-Kukurykuuu, kukurykuuuu, kukurykuuuuu, – rozległo się tuż za oknem. -Kukurykuuu, wstawać śpiochy, wstawać, szkoda marnować takiego pięknego dnia, – Kukurykuuu, kukurykuuuu…….Darł się siedzący na płocie oddzielającym padok od ogrodu Camillo. -Wstawać leniuszki, piękny dzionek się zapowiada, kurki proszę schodzić z grzędy, widzę w ogródku warzywnym świeżo skopane, dorodne dżdżownice już tam na nas czekają, -Owce, barany, wstawać, wstawać, słońce już świeci, trawa u Uwe prosi się o skoszenie, wstawać, wstawać kochani, robota na nas czeka! -Ludzie, ludzie, wasze zwierzęta już wstały, trzeba im jeść dać, zagrody oporządzić, wstawać, wstawać, słonko już dawno wstało!
Świat powoli budził się do życia. Umyte poranną rosą, odświeżone rośliny, czekały z utęsknieniem na kąpiel, tym razem słoneczną. Zwierzęta otrząsały z oczu resztki nocy i w pełnej gotowości oczekiwały na poranny posiłek. Państwo Mahler, sąsiedzi Doroty, prowadzili pokaźne gospodarstwo z dużą ilością owiec. Posiadali oczywiście i inne zwierzęta, ale ich głównym zajęciem było utrzymywanie owczarni. Pan Mahler, miły starszy człowiek siedząc przy stole i jedząc ze swoją żoną śniadanie z lekkim politowaniem słuchał porannych wrzasków swojego ulubionego,czupurnego koguta. Camillo rozpoczynał pienia dawno po tym, kiedy w sypialni państwa Mahler zadzwonił budzik. Pani Mahler, starsza, drobna kobieta o nieśmiałym uśmiechu popatrzyła z rozbawieniem na męża. – Jak myślisz? Gdybyśmy powiedzieli Camillo, że zanim on chociaż pomyśli o pianiu, my dawno mamy wydojoną Dafne, oporządzone konie i gotową karmę dla kur i gęsi? – spytała, nalewając mężowi gorącej kawy do kubka. Pan Mahler z lekkim roztargnieniem słuchał żony. – Przepraszam kochanie, co mówiłaś? – ocknął się i nie czekając na odpowiedź żony dodał, – Wiesz, widziałem, że do Doroty przyjechała jej bratanica, ta, co kiedyś zrobiła takie pyszne ciasto, nazywało się sernik…. Rozmarzył się pan Mahler i w dalszym ciągu nie zwracając uwagi na swoją małżonkę ciągnął, -Pamiętam, że potrzebowała do tego bardzo dużo mleka, żeby zrobić ten ich specjalny, polski biały ser. Pamiętasz? Pamiętasz jak mówiła, że z mascarpone to Włosi mogą robić, a porządny, polski sernik jest z białego sera? No nic, odpowiedział sam sobie, -Pójdę się przywitać, chyba mnie jeszcze pamięta, dodał i dopijając resztę kawy popatrzył z uśmiechem na żonę – A co do Camillo…. Nie będziemy odbierać mu złudzeń, że jest tu najważniejszy, prawda? – pocałował ją w policzek i oddalił się w kierunku padoku, gdzie czekał już na niego koń Uwe.
Kiedy obudziłem się rano, nie bardzo wiedziałem gdzie się znajduję. Spało mi się bardzo wygodnie, ale dopiero po chwili uświadomiłem sobie gdzie jestem. Spałem na wytwornym posłaniu Kimi, wielkiej puchowej kołdrze, którą trzymała w rogu pokoju przy kominku. Pokój, jak i cały dom był ogromny. Po pierwszym, mocno nieśmiałym zwiedzaniu tych włości pomyślałem sobie, że fajnie byłoby tu mieszkać. Parter i dwa piętra, to wprost wymarzone miejsce dla mnie, Kawy i Maksia. Każde z nas miało by swoje pięterko i Mame nie denerwowałaby się tak bardzo, że nie możemy sobie miejsca znaleźć. Powiedziała nawet z rozbawieniem, że w tej chałupie, nie moglibyśmy nawet siebie znaleźć i ona nie jest pewna czy chce, żebyśmy tu zamieszkali. Nie przeszkadzało to w zupełności, żeby potrenować biegi przełajowe z Kimi. Ale się nabiegałem, ale się powspinałem, ale super towarzyszem zabawy okazała się Kimi. Ucieszyła się z bardzo z naszych odwiedzin i nie odstępowała mnie na krok. Pokazała mi wszystkie zakamarki i fajne miejsca, gdzie można się z ludźmi bawić w chowanego. Wypróbowałem to już drugiego dnia i Mame z rozgoryczeniem stwierdziła, że urlop, czy nie, ona przeze mnie osiwieje i to jest fakt. Nie do końca mogę się z nią zgodzić, ale po czterech godzinach jej latania po domu z obłędem w oczach i szukaniem, w jakiej to ja dziurze mogłem utknąć, stwierdziłem, że Mame to bardzo nerwowa niewiasta.
