Grrrrrr, rrrzzzzzz, rrrzzzz, grrrrrrr, rrrzzzz, w przód i w tył i jeszcze raz i jeszcze jeden i prawo i lewo też będzie dobrze, a jak jej się coś nie spodoba, to niech sama tnie i już w przód i w tył i raz, lewa, lewa a teraz prawa i prawa – sapał z wysiłku Tate, kiedy po ogarnięciu całego mieszkania po remoncie, ciął o piątej rano choinkę. Nie żeby chciał. Raczej musiał, bo skończyli sprzątać mieszkanie grubo po północy, a nadchodzący poranek był tym wigilijnym, który za kilka godzin miał się przemienić w wieczór. A wieczór oznaczał gości, którymi, jakżeby inaczej, byli BABCIE i i brat Mame. Tak to w tym roku właśnie wypadało, a on, idiota jeden, jak zwykle o tym zapomniał i dał się wrobić w tapetowanie. Gdyby skojarzył te fakty, protestowałby znacznie gwałtowniej, a przynajmniej tak to sobie wyobrażał.Dwie godziny wcześniej wyrwał, prawie że przemocą ścierki zasypiającej nad czyszczeniem kafli w kuchni Mame i zaprowadził ją do łóżka. Brak protestów z jej strony oznaczał jedno – spała już głęboko i poruszała się siłą rozpędu oraz pamięcią mięśni. Te dwa czynniki zaprowadziły ją do łóżka trochę na około. Stawiając stopę na kaflach w przedpokoju, jej prawa noga zawahała się z lekka, zamaszystym zawijasem zatoczyła zdecydowane półkole, czym wprawiła w ruch resztę ciała i nakierowała twardo śpiącą Mame do łazienki. Tate nie protestował. Doskonale wiedział, dokąd uparta noga ciągnie śpiącą właścicielkę. Na szczęście nie było to nic groźnego. Mame po prostu musiała umyć zęby przed snem. Tate wiedział, że nie należy z tym walczyć, inaczej zaciągnięta do łóżka i pieczołowicie w nim ułożona małżonka, natychmiast po przykryciu jej kołdrą, zamaszystym gestem przewali owo nakrycie na jego część łóżka i ze swoim ukochanym jasieczkiem pod pachą, poleci do łazienki szorować swe siekacze i inne trzonowce. Zdający sobie z tego sprawę Tate uznał, że nie warto męczyć się dwa razy, troskliwie przytrzymał chybotliwy kadłub, pomógł śpiącej ręce odnaleźć szczoteczkę, nałożył pastę i zrezygnowany usiadł na wannie. Gniewne pomruki rozlegające się w łazience oznaczały jedno – Mame próbowała wyszorować ząbki, jednak one miały zgoła inne plany i złośliwie nie chciały poddać się czyszczeniu. – Otwórz usta – powiedział cicho i w miarę łagodnie, coby jej nie obudzić, – Otwórz usta, będzie Ci łatwiej – dodał i odsunął się na bezpieczną odległość. Śpiące ciało znieruchomiało. Procesy w nim zachodzące potrzebują znacznie więcej czasu niż u w pełni świadomego człowieka. Niedźwiedzi pomruk przybrał na sile, energicznym ruchem druga ręka sięgnęła ust, a ruchem zdecydowanym przejechała po nich, zbierając równocześnie całą rozmazaną po twarzy pastę na rękaw i stojącym na półeczce pod lustrem kosmetykom ukazało się w pełnej krasie mamine uzębienie. – Lepiej niż u dentysty, do żołądka bez szpatułki można jej zajrzeć, -mruknął rozbawiony Tate, pozostając jednak w bezpiecznej odległości. Nie zwracająca na nic uwagi wciąż twardo śpiąca Mame, rozpoczęła drugą turę szorowania. Po kilku minutach uznała że jest gotowa. Odłożyła starannie na miejsce szczoteczkę i pastę, wytarła ręcznikiem twarz, ominęła całkowicie pianę z pasty na szyi i, tym razem z radosnym pomrukiem udała się do łóżka. Tate ogarnął łazienkę, poszedł do sypialni, zabrał z maminej ręki nakrętkę od tubki z pastą, wytarł zapaćkaną pianą szyję, przykrył troskliwie i wyszedł, zamykając za sobą cichutko drzwi. Wrócił do łazienki, zakręcił pastę, odłożył na miejsce ręcznik i udał się do dużego pokoju, w którym jak wyrzut sumienia leżało drzewko z pniem o średnicy dwudziestu centymetrów, które należało przygotować tak, aby zmieściło się do stojaka o ośmiocentymetrowej średnicy i stanęło dumnie w rogu pokoju jako pięknie udekorowana choinka. Kiedy pień i stojak spasowały się w sposób o którym meble z sieciówki mogły tylko pomarzyć, Tate poczuł, że ma dość. Miał jeszcze przynieść z piwnicy pudła z bombkami i lampkami, ale doszedł do wniosku, że prędzej padnie niż dotrze do drzwi wejściowych. Z mocnym postanowieniem przespania się tylko trzech godzin, udał się do łóżka.
