Płynę….Płynę sobie rzeką pełną świeżutkiej śmietanki…. Poprzez przecudnej urody dolinę zamieszkaną przez inne koty…….Poprzez łąki zielone które pokrywają się kocimi chrupkami, a w zakolach śmietanowej rzeki czekają na mnie miseczki pełne dobrego mięska…….Słoneczko przyświeca i opala mój wydęty od smakołyków brzuszek….. Unoszę się w moim szytym na miarę kartoniku ku niebu, ku słoneczku, na skrzydłach ciepłego, letniego zefirku……O jak mi dobrze……, o jak kolorowo……… O jak mi się kręci w głowie…..
Budzi się, powiedziała uszczęśliwiona Ciocia Gosia, Budzi się, operacja się udała, udało się, hurrrraaaaa!!! Jaki on zmaltretowany, jaki nieprzytomny. Kochanie Ty moje, udało się, wszystko jest dobrze, nie bój się maleńki, to tylko narkoza…
Usłyszałem Ciocie i nagle dotarło do mnie, co się dzieje. Dzisiaj rano wyruszyliśmy wśród lęków, obaw i podkrążonych z niewyspania oczu Cioci do miłej pani w zielonym ubranku. Miła pani ukuła mnie w łapkę i od razu znalazłem się na śmietankowej rzece 🙂 Och, jakie to było piękne… Kiedy otworzyłem oczka, nie było już tak różowo. W mojej głowie zamieszkał helikopter, a w brzuszku pływał smagany sztormem mały kuter rybacki i nie zanosiło się na szybkie z nimi rozstanie.
Ciocia Gosia płacząc ze szczęścia zabrała mnie do domu, do mojego pokoiku. Kiedy, ku mojemu niewysłowionemu zdziwieniu, helikopter i sztormowy kuter zniknęły z mojej głowy, dowiedziałem się, jak będzie wyglądała moja najbliższa przyszłość. Długo, cierpliwie i z popękanym z żalu sercem, Ciocia tłumaczyła mi dlaczego mam ogolone pół doopki, dlaczego będę dostawał teraz lekarstwa i dlaczego przez bardzo, bardzo długo posiedzę w tej wstrętnej klatce. Miałem pełne zaufanie do Cioci, ale z całej jej przemowy zrozumiałem jedno – zamknęła mnie w areszcie! Areszt klatkowy! Więzienie! Byłem tym bardzo oburzony i było mi bardzo smutno, ale nie chciałem ranić Cioci i nic jej nie powiedziałem. Pokuśtykałem sobie do kartoniku i zająłem się tym, co każdy więzień robi najlepiej. Czekałem. Czekałem cierpliwie na uwolnienie, czekałem też na moją Mame, której to Ciocia szukała już czas jakiś.
Codziennie przychodziła do mnie z czymś tajemniczym, czymś, co miało mi pomóc w poszukiwaniach. Okazało się, że jest to telefon, a Ciocia nagrywa swoje wizyty i pokazuje innym ciociom. Dowiedziałem się, że jest ich bardzo dużo i wszystkie mnie bardzo kochają! Wzruszyłem się. Postanowiłem trochę Ciocię Gosię wesprzeć w jej staraniach i kiedy przychodziła nagrać relację, ja bardzo dzielnie współpracowałem. Wyginałem się ładniejszym profilem do głaskania, podkręcałem głośność w mruczeniu, żeby inne ciotki też mogły usłyszeć i prezentowałem pogodę ducha rozmiar numer pięć tak, żeby nikt nie uznał mnie za ponuraka i dzikusa. Na szczęście nikomu do głowy nie przyszło, żeby tak o mnie pomyśleć. Ile ja dostałem dowodów miłości i wsparcia! Ile nowych ciotek przejęło się moim losem, ile z nich dało znać swoim znajomym, że ja szukam Mame! Nie umiem powiedzieć ile, bo nie umiem liczyć, ale Ciocia Gosia twierdziła, że mnóstwo:).
Nowe ciotki bardzo mną przejęte, zaczęły słać mi piękne prezenty! Dostałem pięknego pluszaka ubranego w pończoszki jak Pippi Langstrupmf w objęciach którego smacznie spałem i jeszcze rybkę wypełnioną czymś takim fajnym, tak super szeleszczącym w środku, którą bawiłem się z zapałem. I jeszcze był jeden, nieziemski prezent. Własny, ogrzewający doopkę kocyk! Co to była za radość, co za emocje! Tyle prezentów dla takiego zwykłego połamańca jak ja!
Moja przygoda w ZMD miała się niedługo skończyć, choć nic tego nie zapowiadało. Wśród wielu zapytań o mnie, wielu takich, na które Ciocia nawet nie miała siły odpowiadać trafiło się nagle jedno. TO jedno.
Z bardzo mieszanymi uczuciami, obawy, troski, szczęścia i niepewności, Ciocia postanowiła odpowiedzieć na otrzymaną wiadomość. Nie wiedziałem co się dzieje, dlaczego Ciocia płacze choć wcześniej była radosna, dlaczego ta właśnie wiadomość tak ją poruszyła?
Nie dane mi było zagłębić się w temat, bo nagle, w piękną lutową niedzielę Ciocia zmieniła wszystkie nasze codzienne rytuały. Zostałem pięknie uczesany, ubrany i zapakowany do przenośnej lektyki, która zapowiadała wyjście z domu. Co dziwniejsze, zapakowany został też cały mój skromny dobytek. Emocje targały nią ogromne i widziałem, że próbuje powstrzymać się od płaczu. Była wtedy bardzo dzielna.
Zainstalowała mnie w wielkiej karecie do przenoszenia ludzi i ruszyliśmy w drogę. Patrzyłem zaciekawiony i zainteresowany na przesuwające się szybko krajobrazy. Było mi w miarę wygodnie i ciepło i cieszyłem się z tej chwili oderwania od wstrętnej klatki. Kareta w pewnym momencie zatrzymała się koło dużego budynku. Zdezorientowany i niepewny poczułem, że Ciocia wyciąga moją lektykę. Rozglądnąłem się lekko przestraszony.
I wtedy ją zobaczyłem. Wyszła z bramy swojego domu podeszła do wytwornej karocy którą przyjechałem. Cała przejęta i uśmiechnięta przywitała się z Ciocią. Schyliła się do mojej lektyki i powiedziała ciepłym i drżącym ze wzruszenia głosem – Dzień dobry maluszku. Byłem troszkę oszołomiony i nie docierało jeszcze do mnie co właśnie się dzieje, ale jedno wiedziałem z całą swoją dziecięcą pewnością. Po tylu mrocznych dniach, po tej samotnej tułaczce i wielkiej tęsknocie, po tylu pełnych rezygnacji godzinach, stało się. Znalazłem ją. Oto ona. Moja Mame.
Cdn…
Wasz Kubuś 🙂
Wiedziała, wiedziałam, że rozpoznałeś mame na pierwszy rzut oka! Jeszcze bym tylko chciała wiedzieć, jak wyglądało pierwsze spotkanie z tate 😉
Okaże się w swoim czasie 😉😁
I choć to wiedziałam, łzy stanęły w oczach… Kubuś i Mame. Nareszcie…