Kimi już na mnie czekała. Ze zniecierpliwieniem patrzyła jak samotnie kończę śniadanie i robię poranną toaletę. Nie chciałem być niemiły, więc nie powiedziałem jej, że to bardzo ekspresowe tempo jak na mnie i będzie musiała jeszcze trochę wytrzymać, bo moja tyla łapka zdecydowanie nie spełnia moich norm czystości i ja się tak nikomu na oczy nie pokażę. Kiedy przypomniałem jej, że jednak jestem kotem i brudny w odwiedziny nie pójdę za żadne skarby świata ( chyba że ten brud to masełko), zrozumiała to i usiadła sobie wygodnie na kanapie, czekając aż skończę. Po tylko półgodzinnym szorowaniu się byłem gotowy i mogliśmy się udać w gości. Niestety, okazało się to niewykonalne! Wyszła na jaw moja samotność podczas posiłku. Mame z Tate w tym czasie pozamykali wszystkie okna i drzwi i jeszcze sprawdzili te na piętrach i zostawili otwartych tylko kilka tych, które miały siatki. Popatrzyliśmy na siebie z Kimi z niedowierzaniem. Jak to wszystkie? To jak my teraz wyjdziemy i jak ja się zobaczę z Uwe? On już na mnie czeka, to nieładnie umawiać się na wizytę i nie tylko nie przyjść, ale też nie dać znać, że się nie przyjdzie. To nie uchodzi, na gbura wyjdę! Znaleźliśmy w końcu rozwiązanie. Poszedłem do łazienki na parterze, której okna wychodziły akurat na stojącego przy płocie Uwe, `a Kimi, jako normalnie wychodzący na dwór pies udała się na spotkanie wychodząc drzwiami. Kiedy zbliżałem się do okna, usłyszałem radosne rżenie i wesołe szczekanie Kimi. Witali się ze sobą, ale ona witała się z kimś jeszcze. Wskoczyłem na parapet i zobaczyłem jakiegoś człowieka pieczołowicie i z wielką miłością szczotkującego najpiękniejszego konia na świecie, który równocześnie witał się z szalejącą ze szczęścia Kimi. Tak oto poznałem pana Mahlera i jego konia.
Pan Mahler po wyszczotkowaniu Uwe tak, że jego gniada sierść błyszczała w słońcu niczym przepiękny ciemnobrązowy bursztyn, pożegnał się z nami i poszedł w stronę domu, żeby przywitać dawno niewidzianą Mame.
-Dzień dobry Kubusiu, odezwał się Uwe. Naprawdę nazywam sie Uwe Trzeci, po moim tacie Uwe Drugim, który swe imię otrzymał po swoim ojcu, jak się domyślasz, Uwe Pierwszym, który to został tak nazwany na cześć wspaniałego kolarza Uwe Raab`a i które to imię miało pomóc nam wszystkim w uzyskiwaniu tak wspaniałych wyników w gonitwach, co Uwe Raab` owi w kolarstwie. Usłyszałem z wielką powagą wypowiedziane słowa. -Em, -wybąkałem speszony, -E, Dzień dobry, Uwe Trzeci, -Udało mi się grzeczne powiedzieć, -Jestem Kubuś Dziurawiec, – dodałem niepewny, czy dla tak ważnej persony będzie to dostatecznie światowe powitanie i speszyłem się jeszcze bardziej, kiedy usłyszałem gromki i wesoły śmiech. Zarówno Uwe jak i Kimi śmiali się głośno i serdecznie ale nie ze mnie, tylko do mnie! – Przepraszam Cię Kubusiu za niego – ze śmiechem powiedziała Kimi, – To największy żartowniś w tej okolicy i każdemu to robi na powitanie, ale nie bój się, Uwe jest bardzo fajnym koniem i wcale nie zadziera chrap, – dodała, uspokajając się powoli. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że padłem ofiarą psikusa. Nie miałem o to pretensji do Uwe, i po chwili zaśmiewałem się wraz z nimi. -Wiesz, powiedział do mnie, -To dlatego, że kiedy byłem malutki, te wstrętne gęsi, Ket i Kent śmiały się ze mnie, że imię mam jak arystokrata, a jestem zwykłym koniem i do tego takim, który na oczy nie zobaczy toru wyścigowego, a będzie woził krzywe dzieci. – Jak to krzywe?, nie zrozumiałem, – I co w tym złego, – zdziwiony czekałem na informacje.