Wskakujący jej na pęcherz Maksio, bardzo wyraźnie domagał się podania śniadania i przy trzecim skoku pozbawił Mame jakichkolwiek złudzeń co do dalszego wylegiwania się w łóżku. Koty trzeba obsłużyć i żadne wymówki personelu nie były w stanie wzbudzić w kocich żołądkach litości. Maksio był głodny i nic innego się w tym momencie nie liczyło. Półprzytomna Mame zwlokła się z łóżka, poszła nakarmić koty i średnio rozgarniętym wzrokiem spojrzała na zegarek. Widok był bezlitosny i wyraźnie mówił o dwóch możliwościach – albo weźmie się energicznie do roboty i może zdąży przygotować wszystko na wieczór, albo położy się jeszcze na chwilę do łóżka i nie wyrobi się na pewno, czym skarze się na wieczne potępienie ze strony BABCIE oraz jej perfidne przypominanie o tym fakcie przy każdej możliwej okazji. Mame westchnęła, z wyraźnym wysiłkiem odrzuciła od siebie myśl zabrania kotów i wyjechania w Bieszczady tak jak stoi, w samej piżamie, bardzo niechętnie sięgnęła po notes i długopis, sporządziła listę „do zrobienia na dziś”, przebrała się w domowe ubranie, zakasała rękawy i zabrała do roboty.
-Kochanie, wstawaj, wstawaj, późno już – usłyszał jak przez mgłę Tate. – Wstawaj, zaraz goście przyjdą, pomóż mi trochę – łagodny, acz nieprzerwanie irytujący głos Mame wdzierał mu się do głowy. Oczywiście, -pomyślał, postanawiając za żadne skarby nie przyznawać się do jakiejkolwiek przytomności umysłu – oczywiście, znowu się jej czas skompresował, południe pewnie ledwie minęło, ale ona już twierdzi, że co najmniej siedemnasta wybiła, ba, gotowa mi wpierać, że goście już za drzwiami czekają – snuł w myślach Tate, twardo udający głęboki sen. – No proszę Cię wstawaj, stół trzeba do końca zrobić, a ja cała brudna jestem, chciałam się umyć, nie zdążę, wstawaj no – zwykle władczy, ale teraz zgoła inny ton maminego głosu atakował jego uszy. Już miał to zignorować, bo zmęczony był strasznie, ale uchylił leciutko jedno oko i spojrzał w okno. Ujrzał za nim ciemność. Przez pierwszą, straszliwie długą chwilę gotów był przysiąc, że Mame budzi go ledwo po tym, jak przytulił twarz do poduszki, ale w drugiej coś innego kazało mu wziąć jej słowa na poważnie. To coś, to nie dające się zignorować rozchodzące się po całym domu zapachy. Przemieszane ze sobą wonie barszczu, piekącej się w piekarniku ryby, drugiej, skwierczącej wesoło na patelni i wszechobecnego cynamonu, obficie dodanego do kompotu z suszu, tworzyły jedyne w swoim rodzaju połączenie, zwane Wigilią. Tate poderwało z łóżka.
Kiedy wyszedł z sypialni, jego oczom ukazał zgoła odmienny od oczekiwanego obraz. Wysprzątane na błysk mieszkanie, stojąca na środku pokoju pięknie ubrana choinka, pyrkające w garnkach i na patelniach potrawy, wyszorowana kuweta i udekorowany stół świadczyły o tym, że Mame, jak to ona sama mówi, wsadziła żagiel w odwłok i zdążyła. Udało się jej przygotować wszystko przed przyjściem BABCIE. To była wielka rzecz i Tate poczuł coś na kształt wyrzutów sumienia. To on śpi w najlepsze, kiedy Mame z tym swoim żaglem lata, sprząta, dekoruje, sieka i dopieszcza wszystko tak, że mucha bałaby się usiąść. Na dodatek robi to tak cicho, że nie był w stanie niczego usłyszeć. Spojrzał trochę niewyraźnym wzrokiem na siedzącą na podłodze w przedpokoju, wyraźnie pozbawioną sił żonę. – Nawet nie waż mi się nic głupiego powiedzieć – cichym ze zmęczenia, ale wyraźnie stanowczym głosem odezwała się Mame. – Latasz z pędzlem i farbą po chałupie, targasz się po drabinie, tniesz, pasujesz i kleisz tapetę, a na koniec jeszcze próbujesz zamienić się w kornika i wpasować porządny pień drzewka w stojak na witki wierzbowe. W przyszłym roku kupimy porządny stojak i prędzej będzie on za wielki do pnia, niż żebyś miał znowu czochrać się z piłką do drewna przez pół nocy. A skoro spałeś i byłeś cicho, to akurat dobrze, bo nie przeszkadzałeś i mogłam spokojnie wszystko przygotować. Teraz potrzebuję, żebyś postawił choinkę na miejsce, bo ja nie dam rady i przypilnował kuchni. Chciałabym się umyć zanim przyjdą – stęknęła podnosząca się z podłogi Mame. -Jak skończę, to Ty wskoczysz pod prysznic i jest szansa że się wyrobimy przed ich przyjściem.
Kiedy po pół godzinie rozległ się w domu dźwięk domofonu, Tate kończył wycierać umytą przed chwilą głowę. Odświętnie już ubrany wyszedł z łazienki akurat w chwili, kiedy BABCIE i szwagier zaczęli pukać do drzwi. Poszedł otworzyć, zabrał do kuchni przywiezione przez nich śledzie i rybę po grecku oraz załadował do odtwarzacza przygotowaną przez Mame płytę z kolędami. Po szybkim uzupełnieniu stołu we wszystkie wymagane tradycją potrawy, podniósł leżący na stole talerzyk z opłatkiem i obdzielił nim zgromadzonych. Uśmiechnął się ciepło do Mame, podał jej swój opłatek i ułamawszy kawałek z jej, rozpoczął wigilijne składanie życzeń.
Cdn…
Wasz Kubuś