da znać Tate, żeby już tam czekał. Koniec, żadnego łażenia więcej.

Trzydziestoletni Paweł miał w życiu wszystko. Wspaniały dom, dobrą pracę, narzeczoną i świat u swoich stóp. Pracowity i uczynny, nie odmawiał pomocy innym. Nie odmówił zatem prośbie przyjaciela o pomoc w przewiezieniu ze sklepu materiałów na budowę. Pojechali zatem, kupili, zapakowali do samochodu i udali się na budowę. Wracając od  przyjaciela, Paweł miał wypadek.  W efekcie stracił pracę, narzeczoną i władzę w nogach. Nie był to całkowity paraliż, ale już do końca życia miał się poruszać o kulach. Podczas rehabilitacji poznał studentkę medycyny, niejaką Karolinę. Zaprzyjaźnili się, zakochali i nie wiedzieć kiedy, stali parą. Karolina, oprócz medycyny, miała też inną pasję. Lubiła chodzić po górach. Ze względu na stan Pawła, nie mogli chodzić po nich razem, ale on postanowił inaczej. Miesiące  rehabilitacji nie poszły na marne i chłopak robił wszystko, żeby wybrać się z dziewczyną na wycieczkę. Jego wybór padł na Chojnik. Kiedy oznajmił Karolinie dokąd się wybierają, dziewczyna rozpłakała się ze szczęścia. Widziała jego wysiłki i starania w  powrocie do zdrowia, ale nie przypuszczała, że zdecyduje się pójść z nią w góry. Był to dla niej prezent urodzinowy i oboje cieszyli się z tej wyprawy. Łagodnym zielonym szlakiem weszli na górę. Pokonali wszystkie schody i na szczycie tych malowniczych ruin Paweł zrealizował drugą część swojego planu. Co prawda bez klękania, ale ze szczęściem w głosie, poprosił dziewczynę o rękę. Karolina znieruchomiała, na twarzy pojawiła się niewysłowiona radość i rzucając się Pawłowi na szyję, zgodziła się za niego wyjść. Postali jeszcze przez chwilę na wieży, tuląc się do siebie w milczeniu. Zadowoleni , zaczęli po chwili z niej schodzić..  Na dziedzińcu nie było zbyt wielu turystów. Kilka osób robiło zdjęcia, dwie właśnie wychodziły, a na ławeczce siedziała sobie jakaś kobieta. Malujące się na jej twarzy uczucia na chwilę zainteresowały chłopaka. Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, na twarzy widniała wściekłość. Kobieta rzuciła w ich stronę przelotne spojrzenie, po czym jej  twarz przyoblekł rumieniec wstydu. Ich spojrzenia skrzyżowały się na jedną tylko chwilę, by wrócić każde do swoich spraw, do swojego życia. Paweł z Karoliną dawno zniknęli  z pola widzenia Mame, kiedy ta  była w stanie cokolwiek zrobić. Pomyślała o sobie różne, mało pochlebne rzeczy, z których najłagodniejszymi były  wygodnicki leń i marudzący rozpieszczony bachor. Bez słowa wstała z ławeczki, pokonała wszystkie znajdujące się na jej drodze schody i w końcu odetchnęła pełną piersią. Udało jej się. Zdobyła Chojnik.

Zdobycz miała to do siebie, że wspomagana wiatrem szybko wyrzucała ze swojej korony zdobywców. Nie inaczej postąpiła z Mame. Zmarznięta, ogarnięta szerokim wachlarzem myśli i uczuć, schodziła czerwonym szlakiem do samochodu. W przelocie tylko pomyślała, że całe szczęście, że tędy tylko schodzi, bo jednostajna stromizna wykończyła by ją w połowie drogi.  Zadowolona z siebie w równym stopniu co zawstydzona dotarła do samochodu, zmieniła buty i włączyła silnik.-Dość go lubię nawet, chyba kupię mu piwo, – pomyślała ciepło o Tate i ruszyła w stronę domu.

 

Cdn…

Wasz Kubuś


Rozmowy z Kotem

Dodaj komentarz