Uwe skubnął znalezione pod drzewem jabłko, machnął ogonem na jakąś siedzącą mu na zadzie muchę i rozpoczął swoją opowieść. Kiedy ojciec jego dziadka Uwe Pierwszego był już dorosłym koniem, stało się nieszczęście. U pana Mahlera w domu wybuchł pożar. Ogień w kominku palił się wesoło i tak energiczne wypuścił w górę snop iskier, że jedna z nich nie bacząc na zabezpieczenia spadła na dywan. Było to w nocy, rodzina pana Mahlera spała w swoich sypialniach na piętrze i zanim się zorientowali, płonęło już pół salonu. Udało im się uciec z domu, ale wtedy zorientowali się, że nie ma z nimi najmłodszej wnuczki państwa Mahler, Luisy. W tym samym momencie przyjechała straż pożarna. Kiedy strażacy usłyszeli, że w domu została mała, czteroletnia dziewczynka, wiedzieli co mają robić. Weszli do płonącego domu i w ostatniej chwili wynieśli z niego nieprzytomne dziecko. Udało się ją uratować. Przyjechało też pogotowie i zabrali dziewczynkę do szpitala. Po zrobieniu wszystkich badań, opatrzeniu niegroźnych zadrapań mała Luisa w ciągu kilku dni wróciła do domu. Już w szpitalu wiadomo było, że fizycznie dziecko nie odniosło większych obrażeń, ale psychiczne było z nią bardzo źle. Luisa z wesołej, zawsze radośnie śpiewającej i bawiącej się dziewczynki stała się dzieckiem o nieruchomym spojrzeniu, niereagującym na dotyk i nie potrafiącym wydobyć z siebie ani jednego słowa. Rodzina szalała z rozpaczy. Odwiedzili wielu lekarzy, wielu specjalistów bezradnie rozkładało ręce, posłali ją na różne terapie, niestety bezskutecznie. Luisa nie mówiła, nie reagowała, tylko jej oczy pokazywały, jaki dramat rozgrywa się w tej małej główce. Pewnego ranka podczas śniadania, pan Mahler oznajmił zrozpaczonej rodzinie miłą wiadomość. Otóż w nocy urodził się silny, zdrowy, gniady źrebak. Była to naprawdę radosna nowina i w całym tym nieszczęściu, chwila oderwania. Po rodzinnej naradzie nadano mu imię Uwe Pierwszy. Ponieważ konik wykazywał niespotykaną siłę i prędkość, uznano, że to, plus imię po kolarzu pozwoli na przygotowanie go do roli konia wyścigowego.
Los jednak płata figle i łączy byty według tylko sobie znanego wzoru. Kilka miesięcy po pożarze, ciszę pewnej nocy przerwał przeraźliwy krzyk mamy Luisy. Jak co noc, przed snem, poszła sprawdzić czy jej córeczka śpi bezpiecznie w swoim łóżeczku. Po wejściu do pokoju małej z przerażeniem odkryła, że dziecka nie tylko nie ma w łóżeczku, ale nie ma jej też w pokoju! Jej krzyk postawił na nogi cały dom. Rodzina rozbiegła się w poszukiwaniu dziewczynki. Sprawdzali metodycznie, każdy kąt, każdy zakamarek , wszystkie oczywiste i nieoczywiste miejsca. W pewnym momencie pan Mahler usłyszał rżenie w stajni. Słychać było, że koniom udzielił się nastrój ludzi i pan Mahler postanowił pójść do nich i je uspokoić. Kiedy wszedł do boksu Uwe Pierwszego, z emocji złapał się za serce i zsunął bezwładnie po ścianie. Koń leżał na podkulonych nogach, z bardzo poważnym wyrazem twarzy i wielkim współczuciem w oczach, a przed nim, z głową na końskich nogach spała uśmiechnięta Luisa. Pan Mahler płacząc ze szczęścia, podniósł delikatnie śpiące dziecko i zaniósł je do domu. Rodzina w wielkim szoku i z niedowierzaniem patrzyła na ten pierwszy od wielu miesięcy uśmiech. Postanowili, że Luisa będzie przebywała na powietrzu jak najdłużej, tak, żeby mogła obserwować tresurę Uwe. Jednakże, kiedy przez dwie kolejne noce dziewczynka wymykała się z domu i wędrowała spać do końskiego boksu, pan Mahler podjął bardzo ważną życiową decyzję. Po licznych rozmowach z lekarzami, po kontaktach z innymi koniarzami oraz wielu burzliwych rozmowach z rodziną, postanowił zmienić życie swojej ludzkiej oraz końskiej rodziny .Uwe przestał być trenowany do wyścigów, z czym zadziwiająco chętnie się pogodził i rozpoczął przygotowania do o wiele ważniejszej roli. Jako koń o anielskim spokoju i posłuszeństwie, był idealnym kandydatem do stania się terapeutą. Tak, tak, pan Mahler, człowiek rozumy, postanowił dla swojej ukochanej wnuczki otworzyć hipoterapię.
Uwe i Luisa stali się nierozłączni. Pracowali ze sobą bardzo długo. Powoli, krok po kroku, dziewczynka zaczęła wracać do świata. Zaczęło się od uśmiechów na widok konia. Jej oczy przestały być tak przerażająco nieruchome, z coraz większą świadomością przeszukiwały otoczenie w poszukiwaniu przyjaciela. Rodzina ogłosiła święto domu, kiedy pierwszy raz rączka dziecka z pełną kontrolą mięśni poczęła głaskać szyję zwierzęcia. W dniu swoich piątych urodzin to Luisa dała rodzinie największy prezent. Po skończonej sesji z Uwe, kiedy koń szedł odpocząć do stajni a Luisa szła na obiad, w pewnym momencie przystanęła, odwróciła się i bardzo głośno i wyraźnie powiedziała – Do zobaczenia Uwe, kocham Cię.
Siedziałem nieruchomo, zapatrzony i zasłuchany w końską opowieść. Taka przerażająca rzecz jak pożar, takie nieszczęście ich spotkało i jeszcze ta mała dziewczynka……. -Uwe- zachrypiałem z wrażenia, -Uwe, a co się stało z Luisą? – chciałem wiedzieć.
Stojący pod moim oknem koń zarżał donośnie i po chwili zauważyłem, że lekkim krokiem, tak jakby w podskokach, zbliża się do nas radosna i uśmiechnięta dziewczyna. – Co chciałeś Uwe, koniku mój piękny? – O, Kimi, witaj kochana, jak miło Cię widzieć. – Och, kotek, – powiedziała, kiedy zobaczyła mnie w oknie, jaki Ty jesteś śliczny, jakie Ty masz cudne oczy, – dodała, głaszcząc równocześnie końską szyję. – Jak się nazywasz mały? – spytała, -Ja jestem Luisa,- uśmiechnęła się do mnie. Nie zdążyłem nic powiedzieć, kiedy Luisa oderwała ode mnie wzrok i pomachała do niewidocznej dla mnie postaci ręką. -Dziadku, dziadku, tu jestem, razem z Uwe, Kimi i jakimś ślicznym kotkiem – odezwała się radośnie do podchodzącego do nas pana Mahlera. – Moja maleńka, – odezwał się pan Mahler, całując dziewczynę w policzek. Ten kotek to Kubuś, przyjechał razem ze swoją Mame, znasz ją, to bratanica Doroty. – Zabierz kochana Uwe, czas na lekcje, -dodał, odchodząc niespiesznie w stronę swojego domu. – Już idę dziadku, – odpowiedziała roześmiana dziewczyna. – No, Uwe, pożegnaj Kimi i Kubusia, czas na lekcje, -powiedziała i dziarskim krokiem udała się za dziadkiem.
-Widzisz Kubusiu, tak to u nas wygląda. Jesteśmy końmi zajmującymi się terapią dla niepełnosprawnych dzieci. Pracujemy z takimi, które mają porażenie i takimi, które są tak wrażliwe, że ich głowy nie są w stanie poradzić sobie z rzeczywistością. Jak Ci się uda wyjść z domu i będę miał chwilkę, to Ciebie też przewiozę, może Ci to pomoże? Teraz muszę już iść, do zobaczenia Kimi, Kubusiu, do zobaczenia, miło było mi Cię poznać. – dodał Uwe i lekkim, sprężystym kłusem udał się do swojego domu.
Siedziałem jeszcze chwilę w oknie, rozmyślając nad tym, co właśnie usłyszałem. Straszna przygoda Luisy, dziewczynki która z pomocą swojego ukochanego konia wróciła do świata, głęboko zapadła mi w pamięć. Jej dziadek i jego decyzje wzbudziły mój wielki podziw. Pomyślałem też o tych dwóch gęsiach, Kecie i Kencie. Ja mogły powiedzieć Uwe takie straszne rzeczy? Co z tego, że nie będzie się ścigał? Przecież robi coś o wiele bardziej ważnego! Pomaga innym, to poważna sprawa. Mame mówiła, że nie należy mówić o innych źle, ale pomyślałem sobie, że jak tylko zobaczę te dwie głupie gęsi, to z przyjemnością pogonię im kota!
Z tym mocnym postanowieniem zeskoczyłem z parapetu w łazience i udałem się w bardziej reprezentacyjne miejsce kuchnią zwane, gdyż od tych opowieści bardzo zgłodniałem.
Cdn…..
Wasz Kubuś
Cudownych opowieści nasłuchałeś się, Kubusiu.
A i krajobrazy piękne podziwiałeś, nowych przyjaciół poznałeś, wspaniała ta podróż.